Unuriel spojrzał z pogardą na strachliwą służkę. Uniósł oczy ku górze, by błagać Mathlanna o powstrzymanie deszczu. Chciał jak najszybciej wyrwać się z tej nory i wznowić polowanie. Nerwowo zastukał palcami o blat stołu.
Przeniósł swój wzrok na krasnoludy, które w wyraźny sposób obgadywały elfa. Ten nie przejął się tym nawet odrobinę. Uśmiechnął się do khazadów, wiedząc, że wprawi ich to w zakłopotanie, po czym uniósł jedną brew ku górze, zmieniając pozornie uprzejmy uśmiech w szyderczy grymas.
Zerknął na miecz, wciąż oparty o stół, przy którym siedział. Piękna robota. Może nie było to dzieło najlepszych elfickich kowali, ale i tak prezentował się nad wyraz znakomicie. Wygięte ostrze połyskiwało w sztucznym świetle karczmy, a skórzana rękojeść, czarna, jak źrenice, w przepiękny sposób kontrastowała z mieniącą się głownią.
- Przypominasz mi dom... i rodzinę - Unuriel całkiem pogrążył się w zadumie, nieświadomie wypowiadając swe myśli nagłos. - Razem dopadniemy bestię, niech tylko przestanie padać.
Oprzytomniał nagle i wyprostował się na krześle, jakby nic się nie stało. Znowu popukał palcami po blacie stołu. Krasnoludom też się nudziło. Jeden z nich nawet wstał, by zmierzyć się na rękę z miejscowymi. Unuriel bardzo chciał wstać z miejsca i coś porobić. Cokolwiek. Ale w tym przypadku... Cóż, nie zamierzał się frateryzować z miejscowym pospólstwem.
__________________ Ash nazg durbatuluk,
Ash nazg gimbatul,
Ash nazg thrakatuluk,
Agh burzum-ishi krimpatul! |