Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-10-2012, 16:51   #1
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
[Planescape] Wielki Marsz Modronów

PROLOG


Był w swej sali sam, a jednocześnie nigdy nie był sam. Wszak był Jedynym i Pierwszym. Istotą która dla śmiertelników mieściłaby się już boskich kategoriach, choć on sam się za Boga nie uważał. W istocie boskość była dla niego abstrakcyjnym pojęciem, a przez to nie mającym wiele znaczenia. Choć był w sali sam, to wiedział wszystko co się działo dookoła. W tym miejscu niewidoczne nici łączyły go z jego królestwem i rozciągały się o wiele dalej niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić. Widział że w jego królestwie toczy się wszystko w dokładnie zaplanowanym przez niego porządku, niczym dobrze naoliwionym mechanizmie. Każda pojedyncza zębatka poruszała się idealnie tworząc jedną wielką i całkowicie uporządkowaną oraz przewidywalny maszyną. Jak zawsze zresztą...
Był z tego powodu ukontentowany.

Nagle... coś się zmieniło. Wyczuł zmianę, nieprzewidzianą zmianę a zatem niechcianą zmianę.
Coś się poruszyło w centralnej komnacie. W tej której przebywał.
Wpierw sprawdził możliwość zaistnienia takiej zmiany. Prawdopodobieństwo okazało się tak znikome, że nie warte brania pod uwagę. Dokonał więc sprawdzenie stanu swoich zmysłów. Diagnoza przyniosła dokładne i pozytywne wyniki. Wzrok i słuch funkcjonowały poprawnie.
Nastąpiła więc korekta pierwotnych wniosków. Na podstawie zebranych danych stwierdził, że niemożliwe stało się realne. Ktoś naruszył spokój jego sanktuarium. Ktoś tu się wdarł.
Powiadomił swego zastępce, ale... gdy to czynił, poczuł pustkę. Nie wiedział już tysiącami oczu, nie słyszał tysiącami uszu. Jedyny i Pierwszy odcięty od swych zastępców, po raz pierwszy od Eonów... był sam.
Nie wywołało to strachu u niego, jedynie zaciekawienie. Strach był bowiem nielogiczny ze swej natury ergo... nieprzydatny. Co nie zmieniało faktu, że czuł się zagrożony.
Choć tylko trochę.

Nadal bowiem był Jedynym i Pierwszym. Istotą o niemal boskiej potędze. A intruzi byli tylko istotami zamieszkującymi plany zwane kolokwialnie “Niższymi”. Nie potrafił jednak podać ich dokładnej klasyfikacji. Byli inni od tych typów stworzeń które znał.
Ich działania były dziwne i niezrozumiałe dla niego. Ale nie niebezpieczne. Wydalały się zainteresowane bardziej komnatą niż nim samym. Z jednym wyjątkiem.
Z pomiędzy tych stworów wyszła cienista zakapturzona postać, którą tamte traktowały z respektem ustępując na boki.
-Znasz mnie, czyż nie?- jadowity syk można było usłyszeć spod kaptura.
-Tak.- odparł Jedyny i Pierwszy zbierając informacje z różnych zakątków swego umysłu, porównując i przeszukując dane, by dotrzeć do jedynego właściwego wniosku. Znał go, a fakt sprawił że poczuł się niezbyt komfortowo.- Ale niewątpliwie jesteś efektem oszustwa i próbą zmylenia mnie. Wedle dostępnych informacji ty nie żyjesz.
-Tak. To prawda... ale nie mam czasu na wysłuchiwanie twoich krótkowzrocznych wniosków.- odparła cienista postać.- Wiesz gdzie są moje talizmany?
Jedyny i Pierwszy długo przeszukiwał pamięć i wszelkie zebrane zbiory danych, by w końcu stwierdzić.- Nie. Nie mam takich informacji.
Ta odpowiedź sprawiła, że przeżył coś co nie miało się prawa zdarzyć. Intruz wdarł się do jego umysłu i zaczął przeszukiwać jego pamięć. Nie wiedział czy się oburzyć na jego działania, czy też na podważanie poprawności logiki prowadzącej do udzielonej przez niego odpowiedzi.
-Zgadza się. Oczywiście że mówisz prawdę... prostaczku. Nie umiesz bowiem kłamać.- syknął wściekle cienisty osobnik z wyraźnym zawodem.- Niemniej jest sposób na ich znalezienie...
Z jakiegoś powodu Jedyny i Pierwszy czuł, że z każdym wypowiadanym przez tego stwora słowem, wrażenie zagrożenia jego egzystencji narasta. Czy to było... uczucie strachu ?





