Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2012, 13:39   #8
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
John Kaewe

Wylegiwanie się na plaży, serfowanie i znowu wylegiwanie się na plaży. Ewentualnie przejażdżka na Harleyu czy też kolacja, inne posiłki zresztą też, w miłym towarzystwie. Sobotnio-niedzielny plan dnia. Gdyby tak cały tydzień mógł się składać tylko z sobót i niedziel. To dziecięce marzenie czasami nasuwa się i dorosłym. Zwłaszcza gdy w poniedziałkowy ranek trzeba zebrać się do pracy. Nawet takiej, którą się lubi.
Jeszcze chwila wylegiwania się w łóżku. Resztki snów schodzące z powiek. A może to była jawa? Czasami trudno takie rzeczy określić.
Szybki prysznic. Poranna toaleta. John krytycznie przyjrzał się swojej twarzy. Zarost trzebaby skrócić. I włosy trochę przeczesać. Niektóre posady mają to do siebie, że trzeba wyglądać jak człowiek. Co nie zmienia faktu, że część zajmujących takie stanowiska ludzi niewiele robi sobie z tych niepisanych praw.
Głównie mężczyźni, a w zasadzie tylko oni niewiele sobie z tego robią. To zadziwiające jak na podstawie wyglądu pracownika akademickiego można określić jego stan cywilny i to z zadziwiająca precyzją.
Patrząc na takiego jednego czy drugiego, człowiek od razu wie, że ów osobnik jest samotny, a po wieku można sobie odpowiedzieć czy jeszcze nie znalazł połowicy, czy już go ona opuściła. Na wydziale John miał kilku takich kolegów, co to nieprzymierzając mogliby za kloszardów uchodzić.
Na szczęście pan Kaewe do nich się nie zaliczał. Czy wpływ na to miała obecność w jego życiu Kiany? Raczej nie. Ala poniekąd wpływa to na chęć mężczyzny by schludnym być.
Ostanie pociągnięcie golarki i zarost trzy-dniowy, tak przynajmniej chwali się producent na opakowaniu, pojawił się na twarzy Johna. Jeszcze chwila pracy nad niesfornym kosmkiem i można wyjść do pracy.

John Keoni Kaewe odpalił swoją maszynę. Dodał gazu, by móc usłyszeć jej brzmienie. Starsza pani, jego sąsiadka, pokręciła z dezaprobatą głową.
- Dzień dobry pani Cramer. - Rzucił John do sąsiadki i ruszył w drogę do pracy.
Nie usłyszał już “Ach, ta dzisiejsza młodzież!” rzuconego przez starszą panią w odpowiedzi na przywitanie.
Kilkanaście minut później Eteryta zaparkował swoją maszynę na parkingu przy kampusie. Oczywiście nie uszły jego uwadze zachwycone spojrzenia studentek, łącznie z maślanymi oczkami, jak i zazdrosne spojrzenia studentów. Nie miał jednak czasu i ochoty roztrząsać natury tych spojrzeń. Śpieszył się na wykład.
Przekazywanie wiedzy młodym pokoleniom. Wielki przywilej jaki spotyka nauczycieli, jak to zwykł był mawiać jeden z jego profesorów. Zwłaszcza o ósmej rano. Gdy połowa sali jest pusta, a druga przysypia. Naprawdę wielki przywilej. Po dwóch godzinach było po wszystkim. Można było zająć się trochę pracą naukową. W między czasie wypadły jeszcze konsultacje dla studentów, na które i tak mało kto, jeżeli w ogóle, przychodził. A później przy egzaminach będzie biadolenie, że nie rozumie się tego czy tamtego.
Na dziesięć minut przed końcem tego czasu dla studentów wpadł jeszcze kolega by omówić pewne sprawy zawodowe i tak zleciało z półtorej godziny. W międzyczasie komórka Johna zabrzęczała ogłaszając przyjście esemesa.
Przeczytał go dopiero po wyjściu swojego rozmówce. To Kiana, zapraszała go na wspólny wieczór. Będzie film, popcorn …
Dla odmiany można tak spędzić wieczór. Kaewe po opuszczeniu uczelni kupił jakieś dobre wino i ruszył do swoje dziewczyny. W drzwiach minął się z jej współlokatorką, więc będą dziś sami, uśmiechną się do swoich myśli.
Kiana Uilani wpuściła go do mieszkania. Na ławie stała już miska uprażonego popcornu, dwie butelki pepsi. Gdy dziewczyna zobaczyła butelkę wina w rękach Eteryty uśmiechnęła się do niego szeroko, pacnęła ręką po ramieniu i rzekła
- Ty niedobry. Chcesz mnie upić.
- I niecnie wykorzystać. - Mówiąc to pocałował ją czule zamykając jednocześnie nogą drzwi do jej mieszkania.
Kiedy się od niej oderwał postawił butelkę wina obok tych z napojami bezalkoholowymi.
- To co dziś wyświetlają? - Rzucił okiem na repertuar , który wybrała.
“Ojciec Chrzestny”, “Goryle we mgle”.
- Albo coś na wesoło. - Pokazała okładki od “Shreka” i “Madagaskaru”.
- Całkiem nieźle. - W jego kieszeni rozległo się burczenie telefonu, zignorował je.
Kiana podała mu otwieracza, sama zaś sięgnęła po kieliszki. John nalał do nich szkarłatnego płynu.
- To wino z RPA, sprzedawca polecał. - Podał jej kieliszek. Telefon znowu się odezwał.
- To? - Kiana wskazała na filmy.
- To może na wesoło. - Sprawdził w międzyczasie kto do niego dzwonił. Dwa razy Colin Addison.
Jego partnerka wrzuciła płytę do odtwarzacza i już po chwili w głośnikach rozległo się

