Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-11-2012, 19:09   #1
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Wiedźmia Pieśń



CZĘŚĆ I: Fauligmere

Eilhart było niewielkim, kupieckim miastem, które wyrosło przy jednym z wielu zakrętów potężnego Reiku. Było na dobrą sprawę ostatnim, lub pierwszym, miastem Imperium, zależnie od tego, z której strony się do niego wchodziło. Szlak wodny sprawiał, że rozwinęło się i wzbogaciło na kupcach i podróżnikach, stojąc na drodze do potężnego Marienburga, a dzięki rzece - również do Altdorfu. Samo w sobie byłoby to za mało, ale istniał jeszcze trakt do Middenheim i dalej na północ, omijający przynajmniej część ceł, no i krótszy niż ten ze stolicy Imperium.
Obecnie stałych mieszkańców miasteczko mogło mieć ze trzy setki, ale cumujące tu barki oraz zatrzymujący się w licznych karczmach podróżni, często bez problemu nawet podwajali tę liczbę. Nierzadko zostawali w Eilhart nieco dłużej, aby wystawiać towary na sporym dość placu targowym, ludnym i gwarnym, niczym w dużych, znacznie gęściej zaludnionych miastach. Strażnicy i urzędnicy przymykali tu oczy na cła, gdy odpowiednio się ich opłaciło, każdy praktycznie o tym wiedział i nikt nie miał interesu stanu zmieniać, bowiem to rozkręcało samo miasto, a niższe ceny sprzedawanych dóbr opłacały się wszystkim.
Tak się to kręciło, nie interesując większości podróżnych i innych przypadkowych osób, którym dane było w to miejsce trafić.

To, na co podaży nie było, to była praca. Bardzo niewiele ogłoszeń, dotyczących głównie targania od nabrzeża do targu ciężkich przedmiotów. Rzadko który kupiec szukał ochroniarzy, bowiem to miast to był tylko przystanek, a nie początek czy koniec. Niektórzy szukali uzupełnień, ale i płacić wiele nie chcieli, głównie mając do przebycia już tylko prostą drogę Reikiem, gdzie napady owszem były, ale z drugiej strony nie aż tak wiele. Znacznie częściej można było trafić na partol. Ci więc, którzy szukali zarobku, nie mieli w Eilhart łatwego życia.
Tego dnia miało być jednak inaczej. Jeden z tutejszych poborców podatkowych, Gustav Haschke, wysłał na miasto obwoływacza, szukającego chętnych do ochrony na czas podróży w te i wewte, oraz inwestygacji (które to słowo młody chłopak z mocnym gardłem niewątpliwie poplątał) już na miejscu, we wsi Fauligmere, cztery dni w kierunku Marienburga. Miał tam przyjrzeć się sprawom podatkowym tamtejszych zarządców, rodziny von Stauffer, którzy zalegali z opłatami od lat już kilku. A i płacił nieźle, bo koronę dziennie na głowę, nie wybrzydzając w chętnych. I tak trafiły do kompanii dwa krasnoludy i trzech ludzi, z których długonogich tylko jeden wyglądał na nawykłego do walki, ale drugi mianował się cyrulikiem, a trzeci umiał się zamaszyście podpisać, co było umiejętnością w małych miastach i na traktach wcale nie tak częstą.

Różne były powody zgłoszenia się każdego z tej piątki. Jeden zwyczajnie szukał nowej roboty, drugi szukał jakiejkolwiek roboty, a trzeci pieniędzy. Wychodziło na to samo. Krasnoludy z kolei chodziły sobie tylko znanymi ścieżkami, chociaż obu cele poszukiwań prowadziły właśnie w stronę Marienburga - ale i nie do samego miasta, a w jego okolice. To nieważne, że misja jednego była zlecona w samym Karak Azgal a drugi chciał pędzić najlepszy bimber.
Drogi się skrzyżowały i teraz pięciu mężczyzn miało wyruszać barką, o świcie następnego dnia, wraz z poborcą podatkowym, którego wraz z podpisem na odpowiednim dokumencie, zobowiązali się chronić. Zbliżał się wieczór, a oni mieli opłacone pokoje w oberży “Bezpieczna Przystań”, tam też zamierzali się udać.
Traf jednak chciał, że najpierw trafili na człowieka, który dojrzawszy ich, rozpoznał natychmiast, choć żadne z nich wcześniej kapłana nie spotkało, pewni byli tego całkiem. Otóż mężczyzna ten był Sigmarytą, noszącym kapłańskie szaty i znak młota, takiż też gest wykonał, szepcząc coś do siebie, pewnikiem modlitwę. Niemłody już, ale wciąż żwawy, zbliżył się szybko, uśmiechając przyjaźnie.
- Bracia! Sigmar mi was nocą wskazał. Zechcecie wysłuchać słów mych, w zamian za posiłek w karczmie?

Ciężko mieć coś przeciwko, gdy ktoś chce postawić ciepłe żarcie, za które nikt inny by im nie zapłacił. Wieczór już nadszedł, Bezpieczna Przystań była prawie pełna, wypełniona w większości przewoźnikami, kupcami i ich ochroną. Znaleźli jakiś stolik, niedługo czekając na parującą strawę z dużymi kawałkami tłustego mięsa w środku. W tym czasie kapłan przedstawił siebie jako ojca Andersa, duchownego z Fauligmere.
- Nieszczęście i zło nawiedziło tę wieś, mocą swą przewyższające starca, którego teraz przed sobą widzicie. Nocą zakradło się za palisadę i nie wątpię, że niecne zamiary miało, gdy psy na szczęście harmider taki zrobiły, że pobudziły mieszkańców. W szoku wszyscy byliśmy, a wiedźmiarz magię swoją odprawiać zaczął! Swoim głosem w głowach mieszał!
Kapłan był wyraźnie poruszony, gdy o tym opowiadał. Jego siwa broda aż się trzęsła, a głos drżał.
- A co gorsza, płonąć zaczął! Jego oczy, dłonie... i ogień zaprószył na jednej z chałup. Ludzie się wtedy dopiero ocknęli, ktoś włócznią rzucił, ale diabeł wcielony spalił ją na popiół w locie. Tyle tylko, że przepędzili go. Kto wie jednak, czy nie wróci lepiej przygotowany? Jadę teraz ku Altdorfowi, o pomoc prosić, ale i o to samo was chciałem zapytać. Sigmar wskazał mi was we śnie, nie mógł się więc mylić. Czy pomożecie? Ochronicie Fauligmere przed wiedźmiarzem, zanim nie sprowadzę pomocy?
Ogień prawdziwej wiary płonął w jego szarych oczach.
 
Sekal jest offline