Idąc przez slumsy zastanawiał się, po co właściciel tej stacji utrzymywał darmozjadów i nierobów. Poniekąd tutaj przecież gangi i mafie wyszukiwały narybku od brudnej roboty. Gdyby on był tutaj gospodarzem, pozbyłby się takich śmieci. Spakował do kontenera, i wypuścił w kosmos. Albo przetopiłby towarzystwo deszczem plazmy. O wiele taniej będzie potem uzupełnić ogniwa, niż trzymać taki odpad. Mimo wszystko był wdzięczny naiwności i głupocie zarządcy "Alice Sky". Dzięki nim jego plan mógł się powieść. Gdy natknął się na grupę bijących się dzieciaków, nie zamierzał im przerywać. Życie oferowało okrutną i twardą szkołę. Sam ją przeszedł, pamiętając niemalże każdego wybitego zęba, połamane żebro czy przestawiony nos. Bądź bity, a potem sam bij innych. Bądź na szczycie, albo pozostań słabeuszem. Liczysz się tylko ty i to ilu pionków po drodze zbiłeś. Nie znał innej drogi. Czy to źle? Nie miał pojęcia i nie próbował dyskutować. Czuł się z tym dobrze, a to było najważniejsze. W spokoju odczekał aż młody Arab obije swego oponenta. Zamierzał po walce wkupić się w łaski ofiary obietnicą zemsty na jej oprawcy. Każdy miewał urażoną dumę, zwłaszcza tuż po porażce. Czasami głęboko ją skrywał, ale wystarczyło dać narzędzie i okazję, a wybuchała niczym metan. Gdy towarzystwo nieco się rozeszło, zapewne zostawiając przegranego samemu sobie, podszedł do niego i miłym, kojącym tonem zagadał:
- Dobra walka... - wygiął kciuk do góry - Chciałbym abyś mu dokopał. Zasłużył sobie. W zasadzie mogę ci pomóc dobrać się mu do skóry, chcesz tego prawda?
__________________ Something is coming...
Ostatnio edytowane przez Rebirth : 12-11-2012 o 14:44.
|