Grzywa wsiadł do windy, przeklinając w myślach niewygodne buty, tłok i prawników. Na prawnikach nieco oszczędził zapasu przekleństw, bowiem wiedział że spotka dziś jeszcze paru, więc nie chciał wyczerpać swej skromnej w tej dziedzinie inwencji zbyt szybko.
Czuł się źle - nie wziął rano swoich tabletek. To było głupie, nie mógł odczuć efektu tak szybko, nie powinien nastąpić nawet po tygodniu bez leków - ale i tak miał paskudne samopoczucie. A może po prostu była to skryta niechęć do miasta, z którego niegdyś się wyrwał z nadzieją że już doń nie wróci. Nigdy nie był przesadnie towarzyski, a nie zawsze był w stanie dobrze udawać... Dość powiedzieć, że cisnąc się w windzie z innymi odczuwał rosnącą niechęć i niepokój. Nosiło go.
Może ze względu na wewnętrzną bitwę, jaką w sobie toczył, przeoczył wszystkie niepokojące objawy jakie dotknęły innych pasażerów...
Czas ciągnął mu się niemiłosiernie - ile do chuja pana ta winda może jechać?! Nagle coś, o kurwa, coś WYBUCHŁO! Jak babcię kocham, pierdolnęło tak, że aż się winda zatrzęsła - i stanęli, zanim się jeszcze dobrze zdążył przestraszyć. Cholera, może mu się tylko wydawało...? Powiódł na pokaz ponurym, taksującym spojrzeniem po reszcie pasażerów - pierwszy się nie przyzna, że coś słyszał, to pewne. Nie wytrzymał jednak i po krótkiej chwili sięgnął za, jak się okazało, zemdlonego starca, przepychając się do tablicy kontrolnej by jeszcze raz wcisnąć przycisk docelowego piętra.
Przeważnie działa. I po strachu?
__________________ Cogito ergo argh...! |