Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2012, 13:01   #7
Felidae
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
- Karczmarzu, piwa! – zawył radośnie i charcząco krasnolud. Popluł obficie towarzysza resztkami gulaszu, który osiadł na brodzie, wąsach i między zębami. Mężczyzna odwrócił się i dyskretnie wytarł twarz rękawem, od łokcia aż po mankiet.
- Panowie, bo jak powiadają, jak piwo w dom, to i bogi w dom!
- Zara to dom, ale w dupę, zboczony frędzlu! – Berta Bauer wracająca po dokładkę zupy chlasnęła szmatą jego rękę, niechybnie zmierzającą ku falującym pośladkom..
- Miejże wiatraki przy sobie krasnoludzie – rzekł z uśmiechem wysoki człowiek z długimi wąsami, który dosiadł się do stołu, uprzednio wieszając na stojaku przydługie futro i dużą czapkę.
- Kacper Winkel! Karczmarzu, dwa piwa! - zawołał Hammerfist
- Tawerna dziś pęka w szwach, ha! – powiedział przybyły mężczyzna siadając na ławie.
- No ma się rozumieć, niedługo zajedzie kapela i zagrają nam tańca.
- Ale żem trafił na ognisty wieczór. Przed wyjazdem miło będzie wspomnień do łba nawbijać, żeby mieć do czego wracać myślami.
- Do Wurtbad jedziecie?
- Ano, sakiewka pusta to i jedziem. Syna zabiram, niech się młokos uczy zawodu.
- A pewnie to. Heh, handelek zawsze to niczego sobie, co? – przyjaźnie zdzielił Kacpra pięścią w ramię. Ten zaśmiał się i pomasował pulsujący mięsień, kiedy krasnolud nie patrzył.

Wszyscy klienci skupieni byli przy dwóch dużych, kamiennych piecach, w których trzaskały żarzące się drwa. Nowoprzybyli stąpali jeszcze z nogi na nogę, przeciskając się jak najbliżej zbawiennego żaru. I nie było się czemu dziwić. Na zewnątrz panował suchy mróz, zmrażający wilgoć w środku nosa przy każdym wdechu, bezlitośnie kąsający czerwone od zimna lica przybyszów. Wszystkich klientów rozgrzewała sama świadomość przebywania w tawernie.
Salę wypełniał stukot wysokich, drewnianych kufli, tryskających gęstą pianą, szepty, rozmowy, wrzaski, piski, śmiechy, westchnienia, mlaskania, siorbania, charczenia i od czasu do czasu – kasłania. Męskie, damskie oraz bliżej nieokreślone… Skrzypiały ławy, przesuwane stoły, stukały stawiane na nich miski pełne zupy. A wszystko to w bursztynowym świetle kaganków i płomieni bijących z pieców.

Przez tłum przedarła się karczmarka w długim, błękitnym fartuchu, nosząca warkocz. Pochyliła się nad piecem, mieszając chochlą zawartość osmalonego garnka – ostatnią porcję zupy gulaszowej. Zdjęła naczynie znad ognia przez szmatkę.
- Z drogi chopy – rzekła Heidi Miller z uśmiechem.
- Życzenie pięknej pani to dla mnie rozkaz – odrzekł z niskim ukłonem młody czeladnik stolarski o jasnych włosach, ustępując drogi.
- A pan, powinien nieco ciszej prawić komplementy.
- Który taki zazdrosny? Zaraz go na miecze wyzwę! – Rozejrzał się przesadnie energicznie, sięgając niby po rękojeść miecza. Zabrzmiało jak żart. Chciał, żeby tak zabrzmiało.
- Aj głupiś mój panie, przecie nie noszę wianka – mówiąc te słowa uśmiechnęła się szeroko i przyjaźnie, żartobliwie okazując współczucie. Znajomi czeladnika jak na zawołanie zawyli śmiechem, zionąc odorem piwa zmieszanego z grzybami. Czeladnik zaś z grymasem na twarzy jeszcze chwilę wodził oczami za kobietą. Odwrócił się do towarzyszy.
- Czy właśnie nazwała mnie swoim panem?
Ich śmiech długo brzmiał jeszcze w jego uszach.

Tymczasem na drugim końcu sali, siedząc przy stole gospodarza młodziutka Marianka przyglądała się pewnej scence. Usta niezbyt wysokiej i pulchnawej dziewczyny były na wpół otwarte, a oczy błyszczały z zaciekawienia.

