Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-10-2012, 21:13   #4
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
John udał, że nie widzi łez przechodzącej obok niego dziewczyny i powoli ruszył w stronę swego stolika. Nie słyszał, by Leilani miała syna, ale, prawdę mówiąc, nigdy się nie interesował personelem "Hualani", przynajmniej nie na tyle, by zajmować się ich życiem osobistym. Poza tym... nie był lekarzem, nic nie potrafiłby pomóc.

- Aukai - John zatrzymał się na moment przy barze. - Koktail ananasowy, dobrze?


- Wstrząśnięty, nie mieszany, jak zawsze? - uśmiechnął się barman. - Zaraz będzie.
- I usiądź z nami na chwilkę - zaproponował John. - Znasz tę wyspę co najmniej tak samo dobrze, jak ja.
Aukai pokręcił głową.
- Nie teraz - powiedział. - Leilani gdzieś pobiegła, więc będę mieć więcej pracy. Ale zobaczę, co da się zrobić.


Dyskusja przy stoliku trwała.
Oahu nie była zbyt wielka, ale dało się tu pojeździć. Było tu parę dróg, na których można było poszaleć, parę ciekawych miejsc do odwiedzenia, parę plaż, na których można było swobodnie popływać. W ruch poszły mapy, tudzież wspomnienia osobiste.

- Taniec hula? Taki bardziej autentyczny, a nie dla turystów? - upewnił się John. - Z tym może być trudno. Przynajmniej na Oahu. Za dużo cywilizacji. - Uśmiechnął się. - Ale w Laie jest takie jedno miejsce... “Aloha Club”. Warto odwiedzić.
- Odwiedzimy - zapewnił go Roger, dwumetrowy blondyn, urodą przypominający Wikinga. - Jest tam gdzieś w pobliżu jakaś plaża, żeby się można poopalać bez zbędnego tłoku? - spytał.
- Znajdzie się - zapewnił go John. - Ci jednak, co pragną ciszy i spokoju, biorą jacht i jadą na Ni’ihau czy Lehua, lub szukają czegoś jeszcze mniejszego i bardziej bezludnego.
- Ci, co pragną ciszy i spokoju, nie jeżdżą harleyami - roześmiała się Lea, drobna brunetka, jedna z szóstki przybyłych na Oahu harleyowców.
- Nawet my lubimy niekiedy zrzucić skórę i popluskać się w falach oceanu - równie żartobliwym tonem dorzuciła Madison, blondynka, podobnej postury co jej przedmówczyni.
- Ale powiedzcie mi jeszcze, co to jest za historia z tym całym Pocałunkiem? - Roger zmienił nagle temat. Wyciągnął z kieszeni gazetę i położył na stole. - Kupiłem raptem trzy gazety, żeby się przekonać, co się tu dzieje ciekawego, a w każdej o tym trąbią.
- Nie chwal się tak głośno tym, że umiesz czytać - powiedziała na pozór poważnym tonem Lea. - Psujesz nam opinię. Co z tym jest? - zwróciła się do “tubylców”. - Serio to coś poważnego?
Przez moment panowało milczenie.
- To takie tutejsze świństwo. Narkotyk powodujący totalny odlot, wprost w zaświaty - wyjaśniła Alice, podobnie jak John i Aukai należąca do hawajskiego oddziału klubu Harley Owners Group. - Kanaloa, nie wiem, czy wiecie, to tutejszy dawny bóg zaświatów i magii - mówiła dalej. - Obecnie uznawany jest za boga zła i śmierci. Tak więc lepiej nie dajcie się namówić na nic mocniejszego, niż trawka - zasugerował.
- Wyrośliśmy już z tego - oświadczył Roger.
- Właśnie - przytaknęli niemal równocześnie Tony i Sam.
- Więc co z tą plażą? - Lea wróciła do poprzedniego tematu.
- W połowie między Kahuku a Laie trzeba zjechać z Kamehameha Highway nad morze - zaczął wyjaśniać John.

Dwie godziny (i trzy koktaile anansowe, tudzież porcję lau lau) później w drzwiach “Hualani” stanęła zgrabna brunetka o typowej dla Haitańczyków urodzie.


Sposób, w jaki przywitała się z Johnem, wywołał aplauz i żartobliwe docinki ze strony licznie zgromadzonych w knajpce gości, jednak ani Kiana, ani John nie przejęli się tym zbytnio. Tego typu “komentarze” w wykonaniu klientów knajpki były na porządku dziennym.
Kiana wymieniła kilka pozdrowień ze znajomymi, a potem podeszła do stołu harleyowców.
- Panie, panowie - oznajmiła, po wymianie powitań - porywam Johna.
Wymieniony rozłożył na pozór bezradnie ręce.
- Cóż, siła wyższa - powiedział z uśmiechem świadczącym o tym, że nie ma nic przeciwko porywaniu. - Alice i Aukai z pewnością mnie zastąpią.
Razem wyszli z knajpki i skierowali się na parking, gdzie wśród innych motorów czekał Harley-Davidson Johna.