Rozdział I. Marsz się rozpoczyna.


Sigil, Klatka, Miasto Drzwi...
Chaotyczna metropolia zbudowana wnętrzu obwarzanka. Jej powstanie jest tajemnicą, a jej rola sekretem. Choć jedno jest pewne. To tutaj zbiegają się szlaki prowadzące do wielu światów.


Sigil władane było przez tajemniczą Panią Bólu, istotę wszechpotężną w tym miejscu. Nie dopuszczała ona Bogów zwanych tutaj Mocami do miasta. Ale też nie wiadomo było czy jej władza nie kończy się na Klatce właśnie. Może była nie tylko władczynią, ale więźniem miasta. A może jego esencją? Jakakolwiek brzmi odpowiedź na to pytanie, nikt nie ośmielił się je zadać Pani Bólu.
Zresztą niełatwo ją było spotkać. O wiele łatwiej dabusy.


Te sługi Pani Bólu i Sigil przemierzały ulice miasta, dbając o budowle miejsce i struktury. Istoty żywe interesowały już je mniej. Dabusy w jednym miejscach naprawiały budynki, w innych burzyły. Zmieniały struktury ciągów komunikacyjnych, usuwały lub tworzyły portale. Wszystko to czyniły wedle jakiegoś zamysłu, choć trudno było pojąć jakiego.

Zresztą dabusy, te mrówki Sigil nikogo nie interesowały tak jak i sama Pani Bólu. Potężna władczyni ale i odległa, tak jak Bogowie. Miasto żyło własnym rytmem, własną polityką kształtowaną przez kłócące się ze sobą frakcje o różnych filozofiach życiowych, czasem bardzo od siebie odległych. Czasem wręcz sprzecznych. Generowało to oczywiście konflikty, najczęściej rozwiązywane pyskówkami zwanymi dysputami. Czasem przy użyciu ostrza sztyletu wepchniętego między żebra.

Ale nawet i Frakcje nie stanowiły ważnego elementu w życiu przeciętnego mieszkańca miasta. Kogo wszak obchodzi filozofia, gdy brzuch pusty?
Liczył się handel, liczył się hazard, liczyła się robota. Przez portale przybywali kupcy oferujący wszystkie towary wieloświata i sprzedający je za wszystkie monety. Każda waluta się nadawała, o ile zawierała cenny kruszec.

Dlatego też oni zjawili się na Wielkim Bazarze. W mieście był ledwo od kilku dni, jeden przybył tu z ciekawości, reszta z przymusu lub przypadku. Byli nowi, byli zagubieni. Pik-ik-cha miał z nich najgorzej, bo on nawet nie wiedział jakim cudem się tu znalazł. Ostatnie co pamiętał to dwóch starców na pustyni, wybuchy i eksplozje, ból... i pojawienie się tutaj. Nie był nawet pewien czy ci starcy byli martwi czy żywi. Nie wiedział kim byli. Nie pamiętał... Część jego wspomnień została mu wydarta.
Wędrowali pomiędzy kolejnymi straganami, chłonąc duszną atmosferę miasta, która w okolicy Wielkiego Bazaru była mieszaniną dymu, przypraw i pachnideł. Kupcy przekrzykiwali się nawzajem próbując zwrócić uwagę przechodniów pochodzących z różnych gatunków i miejsc multiuniwersum. Było tłoczno, było głośno i...

Poczuli, najpierw delikatny ucisk w potylicy. Powoli zaczął on promieniować na całą czaszkę najpierw delikatnym, a potem nasilającym się bólem. Jakby ktoś ściskał czaszkę wraz z mózgiem w imadle. Ból prawie oślepiał, ale jakimś cudem udało im się zachować przytomność i zorientować się, że swym chaotycznym miotaniu po ulicy znaleźli rozwiązanie problemu. Ból słabł jeśli kierowali w jednym konkretnym kierunku. Zupełnie jak bydło zaganiane uderzeniem bicza po grzbiecie. Mogli się temu opierać i stracić przytomność, co w tak niebezpiecznym miejscu oznaczało stratę niewielkiego majątku jakim dysponowali i ostatecznie życia. Mogli też poddać się temu zewowi w nadziei na pozbycie się bólu. Uparcie ignorując nagabujących ich sprzedawców ruszyli w kierunku źródła owego ukojenia. A im bliżej go byli, tym ból słabł.

