Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-10-2012, 13:13   #5
Rudzielec
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
Wyszła z budynku sądu federalnego im. Księcia Jonaha Kuhio zamyślona, przez sekundę oślepiło ją słońce jakby ktoś pacnął ją delikatnie w czoło mówiąc „Hej obudź się i popatrz dookoła.”. Przystanęła na chwilę oddychając głęboko, zdecydowanie wolała Honolulu od Nowego Yorku. Nie chodziło nawet o klimat, zadrżała na wspomnienie zim na uniwersytecie i w samym mieście, tylko o zagęszczenie. W Nowym Yorku ulice niemal cały dzień toną w cieniu wielkich budynków, tu zaś ciężko było wypatrzyć coś większego niż trzy piętra. ~ I chwała za to duchom przodków. ~ pomyślała skręcając w prawo na parking. Czuła jak opada z niej zbroja „twardej i wrednej pani prawnik”, wielu znajomych nie poznawało jej na Sali rozpraw, dosłownie. Pewna koleżanka z roku stwierdziła, że „kiedy Otti wchodzi do sądu zmienia się jak Dr Jekyll.” I coś w tym było, była świadoma jak zmienia się jej wyraz twarzy, postawa, nawet głos, zdawała sobie także sprawę, że zmieniał się także jej charakter kiedy zabierała się za swoje „Prawnicze voodoo”. Ale jej to nie przeszkadzało Chris uwielbiał oba jej wcielenia. Złapała się na rozmyślaniu jak bardzo podobałaby mu się tutejsza pogoda. ~ Pewnie jęczałby, że mu za gorąco. ~ parsknęła mentalnym śmiechem do swych myśli otwierając drzwi samochodu. Brakowało jej go, bogowie jakże jej go brakowało, brakowało jej jego herbaty różanej którą przynosił gdy kuli razem do egzaminów. Jego uśmiechu gdy leżeli na kanapie w ich małym mieszkaniu, tych chwil kiedy patrzyła jak śpi. Jadąc czuła łzy na policzkach, na szczęście nie spowodowała wypadku, po pół godzinnej jeździe skręciła w stronę domu, otarła łzy nim wyszła z samochodu, gdy otwarła drzwi poczuła zapach czegoś smakowitego dolatujący z kuchni. Kaitlin pewnie znowu eksperymentowała z lokalnymi potrawami, Aoatea ciągle zdumiewała się jak jej teściowa była w stanie tak szybko i niemalże bez trudu dostosować się do nowego otoczenia.
- Mama! - usłyszała gdzieś z ogrodu, po czym do domu wpadł jej synek skacząc w jej ramiona i zaplatając nogi jak mały miś koala.
- No jestem. - powiedziała z uśmiechem tulącemu się do niech chłopczykowi i sama też go przytuliła.
- Opowiadaj jak ci minął dzień?

Idąc z malcem na ręku do kuchni słuchała jego opowiadań o dniu spędzonym w wśród małych skautów. Synek opowiadał jej poważnym głosem o wielkiej wyprawie do lasu gdzie widzieli rodzinę walabii i jak można rozpoznać czy dana roślina to czasem nie trujący bluszcz. Pomysł by małego dzikusa wysłać do skautów był autorstwa Kaitlin która aż klasnęła z radości gdy dowiedziała się że w okolicy jest obóz. Aoatea miała wiele wątpliwości ale jak na razie wyglądało to nieźle, tym bardziej, że w grupie Tamatiego było jeszcze kilku chłopców z rodzin Garou albo ich krewniaków. Zresztą sam instruktor także był krewniakiem, stąd właśnie tak wiele wycieczek do lasu. Jej synek wpasował się idealnie w grupę, niezły wyczyn jak na blondyna z niebieskimi oczkami w grupie brunetów o ciemnej karnacji. Wprawdzie jako jedyny nie umiał pływać, i dopiero zaczynał się tego uczyć ale był prawdziwym asem we wspinaniu się na cokolwiek i w lot chwytał różne umiejętności potrzebne małym skautom. Po kilku bójkach dorobił się także paru przyjaciół „najlepsiejszych” jak sam ich określał. Co dziwne oni też uważali go za najlepszego kumpla i odwiedzali się nawzajem regularnie, kompletnie nie pamiętając już całego zdarzenia ale cóż, faceci, nawet tacy mali byli po prostu dziwni w ten sposób.