- Zjesz coś? - spytała Kiana wychodząc spod prysznica.
Strój dziewczyny, składający się jedynie z kwiecistego pareo, zachęcał do nieco innej konsumpcji, ale John tylko się uśmiechnął, ograniczając się do spojrzeń.
- I nie oblizuj się tak - dodała.
- Ja?? - John był uosobieniem niewinności.
- Co powiesz na poke? - spytała sprawdziwszy zawartość lodówki.
- Z przyjemnością ci pomogę - odparł.

Kolacja we dwoje. Dobry początek wieczoru. A może, biorąc pod uwagę porę dnia, trzeba by powiedzieć - nocy.

Delikatne pikanie, wydobywające się z głośnika Mac’a, wyrwało Johna ze snu.
- Która godzina? - Głos Kiany był zdecydowanie senny. - Czy to czasem nie sobota? - Dziewczyna ziewnęła.
- Dzień dobry. Jakiś mail - odparł John tłumiąc ziewnięcie. - Od jakiegoś dobrego znajomego zapewne. Inaczej Moani by go nie przepuściła.
- Czy ty jej zbytnio nie przeciążasz? - uśmiechnęła się Kiana. - Tyle ma obowiązków, a ty jeszcze jej każesz sprawdzać pocztę. Dzień dobry, Moani! - podniosła nieco głos.
- Dzień dobry, Moani - powtórzył po niej John.
- Dzień dobry, Kiano. - Łagodny kontralt jakby spłynął z sufitu. Aż trudno było uwierzyć, że to symulacja komputerowa. - Jest siódma pięć. Dzień dobry, John.
- Moani, wyświetl mail na monitorze - polecił John.
Stojący na biurku monitor nagle się rozjaśnił.

- Za godzinę muszę być w pracy - powiedział John, po zapoznaniu się z treścią wiadomości. - Starczy czasu na prysznic i jakąś grzankę. W instytucie stracę jakieś dwie godziny. Zaczekasz na mnie? - spytał wstając.
Kiana pokręciła głową.
- Od czasu do czasu muszę pomieszkać u siebie. - Uśmiechnęła się. - Ktoś musi podlać kwiatki. Prysznic i grzanki - powiadasz? - Wysunęła się spod koca.

Poranny prysznic zazwyczaj pomysłem jest dobrym, tyle tylko, że ten nieco się... przeciągnął. Na grzanki już nie starczyło czasu. Przynajmniej John nie zdążył nic zjeść.
- Podrzucić ci kilka kanapek do pracy? - spytała Kiana.
- Nie, dam sobie radę - odparł John.
- No to do zobaczenia w klubie. Tylko się nie spóźnij. Za bardzo.
- Ja??
Wychodząc słyszał jeszcze, jak Kiana prosi Moani o podniesienie żaluzji.

Ranek był piękny i zapowiadał równie ładny dzień. Co, nie da się ukryć, było dla Hawajów dość typowym zjawiskiem, szczególnie o tej porze roku. Wierny stalowy rumak Johna jak zwykle nie zawiódł i John nie miał zbyt wielkich problemów w zjawieniu się na czas w budynku instytutu.
- Hej, Peter - powitał swego współpracownika. - I jak tam nasze podstawy do stworzenia Skynetu?
- Idziemy stale do przodu - odparł Peter. - Mamy już nawet małe Terminatorki. - Wskazał na stojącego na biurku robocika. Ten, mający wbudowane receptory ruchu, natychmiast zareagował na gest.
- Gdzie jest Sara Connor? - spytał, unosząc dłoń uzbrojoną w laserowy pistolet i wycelował go w Johna. - Mów lub giń!
- Operacja anulowana, T-800 - powiedział Peter i czerwone oczka robocika przygasły. - Chciałem ci pokazać pierwsze efekt działania naszego Malarza - mówił dalej Peter. - I wiesz... mam wrażenie, że jesteśmy na dobrej drodze.
“Malarz”, wbrew nazwie, nie służył do malowania portretów, martwych natur, pejzaży czy ścian. Program miał, w swym założeniu, na podstawie serii zdjęć “wydobyć” na światło dzienne charakter modela.
- A na kim go testowałeś? - spytał zaciekawiony John.
- A czyich fotografii jest zawsze najwięcej? W różnych pozach i sytuacjach?
- Ani chybi jakiś polityk, artysta lub modelka - odparł John. - Ale najlepiej, gdyby to był ktoś, kto nas nie zna i nie będzie mieć szansy, by nas dopaść, gdy się okaże, że obraz pokaże nie taki typ charakteru, jaki oficjalnie owa osobistość prezentuje.
- Hmmm... Może i masz rację... - odparł Peter z namysłem. - Niektórzy mają wysokie mniemanie o sobie i są absolutnie pozbawieni poczucia humoru.
- Tak jak ja - uśmiechnął się John i dumnie zadarł nosa.
- Wiem, wiem - odparł szybko Peter. - Nawet bym nie śmiał zaproponować twojej szanownej osoby.