Ich celem okazał budynek wąski i wciśnięty pomiędzy dwa inne budynki. Był to kamienica niezbyt duża, bo tylko piętrowa o bardzo spadzistym dachu. Drzwi do niej były otwarte, a nad drzwiami wyryto prosty napis brzmiący “Jysson”.
Weszli do środka, jedno po drugim, nie przedstawili się sobie nawzajem. Nie próbowali zgadnąć kim byli ich towarzysze po co tu przybyli. Teraz liczył się fakt, że każdy krok w głąb budynku łagodził ów nieznośny ból.
Na parterze znajdowało się opuszczone biuro jakiegoś sprzedawcy. Biurko było pokryte kurzem, a na nim leżały jakieś papiery, dokumenty i księgi rachunkowe.
-Ojej... Nie wiedziałem że to będzie takie bolesne dla was. Przyjmijcie moje szczere przeprosiny.- ten głos wyrwał ich z oględzin tego pokoju. Za to ból ustał. Jakiś mały cień przebiegł tuż obok drzwi którymi weszli i kierowani ciekawością udali się za nim na górę.
Poprzez korytarz weszli do niedużej równie zaniedbanej biblioteczki, w której ów osobnik który mignął im na dole okazał się zwykłym rudo-białym kotem .


- To nie byłem ja.-
No, może nie zwykłym kotem. Bo te nie mówią ludzkim głosem. Jak się zresztą okazało nie tylko koty mówiły w tym domu. Bowiem po chwili leżąca na stoliku do czytani księga otwarła się nagle i na jednej ze czystych stron uformowała z drobnych wgnieceń i załamań strony ludzka twarz.
Twarz ta przemówiła. -Naprawdę mi przykro, nie chciałem wrazić umysłowej kosy w czerep. Potrzebowałem jednak poratowania, więc wezwałem pomocy. Sięgnął poza budynek by pochwycić jakichś śmiałków do wykonania drobnej robótki. Capnąłem was... niestety capnąłem za mocno. Przykro mi z tego powodu.Może trochę błysku załatwi sprawę, co?
Po tym jak mnie wysłuchacie, dostanie trochę błysku, obiecuję.
Widzicie, potrzebuję śmiałków którzy zajmą się zaopiekują mną i moim partnerem w drodze do Automaty, grodu-bramy do Mechanusa. Automata nadal istnieje? Nie zapadła się w portal, prawda?

Nim ktokolwiek zdołał odpowiedzieć na to pytanie, odezwał się kot.- Jestem, a raczej byłem Ydemi Jyssonem. Bo jakby to rzec... Jestem martwy. A w zasadzie jest orantem z Ziem Bestii.
Jakiś miesiąc temu hasałem sobie na tamtym planie nie martwiąc się o nic, aż tu nagle Pani Kotów zleciła mi ważne zadanie. I musiałem się udać tutaj, do Sigil. Miałem przekazać wiadomość, co też niezwłocznie uczyniłem. I gdy już miałem wracać do domu to...-
tu kot przerwał na moment opowieść, by oczyścić językiem futerko na brzuchu.- … coś mnie przyciągnęło tutaj.Niespłacone zobowiązanie z poprzedniego życia. Księga wytłumaczyła mi kim byłem i że zaciągnąłem dług u jej stwórcy. I że nie zdążyłem go spłacić przed śmiercią. A skoro długu spłacić nie mogę, to muszę chociaż odnieść Księgę do jego twórcy i wytłumaczyć sprawę. Ale w obecnej postaci księga jest dla mnie za ciężka.
-I tu wkraczacie wy. Potrzebujemy opiekunów, którzy zaniosą nas do Automaty i oddadzą mnie Heironowi, siwobrodemu który mnie stworzył.- wtrąciła się Księga.- W zamian za to dostaniecie ten budynek na leże oraz cały zgromadzony w skrytkach błysk.
A kot skinięciem pyszczka potwierdził słowa księgi.
To była hojna oferta. Pomijając kwestię zgromadzonych funduszy przez sprzedawcę, sam budynek był wiele wart, zwłaszcza gdy się nie miało dachu nad głową.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 12-11-2012 o 13:12. Powód: poprawki
abishai jest offline