W kuchni czekał ją kolejny rozczulający widok, Airini z włosami związanymi hustką i w fartuszku z podobizną Hello kitty pracowicie pomagała swojej babci w tworzeniu obiadu. ~ W życiu bym nie uwierzyła że coś takiego może się zdarzyć w prawdziwym świecie, wyglądają jak z reklamy proszku do pieczenia albo innych kulinariów. ~ uśmiechnęła się do swych myśli. ~ Może wypadałoby małej także znaleźć jakieś zajęcie spoza zestawu „mała gosposia”? ~ zastanowiła się ~ W końcu może kiedyś zechcieć wyjść z kuchni. Ale z drugiej strony po co zmuszać na siłę? Będzie chciała to się jej załatwi college albo i uniwerek. A nie będzie chciała to zostawi fundusz na kuchnię marzeń albo dla swoich dzieci. Cichą myszką i tak nie będzie, nie po mnie i Chrisie, Kaitlin też nie nazwałabym potulną. ~
- Jak wam mija dzień? - spytała wchodząc i na razie porzucając myśli o kształtowaniu przyszłości swych pociech.
- Mama! -krzyknęła Airini biegnąc do swej mamy aby zająć miejsce na jej wolnym ramieniu.
- Hej słoneczko, widzę, że dzielnie coś tu z babcią tworzycie? - spytała. Mała puściła ją na chwilę by kiwnąć blond główką i powiedzieć.
- Babcia robi pieczeń a ja ciasteczka! - z dumą odpowiedziała mała kucharka. Wprawdzie masa na tupperwareowej stolnicy przypominała raczej jasnożółty glut niż ciasteczka no ale ktoś musiał zagnieść ciasto a jak lepiej odwrócić uwagę małej pięciolatki od gorącego piecyka niż dając jej odpowiedzialne zadanie? Przez następne pół godziny siedziała sobie na stołeczku popijając herbatę rozmawiając na luźne tematy z Kaitlin i obserwując jak Airini i Tamati kłócącą się czy ciasteczka powinny być z cynamonem czy kruche z cukrem, osobiście miała nadzieję na owsiane z rodzynkami ale kolor masy się nie zgadzał. Oczywiście po chwili oboje domagali się by to ona zadecydowała, święcie wierząc, że decyzja będzie po ich myśli. Aoatea stwierdziła, że przecież nie ma chyba problemu ze zrobieniem jednej połowy tak a drugiej tak. Kaitlin natomiast stwierdziła że ponieważ robią babeczki cała rozprawa jest unieważniona i wszyscy mają natychmiast wracać na swoje miejsca bo nie dostaną ani obiadu ani deseru.
~ No i od razu widać kto jest Alfą w naszym stadku. ~ pomyślała wesoło pani prawnik zdolna rozdzierać auta na strzępy, grzecznie popijając herbatkę z uśmiechem i miną totalnego niewiniątka. Nota bene identyczne miny miało jej potomstwo kontynuujące wspólne zagniatanie ciasta w totalnej zgodzie i harmonii, dokładnie tak jak przez ostatnie pół godziny i nikt nie udowodniłby że było inaczej, ooo nie proszę pani. ~ Niesamowite, już umieją zastosować zasadę domniemanej niewinności. Pewnie nawet mają w razie czego gotowe zeznania i linię obrony opartą na Wielkich-Mokrych-Oczkach. Oj będę miała wesołą starość z tą dwójką łotrzątek jeśli nic mnie wcześniej nie zagryzie. ~
- A tobie córeczko jak poszło dziś w sądzie? - spytała Kaitlin kończąc puree z ziemniaków.
- Sędzia odroczył rozprawę, ale mam ich na widelcu, a tak apropos widelca… - w tym momencie dźwięczne „Ping!” dochodzące z piekarnika obwieściło koniec oczekiwania. Dzieciaki w momencie umyły ręce i, nim jeszcze obie kobiety zdążyły ułożyć potrawy na stole, oboje czekali już ze sztućcami w rękach i wilczym głodem w oczach. Wyglądali jak dwie małe piranie które widziała w jednej z kreskówek w telewizji. Nie mogła nie parsknąć śmiechem, a gdy wyjaśniła Kaitlin powód ta również się roześmiała, dzieciaki zaś zignorowały dziwaczne zachowanie dorosłych i zajęły się obiadem, bo jak wiadomo obiad to poważna sprawa. No nie?

Obiad był świetny, nie chodziło nawet o smak potraw, jakimś cudem będąc razem tworzyli jakby osobny świat. Siedząc przy stole śmiejąc się z leśnych przygód Tamatiego i słuchając jak Airini rozbijała jajka czy opowiadając drobne zdarzenia jakie miały miejsce w kancelarii czuła, że byli rodziną i nie potrafiła się smucić. Christopher gdyby żył, siedziałby teraz z nimi, nie ważne gdzie by mieszkali, chciałaby aby tu był, ale smutek po prostu nie miał do niej dostępu w tym kręgu kochających serc.
Gdy siedziała z Kaitlin na werandzie, przebrana w luźne domowe ciuchy, popijając mrożoną herbatę i patrząc na rezerwat Round top czuła się odprężona jak po dobrym masażu.

