Leopold spędził w karczmie cały dzień, od kiedy tylko zawitał do wioski. Poprzedniego dnia zarobił dość grosza dołączając do jakiegoś marnego kupca bez ochrony i dziś mógł odpocząć. Pod wieczór karczma zaczęła się zapełniać a on skulił się w kącie sali. Nie chciał kłopotów. Dosiadła się do niego trójka nieznajomych, zajętych swoimi sprawami. Dwaj khazadzi i elf, co wyraźnie obu grupom było nie w smak.
Nie mógł nie zauważyć szlachcianki ani innych nietypowych gości. Kobieta była piękna, chyba. Po wszystkim co przeżył nie myślał o takich rzeczach, w ogóle nie zwracał dużej uwagi na ludzi. Jednak jej świta robiła duże wrażenie, nawet na nim. Leniwie obserwował salę, przyglądając się każdemu myśląc kim jest, i dokąd zmierza. W myślał zastanawiał się nad jutrzejszym dniem. Miał parę groszy, więc mógł po prostu iść. W lewo, w prawo, wszystko jedno. Byle już nie padało, jego namiot miał już trochę dziur.
Wędrowiec kilkakrotnie próbował zamówić kolację i piwo, lecz wzrok dziewek był ciągle przykuty do długoucha. Westchnął z rezygnacją. Pogrzebał w kieszeni i cisnął w pulchną blondynkę na drugim końcu sali małym kamykiem. Nie było mowy żeby nie trafił. Dziewczyna obejrzała na co on pomachał. Zamówił piwo i kaszę ze skwarkami. Musi oszczędzać ale dziś go stać. W końcu to rocznica...
Gdy wypił już połowę piwa i wyjadł co lepsze kęsy posłyszał, ze krasnolud obok nuci pod nosem wymyśloną na poczekaniu piosenkę, zachwalając tutejszy przysmak. Sam długo się nad nim zastanawiał, lecz obrzydzenie wygrało z ciekawością podróżnika. Cóż, widocznie nie każdy krzywi się na widok tłuszczu w skórze świniaka. Przynajmniej tak to wyglądało.
Chcąc rozładować gęstą atmosferę między skłóconymi rasami wyjął bębenek i zaczął przygrywać śpiewającemu o jeżu krasnoludowi. Po chwili parę osób zaczęło łapać rytm i tupać nogami. Widocznie w tych stronach brakowało jakiejkolwiek rozrywki poza piwem w karczmie. Cóż, gdyby jego rodzina tu była, dali by przedstawienie jakiego świat nie widział... |