“Somebody once told me the world is gonna roll me
I ain't the sharpest tool in the shed
She was looking kind of dumb with her finger and her thumb
In the shape of an "L" on her forehead “*

- O nie, nie, nie. - Ratowniczka chwyciła za telefon. - Komórki wyłącza się w kinie.
John grzecznie odłożył aparat na ławę, usiadł koło dziewczyny. Miskę z popcornem postawił sobie na kolanach. Ręką objął Kianę i zaczęli oglądać przygody sympatycznego ogra.

Telefon odezwał się jeszcze ze dwa razy. Ratowniczka tylko wymownie popatrzyła na niego.
Mniej więcej w połowie dziewczyna zatrzymała film.
- Przerwa techniczna . - I wyszła. John czuł, że on też potrzebuje tej przerwy. Wino było nawet smaczne, ale strasznie moczopędne.
Telefon odezwał się po raz kolejny. I po raz kolejny był to Colin.



Aoatea Mathews

- Praca, dom, praca, dom. Nie możesz tak żyć. Jesteś młoda. - Słowa ojca długo jeszcze dźwięczały jej w uszach.
Ahurei Makena wygłosił swój pogląd na niedzielnym obiedzie. Tak przy wszystkich. Dobrze, że matka zareagowała szybko, gdyż inaczej nie obyłoby się bez karczemnej awantury.
Aoatea dała wyraźnie do zrozumienia rodzinie i otoczeniu, że nie chce mieszania się w jej życie. Ale do ojca jakoś to nie docierało. Co jakiś czas podejmował temat ponownego zamążpójścia. I zawsze dostawał tę samą odpowiedź, która i tak do niego nie docierała. Tak było i tym razem.
Ale przecież nie mogła, nawet chyba nie chciała, zaprzestać kontaktów z rodzicami, chociażby ze względu na dzieci. Pomimo swoich wad Ahurei był wspaniałym dziadkiem. Dzieci go kochały, a on je. Był czulszy dla wnuków niż dla dzieci. Na dużo więcej im pozwalał.
- Człowiek ma wnuki by je rozpieszczać. - Powtarzał jej. - A gdy już ma ich dosyć, oddaje je rodzicom.
Dźwięk stawianej tacy z kawą przywrócił Aoatae do rzeczwistości. Raz jeszcze przyjrzała się dwójce, która przed nią siedziała. On, trzydziestokilkuletni mężczyna o długich, ciemnych włosach, obecnie splecionych w warkocza. Przedstawił się jako Peter Hogg. Nie było w nim nic, co mogłoby wskazywać na domieszkę tubylczej krwi, poza ciemnymi włosami i karnacją. Ona, w podobnym wieku, Kalani Hogg. W jej żyłach z pewnością płynęła hawajska krew. Kobieta była w zaawansowanej ciąży.
Jak pani Mathews zdążyła się już dowiedzieć, przyszli do niej, ponieważ słyszeli, że ona może im pomóc. Mieli piątkę dzieci, szóste w drodze. Nie pracowali. A właśnie zostali bez dachu nad głową. Jego ojciec sprzedał zajmowany przez syna i synową z rodzinom dom. Dom prawnie należał do ojca pana Hogga.
Sprawa dodatkowo skomplikowała się ze względu na brak stałego zatrudnienia i sporą gromadkę dzieci.