- Zdajesz sobie sprawę jak jestem ci wdzięczna za opiekę nad maluchami, sama nie poradziłabym sobie z ich wychowaniem i kancelarią. - powiedziała to swojej teściowej.
- Bzdura, moja droga. - stwierdziła starsza kobieta. - Jak wy to teraz mówicie? „Jesteś lepsza w te klocki niż myślisz?” Choć zgodzę się, że w kuchni jesteś totalną amatorką, nawet mój ś.p. Harlod gotował lepiej niż ty skarbie. Ale uwierz mi kiedy mówię, że gdybyś nie zabrała mnie ze sobą pewnie bym nie wytrzymała w tym pustym domu. I druga sprawa, kochana poza zajmowaniem się domem ja tak naprawdę niewiele więcej potrafię, nawet nie próbuję sobie wyobrazić jak ty radzisz sobie z całym tym domem wariatów który nazywasz kancelarią. Właściwie to ja powinnam być wdzięczna tobie, że zabrałaś mnie z Nowego Yorku, kocham to miasto ale w moim wieku zima jest łatwiejsza do zniesienia na Hawajach. No i tylu tutaj przystojnych półnagich mężczyzn…
- Mamo, no wiesz… - zaczęła Aoatea
- A spróbuj tylko powiedzieć „w twoim wieku” to pójdziesz spać bez kolacji młoda damo. - ucięła ze śmiechem jej teściowa, grożąc palcem.
- Miałam na myśli tylko to, że wszystkie sąsiadki umrą z zazdrości jak im poderwiesz najlepszych facetów. - gładko dokończyła młoda Garou.
- Nieźle się wybroniłaś. - parsknęła starsza z kobiet.
- Taki zawód.- stwierdziła młodsza wzruszając z uśmiechem ramionami ramionami.
- Prawda, a propos zawodu jak wygląda jutrzejszy dzień?
- Jak zwykły dzień w biurze, jeśli nic się nie posypie to wrócę jak zwykle.

Wieczorem gdy dzieciaki już spały, umyte i najedzone pojechała do klubu „Shape” by dać się sponiewierać i samej sponiewierać kilku innych uczestników kursu Krav magi. Co by nie mówić, spodobało jej się, wysiłek fizyczny świetnie odwracał uwagę od smutnych myśli i pozwalał odsapnąć mózgowi ostro wykorzystywanemu w czasie pracy. Dawało jej to także pewne poczucie spełnienia, świadomość własnej siły i wartości, no i regularny łomot, jak mówił jej brat, zapobiegał obrastaniu w zbędne kilogramy. Co przy jej głównie siedzącym trybie pracy i mistrzostwu Kaitlin w gotowaniu niechybnie by ją czekało.
Gdy wróciła do domu wyciągnęła swojego glocka z skrzynki na broń, do której klucz miała tylko ona i Kaitlin, i zajęła się jego czyszczeniem i oliwieniem, następnego wieczoru miała wizytę na strzelnicy. Robiła to w salonie gdyż Kaitlin zabroniła wnoszenia smaru do swego świętego przybytku. Strzelanie było kolejnym pomysłem jej nadopiekuńczego brata z zespołem „mucho macho man” choć i ten rodzaj „rozrywki”, o dziwo, przypadł jej do gustu mimo konieczności długiego prysznica nim przestała czuć zapach prochu. Było coś niesamowitego w strzelaniu z ostrej amunicji, jakby śmierć przysiadła na ręku i czekała aż się ją pośle gdzieś w przestrzeń. Nie żeby chciała kogoś zabić lub zranić, po prostu mieszanka szacunku, strachu i mocy gdy posługiwała się pistoletem naprawdę odurzała lepiej niż porządny drink. Z tą myślą złożyła z powrotem pistolet upewniając się po raz setny że jest rozładowany, sprawdziła czy oba magazynki są na miejscu i czy liczba naboi zgadza się z zapamiętaną, po czym włożyła go do skrzynki i zamknęła. Bardzo się bała trzymać w domu broń, ale dzieciaki i tak nie miały czasu myszkować gdy były z Kaitlin. Tym niemniej nim schowała skrzynkę upewniła się dwa razy, że dobrze ją zamknęła. Poszła spać tęskniąc za niebieskookim blondynem który na studiach zawrócił jej w głowie i który obdarzył ją całym szczęściem jakiego mogłaby pragnąć. ~Gdybyś tylko był tutaj…~ pomyślała odpływając w sen.
 
Rudzielec jest offline