Shimko zatrzymał się na skraju lasu. Przed sobą miał pobojowisko. Nic się nie ruszało, ale Shimko wolał się upewnić, że okolica jest pusta i jeszcze przez kilka chwil stał między drzewami. Widok martwych, okrwawionych ciał nie robił na nim najmniejszego wrażenia. Nie ważne czy chodziło o mutanty, kobiety czy mężczyznę ze skręconym karkiem. Byli trupami. Shimko wiedział, że nie zrobią mu krzywdy. Wyszedł z lasu i skierował swoje kroki między ciała.
Oglądnął sobie każde z bliska, notując w głowie przyczynę śmierci i zadane obrażenia. Równocześnie oglądał ciała pod kątem ewentualnych zdobyczy. Wszystko co cenne miał zamiar im zabrać. Przecież martwym na nic się nie przyda, a jemu być może umożliwi wyrwanie się z tej zasranej dziury. Gdyby udało mu się znaleźć wystarczająco dużo cennych przedmiotów, myślał sobie butem odwracając trupa mężczyzny na bok, mógłby olać strażnika i jego złoto i już jutro wyjechać. Gdy oglądnął ciała obszedł jeszcze raz pobojowisko starając się wypatrzyć ślady tego skurwiela, za którym tutaj przyszedł. No właśnie, jak ten śmierdziel widział go w nocy? Shimkowi odpowiedź nasuwała się sama. Mutant! Dlatego tak śmierdział i zakrywał swoje ciało tym obsranym łachmanem. Ale młody Bort i tak nie miał zamiaru nic z tym zrobić? Gówno go właściwie obchodziło kim był dziadyga. Dla niego mógł być i samym Papą Nurglem.
Pokręcił się jeszcze chwilę po pobojowisku, wciąż licząc na znalezienie tropu. Na razie nie zastanawiał się co zrobi, gdy znajdzie olbrzyma. |