- Żyjemy z tego co mąż upoluje. - Ciągnęła kobieta. - Mamy też ogródek. Dzieci nie chodzą głodne, brudne. Ale teraz... - Głos jej się załamał.
- Kazali nam się wyprowadzić do końca miesiąca. - Pan Hogg przemówił. - Ale nie bardzo mamy dokąd. Moglibyśmy zamieszkać u mojej teściowej.
- Ale tam nie ma miejsca dla dzieci. - Dodała przez łzy jego żona. - A wtedy opieka społeczna będzie miała podstawy do odebrania nam dzieci.
Młoda Garou przyglądała się ,z jaką czułością mężczyzna obejmuje żonę. Jak stara się ją pocieszyć. Naprawdę wzruszająca scena. Aotea potrząsnęła głową, jakby chciała odgonić od siebie natrętnego owada.
Koniec końców zgodziła się pomóc. Umówili się na kolejne spotkanie. Reszty formalności dopełniła jej asystentka.
Tego dnia pani Mathews nie miała żadnej rozprawy. Ale miała kilka umówionych spotkań z klientami. Jeden z nich nieszczególnie przypadł młodej wilkołak do gustu. Sama nie potrafiła powiedzieć dlaczego. Jak inni przyszedł prosić ją o pomoc. Ot sprawa jak wiele innych. Partner go oszukał i teraz on chciał dochodzić sprawiedliwości.
Kilka lat temu, razem ze swoim dobrym znajomym pan Quinn założył stację benzynową. Dobrze to prosperowało. On dbał o interes, gdyż jego partner dużo podróżował. Ale jakieś pół roku temu z konta zniknęły wszystkie pieniądze, a stacja paliw zbankrutowała. Partner pana Quinna nie odzywa się do niego, a on został z długami.
Ten otyły jegomość nie zanudzał jej opowieściami o rodzinie i dzieciach, które nie ma czym nakarmić. W zasadzie nic nie mówił o rodzinie.
Ponieważ Aotea trochę się już spieszyła zgodziła się spotakć z Quinne w innym terminie. Dziś jeszcze czekało ją zebranie w szkole Tamatiego.
Nawet bez problemu udało jej się znaleźć miejsce parkingowe. Ale i tak jako ostatnia weszła do klasy. Wszyscy inni rodzice już siedzieli.
Było to jedno z tych spotkań rodziców z nauczycielką, gdzie omawiano bieżące sprawy. W zasadzie mogłaby je sobie darować, ale nie chciała. Chciała wiedzieć co się dzieje w szkole. Czy dzieci mają problemy. Na szczęście nic z tych rzeczy. Pani Keyser, wychowaczyni jej syna, przedstawiła rodzicom kilka propozycji wyjazdów klasowych, z których trzeba było wybrać jeden, może dwa. Oczywiście rozgorzała ostra dyskusja, gdzie dzieci jechać powinny. Jak w takich sprawach, każdy niemalże rodzic miał jakieś ale. I tym to sposobem zebranie przeciągnęło się. Na szczęście udało się osiągnąć porozumienie zadowalające wszystkie strony. Później jeszcze pani Keyser chciała prozomawiać z kilkoma rodzicami, na szczęście nie wymieniła wśród nich Aotei, toteż pani prawnik mogła wrócić do domu.

Młoda Garou była w połowie drogi miedzy szkołą a domem gdy odezwała się jej komórka. Na wyświetlaczu pojawiło się : ojciec.

Aidan Ives

Poniedziałkowy poranek był słoneczny i ciepły. Tyle dobrze. Ale był to ranek i był to poniedziałek, dzień niezbyt lubiany przez wszystkich, gdyż trzeba iść do pracy po dwóch dniach wolnego. Ale cóż, z czegoś trzeba opłacić rachunki.
Ives nie miał jednak najmniejszych problemów z dotarciem do pracy punktualnie, ba był nawet przed czasem.
W toalecie dla presonelu zaczepiła do Grace, korpulentna brunetka. Pracowała w klinice od niedawna i poza tym, że była straszną plotkarą i nic co się zdarzyło w pracy nie uszło jej uwadze, była bardzo miłą osobą i do tego chętnie pomagała innym.
- Słyszałeś, że w nocy zeszło dwóch pacjentów? - Odezwała się do kolegi szeptem.
- Nie. - Odparł młody mag, bo jakże miał słyszeć, skoro dopiero co przyszedł do pracy.
- Doktor Billey musiała stwierdzić ich zgon. O czwartej rano ją ściągnęli.
Drzwi do toalety otworzyły się. Grace zamilkła. Stanął w nich Simon Gnidikin, mężczyzna o niezbyt przyjaznej twarzy, odpowiedzialny za bezpieczeństwo w kilnice. Omiótł pomieszczenie spojrzeniem. Dłużej zatrzymał się na ich twarzach.
- Dzień dobry państwu. - Rzucił z tym swoim charakterystycznym silnym akcentem. I udał się za potrzebą.
- Obślizgły wąż. - Rzuciła jeszcze ciszej bruntetka. - Miłej pracy. - I wyszła czym prędzej z toalety.
W zasadzie, to Ives nawet ucieszył się, że Gnidikin wszedł, gdyż inaczej jego koleżanka zapewne podzieliłaby się z nim szczegółami, nie koniecznie prawdziwymi, których on i tak nie chciał znać.
Młody mag umył ręce, poprawił włosy i ruszył na swoje stanowisko pracy. Oczywiście toaleta dla pracowników nie mogła znajdować się blisko recepcji, gdzie on pracował, dlatego też musiał przejść przez sporą część kliniki.
- Doktor Billey, pani zajmie się leczeniem ich, a ja całą resztą. - Doszedł do uszu Ivesa podniesiony głos Mirimanoffa, kolejnego z pracowników kliniki, których nikt nie chciałby spotkać w ciemnym zaułku.
- Panie Mirimanoff, trzeba przeprowadzić sekcję zwłok tych pacjentów. - Pani doktor też mówiła dość głośno.
- Nie, nie trzeba. Rodziny sobie tego nie życzą. - Uciął krótko dyrektor.
Aidan przyspieszył kroku. Jakoś nie miał szczególnie ochoty podsłuchiwać, o co wykłóca się pani doktor z panem dyrektorem.
Gdy doszedł do swojego stanowiska pracy, czekał na niego już stos papierów do przejrzenia.
Posegregowanie poczty. Jakieś papiery do wypełnienia. W miedzy czasie ktoś przyszedł na odwiedziny, trzeba było powiadomić odpowiednie osoby. Rutyna.
Jedna z pielęgniarek przyniosła listę nowych pacjentów i rozpiskę gdzie leżą. Ives tylko tak rzucił okiem. Nie miał nawet czasu dokładniej jej się przyjrzeć, gdyż pojawił się kurier i trzeba było odebrać przesyłkę. Ale gdy tylko złożył swój podpis na tym elektronicznym cacku, co to zwykły papier teraz zastąpiło, wrócił do owej listy nowoprzyjętych. Tym razem dokładniej ją studiując. Victor Jones. Nie pomylił się. To nazwisko rzeczywiście było na liście. Nazwisko, które znał bardzo dobrze. Aidan włożył palec za kołnierzyk koszuli i pociągnął go nieco gdyż nagle jakby zrobiło mu się duszno. Pociągnął raz jeszcze, przełknął ślinę.
- Dzień dobry. - Z zamyślenia wyrwał go męski głos. Ives podniósł wzrok i ujrzał nad sobą ratownika medycznego. - Przywieźliśmy pacjentów. - Mężczyzna trzymał w ręku plik zwiniętych w rulon różnokolorowych kartek
Ives przez chwile nie wiedział co powiedzieć, myślami był gdzie indziej, ale po chwili przypomniał sobie gdzie jest i na czym polega jego praca. Podniósł słuchawkę telefonu.
- Chwileczkę. - Zwrócił się do swojego rozmówcy wybierając jednocześnie odpowiedni numer telefonu.
Po dwóch syganałach odezwał się kobiecy głos. - Doktor Billey, słucham.
- Pani doktor, przywieźli nowych pacjentów z... - Wymownie spojrzał na ratownika.
- Z Queen's Medical Center. - Powiedział szybko sanitariusz.
- Z Queen's Medical Center. - Powtórzył za nim Ives.
- Już idę. Niech zaczekają. - Doktor Judy Billey odłożyła słuchawkę.
- Proszę poczekać. Pani doktor zaraz przyjdzie. - Młody mag uprzjemie poinformował ratownika.
Ten w odpowiedzi kiwnął głową, stuknął o blat trzymanymi dokumentami i odsunął się kawałek, by zrobić miejsce młodej kobiecie.
- Dzień dobry. - Ives dobrze znał ten rodzaj głosu, taki ściszony, trochę niepewny. To na pewno rodzina jakiegoś pacjenta, żona najpewniej.



Szkoda jej trochę. Jak na kobietę była naprawdę atrakcyjna. Ładne dziewczyny lecą na niegrzecznych chłopców, powiedziała kiedyś jego siostra. I chyba miała rację.
- Miałam się tu zgłosić, żeby dopełnić formalności w związku z przyjęciem mojego syna.

Kanadyjczyk przez chwilę popatrzył ze zdziwieniem na kobietę. Ona miała nie więcej niż trzydzieści lat. To już dzieci biorą to świństwo? Przeleciało mu przez głowę. Ale ręce automatycznie wystukały numer do pana dyrektora Mirimanoffa.

Doktor Billey pojawiła się jako pierwsza. Zabrała się za studiowanie papierów, które wręczył jej sanitariusz. Chwilę później pojawił się również pan dyrektor i zabrał petentkę do swojego gabinetu.
Pani doktor chwilę jeszcze rozmawiała z ratownikiem, później wyszła z nim na zewnątrz. Wrócili po kilku minutach z dwoma pacjentami. Obaj byli nieprzytomni i podłączeni do aparatury.
Lekarka podpisała jakieś dokumenty i zostawiła je Ivesowi, a sama poszła z pacjentami.
Po jakiejś pół godzinie w klinice pojawiło się dwóch policjantów. Wyciągnęli odznaki. Nawet się przedstawili, detektyw Kahua i funkcjonariusz Huali.





Obaj musieli być rdzennymi mieszkańcami tej wyspy. Nie chodzi tylko o nazwiska, ale i o typ urody. Chcieli “porozmawiać” z pewnymi pacjentami.
Ives otrzymał błogosławieństwo szefa i przykaz by pomóc stróżom prawa najlepiej jak potrafi.
- Akamu Kamano i Helen Stark. - Funkcjonariusz Huali wyczytał nazwiska.
Ives sprawdził w rejestrze.
- Tak, Helen Stark jest u nas. Ale nie mamy żadnego Kamano.
- Jak to nie macie? - Młodszy z policjantów zdenerwował się lekko. - Przecież przywieźli ich do was z Queen's Medical Center.
- Przyjęliśmy dzisiaj dwójkę pacjentów od nich.
- Helen Stark i Akamu Kamano. - Funkcjonariusz Huali powtórzył oba nazwiska.
- Helen Stark i Akamu Hokorii. - Poprawił go Ives.
- Jest pan pewien? - Wtrącił się starszy z policjantów.
- Tak, jestem tego pewien.
- To musi być ta dwójka. - Detektyw rzucił do swojego partnera. - Idziemy.
Aidan podał numery pokoi, wytłumaczył jak tam dojść.

Później zrobiło się jeszcze mniej przyjemnie, przyjechały rodziny zmarłych pacjentów. A koło Aidana pojawiła się Grace, niby miała tu coś ważnego do roboty.
- Tacy młodzi. - Zaczęła komentować. gdy pracownicy domu pogrzebowego wywozili zwłoki. - A zauważyłeś, że zawsze zjawia się ta sama firma pogrzebowa?
Na horyzoncie pojawiła się doktor Billey.
- Zaraz się zacznie. - Grace za żadne skarby nie chciała przepuścić tej scenki. - Patrz na Mirimanoffa, jak stara się nie dopuścić Billey do rodzin zmarłych. Coś tu się święci, ja to wiem.
Rzeczywiście pan dyrektor jakoś tak starał się odseparować pogrążone w żałobie rodziny od pani doktor.
A gdy tylko Mirimanoff odwrócił głowę w ich stronę Grace chwyciła jakąś czystą kartkę panieru i rzucając
- Dzięki, tego szukałam. - Szybko zniknęła w korytarzu.
Tuż przed końcem pracy zadzwoniła siostra Aidana, Katherine.
- Cześć braciszku. - Usłyszał na przywitanie, ale głos siostry był jakiś dziwny. - Czy możemy się dziś spotkać?

Samuel Kahua

Z samego rana czekały na Samuela Kahua raporty na biurku. Od koronera. Badania labolatoryjne
Policjant przejrzał je szybko. W zasadzie potwierdziło się to, co przypuszczali wszyscy. Pocałunek Kanaloa.
- Sąd wydał pozwolenie na przeniesienie dzieciaków z Mystique do kliniki odwykowej. - Jego partner rzucił mu na biurko urzędowy papier. - A popatrz ile my musimy czekać na jakieś nakazy przeszukań.
Tu Makaio miał rację. Był poniedziałkowy ranek, a oni mieli już u siebie owo postanowienie. Ktoś się bardzo, ale to bardzo postarał.
Kahua przeczytał orzeczenie.
- Ale tu są tylko dwa nazwiska. - Wskazał na papier.
- Jedno z czwórki zmarło w niedzielę rano, okazało się też, że jego dokumenty są podrobione. Sprawdzamy kim on był naprawdę. Bo na pewno nie Robert Koch.
- Czyli w klinice są teraz Kamano i Stark? - Młody wilkołak zapytał bardziej retorycznie. - A co z czwartym dzieciakiem?
- A tak, Kim Au, jego rodzice nie wyrazili zgody na przeniesienie syna do kliniki odwykowej. Nadal leży w Queen's Medical Center. I nadal nie odzyskał przytomności.

Chwilę później na dywanik wezwała ich szefowa. W zasadzie była to bardziej taka pogadanka, że mają się postarać, bo góra ją naciska i takie tam. Czyli nic nowego. Ale chodziło o to, żeby widzieli kto tu rządzi i gdzie jest ich miejsce.

W drodze do Queen's Medical Center Samuel zapoznawał się z dokumentacją. Jeszcze raz przeglądał trzy kartoteki, które dla niego z archiwum wyciągnęła pani Ives. Znowu w oczy rzuciłam mu się nazwa kancelarii prawnej, która zajęła się młodymi ludźmi po aresztowaniu. Von Neumann & Partners. Bardzo dobra i bardzo droga kancelaria. Skąd te dzieciaki stać było na usługi kogoś takiego?

W szpitalu poprowadzono ich do sali, na której leżał Kim Au. Oprócz nieprzytomnego pacjenta i starszego mężczyzny, z pewnością ojca, był tam jeszcze lekarz.
- Proszę pożegnać się z synem. - Lekarz zwrócił się do mężczyzny. - To pomaga, proszę mi wierzyć. Ma pan tyle czasu ile potrzeba. - I wyszedł, a w zasadzie wpadł na policjantów. - A panowie do kogo?
- Detektyw Kahua i funkcjonariusz Huali. - Makaio ich przedstawił i obaj pokazali odznaki.
- Teraz nie jest najlepszy moment. - Lekarz ruchem ręki zaprosił ich by poszli za nim.
Gdy odeszli kawałek zaczął tłumaczyć.
- Jestem doktor Pell. - Przedsawił się. - Przyjmowałem na oddział te dzieci. A tego tu - Wskazał na salę którą przed chwilą opuścił. - będziemy odłączali. Mózg obumarł. Przykra sprawa. Dlatego to nie jest najlepszy moment na rozmowę z rodziną.
- A pozostała dwójka? - Samule zapytał.
- Już ich zabrali. Mieli dużo więcej szczęścia niż ich kolega.
- Już? - Makaio Huali nie krył zaskoczenia.
- Wprawdzie było to ryzykowne, ale rodzice nalegali. - Odparł doktor Pell.
- Dziękujemy panu. - Młody Garou uścisnął rękę lekarzowi. - Odezwiemy się jeszcze. Do widzenia.
Huali też się pożegnał.
Naprawdę szybko przenieśli te dzieciaki. A teraz oni muszą jeździć po całym mieście, żeby móc pozałatwiać różne sprawy.

Klinika Odwykowa, głosił wielki szyld nad wejściem do budynku. Obaj funkcjonariusze wiedzieli, że był tu kiedyś luksusowy hotel, ale splajtował. A teraz przerobiono go na klinikę. Odnowiono wszystko. Naprawdę pięknie tu było. Białe tynki. Zielone dachy. Zadbany ogród. Naprawdę pięknie.
W recepcji przywitał ich młody chłopak.



- Dzień dobry. W czym mogę pomóc. - Zapytał uprzejmie.
- Detektyw Kahua i funkcjonariusz Huali. - Tym razem to Samuel ich przedstawił. - Chcielibyśmy porozmawiać z pacjentami, których do was przywieziono dzisiaj.
- Proszę chwileczkę poczekać. - Rzekł młody człowiek, a następnie gdzieś zadzwonił. Po chwili rozmowy, chyba z szefostwem, ponownie się do niech zwrócił. - O kogo chodzi??
- Akamu Kamano i Helen Stark. - Huali wyczytał nazwiska.
Recepcjonista sprawdził w rejestrze.
- Tak, Helen Stark jest u nas. Ale nie mamy żadnego Kamano.
- Jak to nie macie? - Młodszy z policjantów zdenerwował się lekko. - Przecież przywieźli ich do was z Queen's Medical Center.
- Przyjęliśmy dzisiaj dwójkę pacjentów od nich.
- Helen Stark i Akamu Kamano. - Funkcjonariusz Huali powtórzył oba nazwiska.
- Helen Stark i Akamu Hokorii. - Poprawił go młody człowiek.
- Jest pan pewien? - Wtrącił się Samuel.
- Tak, jestem tego pewien.
- To musi być ta dwójka. - Detektyw rzucił do swojego partnera. - Idziemy.
Pan na recepcji podał numery pokoi, wytłumaczył jak tam dojść.
Szli czystymi korytarzami wyłożonymi wykładzinami i gdyby nie to, że co chwilę mijał ich ktoś w fartuchu lekarza lub uniformie pielęgniarza, to mogliby pomyśleć, że są w hotelu.
Znalazłszy odpowiedni numer pokoju, weszli do niego, nawet nie pukając. Jakież było ich zdziwienie, gdy zastali tam młoda kobietę siedzącą u wezgłowia łóżka, na którym spoczywał podłączony do aparatury młody człowiek.
Kobieta odwróciła się w ich stronę wyraźnie zdziwiona.