- Psia jego jurna morda!
- O! Tego żem… Hiiks! …jeszcze nie widział – odparł wsparty na dwóch krzesłach chłop w czerwonej kamizelce i koszuli z obszernymi rękawami. Był już lekko wstawiony, plątał mu się język. Dręczyła go natrętna czkawka.
- Ze ćwierć łokcia będzie od środka! – krzyknął drugi raz Hubert Thalberg. Odgarnął długie, ciemne włosy z czoła i przyjrzał się dokładnie, z niedowierzaniem, nożowi wbitemu w zawieszoną na ścianie drewnianą tarczę.
- No Hubert, dawaj mi tu te blaszaki. – niemiło odezwał się zza stołu stary Schlachter. Po chwili zgrzytnęły miedziane monety w jego garści.
- Hola hola, to tylko twoje ślepe szczęście – wrzasnął Thalberg – należy mi się rewanż. – mówiąc to podszedł do tarczy i wyciągnął wcześniej wbity nożyk. Jak na milczka, którym był na co dzień, owego wieczora zdawał się lać słowa jak piwo.
Wielki jak dąb rzeźnik wstał od stołu podparł się pod boki i powiedział głośno wyrażając swoje oburzenie:
- Coś ty powiedział drabie chędożony? Ja ci pokaże, kto tu jest ślepy. Stawiam dwanaście, że ponownie cię pokonam.
- Zgoda. – myśliwy przyklepał dłoń konkurenta
Konkurencja rozpoczęła się bez ociągania i zbędnych, pysznych ceremonii, jak to zwykle miało miejsce.. Rzeźnik zważył nóż w dłoni, zrobił lekki zamach, po chwili powtórzył, puszczając nożyk, który zabłysnął w świetle kaganków.
- Kurcze pieczone! – krzyknął z podziwem Thalberg. - Prosto w Złote! – ktoś rzucił z tłumu.
Sam złapał za nóż. Machnął mocno. Mimo względnego braku precyzji w tym zamachu…
- Trafił w Dupę Sołtysa! – Ktoś z tłumu obstawiających upewnił się, widząc nóż Huberta, wbity o pole dalej od pierwszego miotacza Schlachtera. Sam Thalberg był zdziwiony swojej celności.
- Ktoś zamawiał pieczonego kurczaka?! - krzyknął przez całą salę karczmarz, stojąc obok barmanki, która patrzyła na niego pytająco. Dzierżyła półmisek z pieczonym mięsiwem, zalanym lśniącym rumieńcem. Z tłumu nikt się nie odezwał na to pytanie, wszyscy patrzyli po sobie i kręcili głowami przecząco.
- Eee… hmm… Nie to nie, sam zjem… - puścił oczko do żony i zabrał półmisek. Uwiódł go zapach pieczonego mięsiwa, skromnie przyprawionego.
Położył posiłek na swoim specjalnym stole, nieraz mylnie kojarzonym z ladą (jaką spotkać można było zwykle w miastach). Przy tym stole siedzieli tylko zaproszeni goście, zwykle znajomi i przyjaciele gospodarza. Dzisiaj miał ich kilkoro.


....

Marianka z trudem oderwała się od wspomnień i odjęła rękę od swoich blizn na polikach. Od owego zimowego dnia minęło już dobrych parę lat, ale tamta historia wciąż i wciąż powracała do niej w pamięci. Jak teraz przy okazji święta Słońca.

Właściwie to cieszyła się, że wylosowano ją do warty. Dostąpiła zaszczytu jakich mało we wsi kiedy przyjęli ją do straży. A dla niej, dziewczyny z biednej rodziny to był dopiero fart. Nie dla niej były pijaństwo i nocna rozpusta na łąkach.

Uśmiechnęła się szeroko widząc podchodzącą kuzynkę. Jagna wyglądała jak zwykle dobrze. Ogarnęła trochę z zazdrością jej wiotką sylwetkę, ale zaraz wzruszyła ramionami i pomyślała, że bogowie jakiś tam swój plan mieli czyniąc ją taką jaką była. A Jagna? Ją jedną lubiła i miała o czym pogadać.

Chłopaki oglądali się za młodą Tannenbaumówną i Marianka wcale im się nie dziwiła. Taka partia we wsi musiała budzić zainteresowanie. Kiedyś pewnie to właśnie Jagnie przypadnie zaszczyt dowodzenia straży.

Poprawiła skórzaną kurtkę na grzbiecie, przesunęła się na ławie robiąc miejsce i kiedy tylko Jagna usiadła pogrążyły się w cichej rozmowie chichocząc od czasu do czasu.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline