Strasznie upierdliwy się ten Colin zrobił, pomyślał John, widząc z jakim uporem przyjaciel się do niego dobija. I to mimo wkomponowanej w telefon informacji, że właściciel jest zajęty.
Pokręcił głową i nacisnął klawisz oznaczony zieloną słuchawką.
- Colin? Pali się gdzieś? - spytał, gdy “po tamtej stronie” odezwał się Colin. - Jestem dość zajęty...
- Cześć, po pierwsze. - Przywitał się grzecznie policjant. - Uznałem, że chciałbyś wiedzieć, że twoja kuzynka, Aukele, jest w szpitalu.
- Domyślam się, że nie zartujesz, bo takie kawały nie były nigdy w twoim stylu - powiedział John. - Wypadek? Miała kraksę? - spytał.
W tym samym momencie do pokoju weszła Kiana.
- Aaaa... - Pogroziła pacem. - Miało być bez telefonów.
John pokręcił głową i położył palec na ustach. Gestem poprosił Kianę o podejście.
- Poczekaj chwilę. - Addison odezwał się, a potem John mógł usłyszeć kilka przekleństw i jak jego kolega każe zabrać pisnaków z okolicy. - Nie, to nie wypadek. A przynajmniej nie taki. Była niestety w restauracji, do której ktoś zgłosił się po haracz.
John zacisnął zęby.
- Który szpital - spytał. - Wpuszczą mnie?
Jeśli to była strzelanina, to policja mogła zrobić małą blokadę i goście nie mieliby dostępu.
- I jak się czuje? Wiesz coś?
- Waikiki Health Center. Widziałem jak wsiadała do karetki. Raczej nic poważnego. Muszę kończyć, mam tu trochę pracy.
- Dzięki, że powiedziałeś - odparł John. - Zadzwonię do ciebie później.
- Nie ma sprawy. Trzymaj się. - I rozłączył się.
- Przejedziesz się ze mną? - John zwrócił się do Kiany. - Może będę potrzebować moralnego wsparcia. Aukele jest w szpitalu. Chyba nic poważnego, ale sama wiesz...
- Oczywiście. - Dziewczyna położyła mu rękę na ramieniu.
John wyszukał w pamięci iPhone’a odpowiedni numer.
- Lahaina Taxi - usłyszał po chwili. - Czym możemy służyć?
- Dobry wieczór. Poproszę taksówkę na Huali Street 83. Dziękuję - dodał po paru sekundach.
- Za trzy minuty będzie - powiedział do Kiany, która właśnie zaczynała się przebierać w coś bardziej odpowiedniego na wyjście z domu.
- Będzie musiał poczekać - stwierdziła dziewczyna.
Wbrew tej ‘groźbie’ już po kilku minutach siedzieli w taksówce i przebijali się przez zatłoczone ulice miasta.
John podał taksówkarzowi parę banknotów, a potem razem z Kianą ruszyli w stronę wejścia do szpitala.
Tłoku specjalnego nie było toteż dość szybko dotarli do okienka przy którym mogli zasięgnąć informacji. Siedząca tam kobieta w średnim wieku o krwistoczerwonych, krótkich włosach przywitała ich nawet miłym tonem.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry - odpowiedzieli równocześnie. - Podobno przywieziono tutaj moją kuzynkę...
- Nazwisko poproszę - powiedziała recepcjonistka, zanim John zdążył skończyć.
- Aukele Kaewe - powiedział. - Czy możemy się z nią zobaczyć?
Pani wystukała na klawiaturze coś, maszyna w odpowiedzi zatrzeszczała. Kobieta coś jeszcze wpisała i po chwili odwróciła się do Johna.
- Pokój trzysta dwadzieścia cztery na trzecim piętrze. Może pan ją zobaczyć.
- Dziękujemy bardzo. - John skinął głową i, z Kianą u boku, skierował się do drzwi windy.
Na trzecie piętro łatwo było trafić, chociaż na windę i tak musieli czekać, zanim łaskawie zjechała z piątego piętra. Za to potem było nieco gorzej
- GPS by się tu przydał - mruknął John, gdy po raz drugi okazało się, ze skręcili w zły korytarz.