Mniej więcej dwie godziny później obraz był gotowy.
Czy ‘oryginał’ byłby zachwycony, widząc chciwość w oczach i niechęć do świata w zaciśniętych ustach? Na szczęście był daleko, a ani Peter, ani John nie zamierzali wysyłać mu prezentu z okazji zbliżających się sześćdziesiątych urodzin.

- Pełen sukces. - John z uznaniem pokiwał głową. - Ozłocą nas, czy zawiśniemy szybko i wysoko?
- Jeśli znam życie, to to drugie - odparł Peter. - Ale najwyżej wywalą nas na zbity pysk. - Uśmiechnął się. - Trzeba będzie mimo wszystko się tym pochwalić.
- Z wieńcem na skroni będzie ci do twarzy - stwierdził John. - A jak idzie nauka brydża? - spytał.
Peter skrzywił się.
- Guzik z pętelką - odparł. - Pół nocy nad tym siedziałem, ale zmiany, które chcieliśmy wprowadzić, niewiele dały.
- Wynika z tego, że Moravec ma aż za dużo racji. - John nie wyglądał na zachwyconego. - No nic. Zamykamy sklepik. Ja mam spotkanie, a ty... - spojrzał na swego nieco sfatygowanego współpracownika. - Idź spać. Odwieźć cię?
- Zadzwonię po Lisę - odparł Peter. - Do zobaczenia w poniedziałek.
- Znikaj. Ja tu wszystko powyłączam - powiedział John. - Do poniedziałku.


“Hui Nalu Canoe Club” był instytucją otwartą tylko dla członków. Ewentualnie dla osób przez tych członków wprowadzonych. To, że Kiana była członkinią klubu, stanowiło całkiem przyjemny, acz niekonieczny dodatek do ich znajomości. Dzięki temu, w takim dniu jak sobota czy niedziela, można było znaleźć kawałek w miarę wolnej plaży czy wody bez wyjeżdżania poza miasto.

- Pan Kaewe. - Portier uprzejmie skinął głową. - Pani Uilani czeka w Sali Błękitnej.
- Dziękuję. - John skinął głową i ruszył na poszukiwania Kiany.

- Skorzystamy z fali? - spytała Kiana. - Są świetne warunki.
- Maniaczka - uśmiechnął się John. - Trenujesz do kolejnych zawodów? Jedno mistrzostwo ci nie starcza?
- I jedno drugie miejsce, pamiętaj o tym - dodała Kiana, dumnie unosząc głowę. - Nie, nie. Tym razem dla samej przyjemności surfowania.
- W gruncie rzeczy wiedziałem, że nie przychodzimy tu dla ładnego piasku czy samej przyjemności spotkania się - odparł John. - Niech ci będzie. Dla ciebie wszystko.
- Och, wzruszyłam się... Jeszcze trochę i zemdleję z wrażenia. - Kiana przewróciła oczami.
- Z przyjemnością cię ocucę, kochanie ty moje - zapewnił ją John.
- Taaa... I z pewnością będziesz mieć paru rywali do metody usta-usta - westchnęła symulując rozmarzenie. - A nuż któryś cię ubiegnie? - Ząbki Kiany błysnęły olśniewającą bielą w czarującym uśmiechu. - Wdzięczność ocalonej kobiety nie zna granic... - Mrugnęła kokieteryjnie po czym nagle wybuchnęła tłumionym śmiechem. - Nie, jednak zrezygnuję z takiej formy wyrażania emocji.


Woda była wspaniała. Fale również. I chociaż John nie mógłby rywalizować z Kianą pod względem umiejętności, to udało mu się nie ulec zbyt często morskim falom. Raptem jedna wywrotka, to tyle co nic.

