Woytek wałęsał się po Biberhof żując słomkę trawy. Wkoło ludzie się weselili, siedząc w kręgu przy płonących bierwionach a on był markotny. Z żalem spoglądał na szybko sunące po nieboskłonie słońce. Nie mógł znaleźć sobie miejsca, snuł się po wsi jak smród po gaciach z jednego kąta w kąt. - Kkkurwwa - wydukał do siebie Woytek. - Znnooowu sięe niee zabawię, kkurrwa! Dzień Słońca, jego mmać!
Grupka podchmielonych nieco wieśniaków przykuła jego uwagę. Ten pyszałek Gotte znowu sobie dworował z Erika. "Nie będzie mi ten goguś braciaka obmawiał". Skierował się tedy ku skupisku młodzieży i z czerwoną od gniewu twarzą palnął.
- Tttee Gotte! Odwwal się od Erikka! To równy chłop jest! Bbrat mój! Chcesz, żeby Ci Bauerowie skórę przetrzpppalli, co? - aż się zapluł z wysiłku i niesforna grzywka spadła na czoło.
Na moment wszyscy umilkli, ale po chwili znowu zaczęli sobie dworować z mieszkańców po kolei. Jeden z Millerów parsknął ze śmiechu. - Uspokój się, Węgorz, pastuszku jeden! Mrówki cię oblazły? Stada nie pilnujesz dzisiaj? Ryb w stawie też nie łowisz? Nie może być, dziwy na dziwami. Znak, że święto - rzucił w kierunku Woytka szczerząc gębę- To takie żarty, kumasz? Coś taki sztywny? - Eechy Ttty mmatole... - "Węgorz" jedynie machnął ręką i odszedł pospiesznie od ogniska żegnany gwizdami i śmiechem gawiedzi. Nie chciało mu się jednak z nimi gadać. Gottego i tak nie zmieni, a zaraz zacznie się służba w straży. Trza się będzie przygotować. Poszedł do domostwa Bauerów po włócznie i nowe ciżmy. Szybko dotarł do swego siennika i wyciągnął skórzaną manierkę z gorzałką. Pociągnął głęboki łyk. Czując jak ciepło rozchodzi się po całym ciele, z zadowoleniem zamruczał.
- Odd rrazu, lepiej, Arno miał rację, że dobbry trunek nnajlepszy na frasunek! |