- Tropiciel śladów by się przydał, albo przewodnik - zażartowała Kiana. - Przepraszam - zatrzymała przechodzącą obok pielęgniarkę. - Jak trafić do pokoju trzysta dwadzieścia cztery?
- Pewnie za prędko państwo skręciliście. - Pielęgniarka uśmiechnęła się. Widać nie byli pierwszymi, co tu pobłądzili. - Musicie państwo się cofnąć, przejść łącznikiem do budynku B i tam zaraz skręcić w lewo. Pierwszy korytarz.
- Dziękujemy bardzo - powiedziała Kiana, a John podziękował skinieniem głowy.
Pokój numer 324 okazał się być gabinetem zabiegowym na chirurgii. Przed drzwiami stało kilka krzeseł, na jednym z nich siedziała, z zabandażowaną głową, Aukele, wpatrująca się w drzwi gabinetu.
- Witaj, kochana kuzynko - powiedział John.
- Cześć, Aukele - dodała Kiana.
- John? - Aukele Kaewe odwróciła się zaskoczona. Na twarzy miała kilka zadrapań. - Kiana? Skąd się tutaj wzięliście??
- Całe miasto mówi o tobie, więc jak mógłbym nie sprawdzić, co się z tobą dzieje - zażartował John.
- Nie gadaj głupot. - Kiana trąciła Johna łokciem.
- Mam nadzieję, że nie zadzwoniłeś do ojca?? To tylko niegroźne skaleczenie. Nie chcę go martwić. - Uśmiechnęła się z trudem młoda pani architekt.
John pokręcił głową.
- Najpierw musiałem sprawdzić, co ci się stało, a dopiero potem podniósłbym alarm - powiedział. - Gdybyś leżała ciężko ranna, to co innego, ale tak, to możesz sama mu powiedzieć.
- Musisz tu jeszcze siedzieć - wtrąciła się Kiana - czy możemy cię zabrać?
- Ja tu muszę jeszcze poczekać na moją partnerkę. - Wskazała na salę, której wcześniej szukał John. - Ona tam jeszcze siedzi.
- W takim razie opowiedz, w coście się obie wpakowały - poprosił John.
Kiana usiadła obok Aukele, John przycupnął obok niej, na skraju krzesełka.
- My?? - Spytała udając wielce zaskoczoną. - W nic. Miałyśmy spotkanie biznesowe w “Japońskim Mieczu”. Wszystko było dobrze dopóki nie pojawiło się tych kilku gości. Od samego początku wyglądali mi bardzo podejrzanie.
- Maski na twarzach, wysoko postawione kołnierze? - zażartował John.
- Raczej wyglądali jak zawodowi bokserzy. Nie mieli masek.
- Nie pasowali do lokalu i do towarzystwa? - spytała Kiana. - Słonie w składzie porcelany?
- I jeszcze ten dziwny akcent. - Młoda kobieta wzruszyła ramionami. - Znalazłyśmy się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie.
- Dziwny akcent? A rysy twarzy? - zainteresował się John. - No dobra... I co było dalej? Bo od samego patrzenia nie dorobiłaś się ran. Nie dorobiłyście się - poprawił się.
- A, to. - Wskazała na bandaż. - Jakiś mężczyzna odepchnął mnie. Upadając uderzyłam się. Ale dzięki temu mam jeszcze głowę. To co ja mam to nic w porównaniu z tym co spotkało barmana czy tego drugiego... to ja mam lekkie zadrapania.
- Coś niezbyt fortunne spotkanie biznesowe - mruknął John. - Ale dobrze, że wyszłaś z tego cało. Pawie cało - poprawił się.
- Była strzelanina czy tylko bijatyka? - spytała Kiana. - Butelkami rzucali, jak w kiepskim filmie?
- Butelki to był najlżejszy kaliber. Żebyście widzieli tych facetów. Jak szafy trzydrzwiowe. Ten który im się postawił nie miał najmniejszych szans, chociaż sam też nie był mały.
- A mówili chociaż, czego chcą? - spytał John. - Czy też po prostu weszli i zaczęli awanturę z sobie tylko znanego powodu?
- Rozróba zaczęła się później, gdy barman kazał im się wynosić.
- Oj, niezbyt sympatyczne traktowanie gości - zażartowała Kiana. - Pewnie się poczuli bardzo dotknięci.