Ryozo Sakamoto

W czasie przerwy na lunch Ryozo Sakamoto stał się mimowolnym świadkiem rozmowy toczonej przez dwie amerykańskie kobiety, a tyczącej się mężczyzn.
- Nie uwierzysz Talula. - Japończyk znał z widzenia kobietę wypowiadającą te słowa, ale nie kojarzył jej imienia. - Raul zaprosił mnie na kolację wczoraj.
- Tak? - Zdziwienie Taluli Fredriksen było olbrzymie i szczere. - I co? I co?
- Powiedział, żebym się jakoś fajnie ubrała, bo on coś specjalnego zorganizował. Film. Kolacja we dwoje. No spełnienie marzeń.
- Kochana? Raul i romantyczna kolacja? - Sekretarka Sakamoto była bardzo sceptyczna.
- Widzisz jaka ja naiwna jestem. Ale... Ubrałam tę nową sukienkę. Poszłam do fryzjera. rozumiesz, zainwestowałam w siebie. Przychodzą, a tam na stole sześciopak piwa i pizza. To była ta jego kolacja we dwoje.
- A film? - Talula Fredriksen nie skometowała poprzedniego zdania koleżanki.
- Wypożyczył, całą serię o Rockym. Bo według niego to super film. Zamiast zabrać mnie do kina i nawet ten cholerny popcorn kupić to on coś takiego odstawia. Albo wieczorem na plażę żebyśmy pojechali.
Pan Sakamoto mógł usłyszeć jaki według przedstawicielek cywilizacji zachodu powinien być mężczyzna. I jakże różny to był obraz od typowego japońskiego mężczyzny.
Przypomniał sobie rozmowę ze swoim kolegą. Firma wysłała go do Europy. Pojechał tam z żoną. Aby wesprzeć skromny budżet domowy, żona zaczęła pracować jako sprzątaczka. I po roku od niego odeszła, wytykając mu przy okazji, że jej pracodawca jest dla niej bardziej uprzejmy. Że jej drzwi otwiera. Kłania się pierwszy. A on nawet w domu nie pomaga. Cywilizacja Zachodu zmieniała bardzo patrzenie na świat. Czy i jego żonę zmieniła?
Te rozmyślania przerwało nadejście ważnej informacji z centrali. Szefostwo z Tokio chce z nim porozmawiać. Telekonfernecję szykują. Chcą nie chcąc musiał zostać dłużej. Jak zwykle zresztą.
Oczywiście zabronił asystentce sobie przeszkadzać i przygotował się na najgorsze. Telekonferencja z Tokio nie wróżyła nic dobrego.
Po serii powitań i formalnych pozdrowień jego rozmówcy przeszli do rzeczy. A jego komórka odezwała się. Na szczęście tylko on słyszał jak brzęczy.
Szefostwo wyraziło swój podziw dla jego pracy. A to nowość.
Telefon odezwał się ponownie.
Następnie zaczęto omawiać strategię na przyszłość.
W tym czasie jego telefon odzywał się regularnie chyba co pięć minut.
Młody mag w duchu modlił się, żeby po drugiej stronie oceanu nikt nie zorientował się, że zapomniał wyłączyć telefonu. Nie śmiał sięgnąć po mały, płaski przedmiot teraz, gdy przemawiali dyrektorzy kolejnych szczebli nie szczędzaąc mu pochwał. Oczywiście wspomniano też o nadchodzącej wizytacji. Ale wyrażono nadzieję, że to czysta formalność będzie.
Ryozo, można było powiedzieć, że był zadowolony z tej rozmowy. Zadowolenie centrali mogło oddalić wizję zwolnień. A co za tym idzie, on nie będzie musiał przekazywać złych wieści.
Po skończonej konferencji Japończyk mógł zobaczyć kto tak dobijał się do niego. To był James Aolani.
Chwilę później zapukała do niego jego asystentka.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam?
- Nie, wejdź. Właśnie skończyliśmy.
- Pan Aolani dzwonił kilka razy i prosił o pilny kontakt.




*All Star - Smash Mouth
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 26-10-2012 o 10:45.
Efcia jest offline