- Miałaś rację. - John oparł się o stojącą na piasku deskę. Przeniósł wzrok z fal na Kianę. - Z przyjemnością sobie odświeżyłem niektóre umiejętności. - Z wdzięcznością skinął głową. W ramach wyrażania wdzięczności zapraszam cię na obiad. Wolisz jakieś danie klubowe tutaj, specjał dnia w “Hualani” czy coś upieczonego przy domowym ognisku?



W końcu zdecydowali się na piknik, a na miejsce wybrali sobie Opae'ula Reservoir.
Oczywiście można by rzec, że nie trzeba szukać zbiorników wodnych, gdy pod ręką jest cały ocean, ale przyjemnie było niekiedy posłuchać szumu drzew i śpiewu ptaków zamiast szumu fal i nawoływania mew.
John delikatnym pstryknięciem strącił mrówkę, spacerującą po leżącej na trawie dłoni Kiany. Dziewczyna zdawała się drzemać, nie zwracając uwagi na to, że słońce dawno minęło zenit powoli acz systematycznie zaczynało się chylić ku zachodowi.
- Hej, śpiąca królewno... - John cmoknął Kianę w czubek kształtnego nosa. - Pobudka.
- Nie śpię - mruknęła dziewczyna. - Rozmyślam.
- ??? - Milczenie Johna było dość wymowne.
Kiana otworzyła jedno oko i spojrzała na swego milczącego w tej chwili rozmówcę.
- Nie wolno myśleć? - spytała. - Nie jestem blondynką z kiepskich dowcipów. - Wykrzywiła usta w krzywym uśmiechu.
- Lubię brunetki - oświadczył John. - A szczególnie jedną. I na szczęście nie należy do tych, których czoła nigdy nie skaziła żadna myśli.
Kiara pokazała mu język.
- Co robisz w przyszłą niedzielę? - spytała.
- Na Wielką Pele! Nad tym sie zastanawiałaś?
- No co? Nie wolno snuć dalekosiężnych planów?
- Bez względu na to, co knujesz - zapewnił ją John - możesz na mnie liczyć. A teraz chodź. Zapraszam cię na kolację.
- Domową? - spytała Kiana. - Jak wczoraj?
Ujęła podaną sobie dłoń, potem wstała.
- O nie. - John pokręcił głową. - Do najlepszej niemal restauracji na wyspie.
- Niemal?
- Ponoć nie przepadasz za sushi. - Uśmiechnął się. - Co powiesz na tradycyjne hawajskie potrawy serwowane w “Orchids”?
- To jedziemy, jedziemy! - Nie czekając, aż John zwinie resztki ich piknikowego obozowiska Kiana ruszyła w stronę stojącego na uboczu jeepa.


Jedzenie w “Orchids” było wspaniałe, podobnie jak i widoki, roztaczające się z okien.
Jako że jednak wszystko się kończy, a szczególnie sprawy sprawiające przyjemności, tak też i ten wieczór musiał się prędzej czy później skończyć.
- Przejdziemy się kawałek? - spytała Kiana. - Mały spacerek, by stracić trochę z tych przepysznych kalorii?


Krocząc powoli przez pełne życia (mimo nocnej pory) miasto dotarli w końcu na Huali Street, gdzie Kiana mieszkała wraz ze swoją współlokatorką.
- A zatem do jutra, skarbie - powiedział John, gdy wreszcie skończyli się żegnać.
- Do jutra. Pa.
Kiana obróciła się i ruszyła w stronę wejścia do budynku. John poczekał, aż w oknie zapłonie światło, a dziewczyna pomacha mu na pożegnanie. Przesłał je całusa, co Kiana skwitowała uśmiechem, a potem ruszył w stronę domu.


Drzwi otworzyły się, ledwo położył dłoń na czytniku linii papilarnych. Światło w korytarzu zapaliło się automatycznie.
- Dobry wieczór, Moani - powiedział, zamykając drzwi.
- Dobry wieczór, John - odpowiedział damski, ciepły głos.
- Jacyś goście, maile? - spytał, przebierając się w domowe rzeczy.
- Nikt nie przyszedł. W poczcie sam spam. - Moani była zedydowanie lakoniczna.
- Włącz mi proszę KGMB - powiedział.
Usiadł w wygodnym fotelu, gotów zapoznać się ze wszystkimi nieszczęściami, jakie spadły na miasto i wyspę w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin.

Było już po północy, gdy wyłączył telewizor i ruszył pod prysznic.

- Dobranoc, Moani - powiedział, kładąc się spać. - Obudź mnie o szóstej.
- Dobranoc, John - padła odpowiedź. - Nie zapomnę.
- Zgaś, proszę, światło.
 
Kerm jest offline