Przy nabrzeżu Eilhart cumowało kilka barek. Jedna z nich przypłynęła wprost z Altdorfu i to właśnie z niej, wśród innych podróżnych wyszedł na pomost krasnolud o bujnym, brązowej barwy owłosieniu. W pokaźną brodę miał wplątane małe metalowe pierścienie, odziany był zaś w coś co wojownicy zwali średnim pancerzem, a który składał się z grubej skórzanej kurty i kaftanu kolczugo, brązowe spodnie i podkute buty, a także kaptur z opończą w czarnym kolorze dopełniały jego stroju. Nie było to jednak wszystko co krasnolud miał na sobie. U pasa bowiem miał zatknięty groźnie wyglądający topór i pojemnik z bełtami, na plecach zaś prócz plecaka taszczył kuszę i sporych rozmiarów tarczę.
Bez wątpienia był wojownikiem. Świadczył o tym nie tylko strój, ale również to szczególne śmiałe spojrzenie orzechowych oczu khazada, świadczące iż nie trzeba długo go zachęcać, by zrobił użytek z topora.
Krasnolud był wysoki, oczywiście jak na standardy swej rasy. Od większości ludzi był może z pół stopy niższy. Dzięki bujnym włosom wydawał się być większy.
Eilhart podobnie jak dla większości tu przybywających było tylko dla niego tylko przystankiem w podróży. Tak naprawdę interesy kierowały go ku okolicznym bagnom. Nie szukał specjalnie zajęcia, ale jak usłyszał krzykacza, że poborca udaje się w tym samym co i on kierunku i w dodatku płaci koronę dziennie, no to grzechem by było nie skorzystać. Tak właśnie kierowany nie obcą mu chciwością trafił do dziwnej kompanii.
Ucieszył się widząc w niej innego krasnoluda i nie omieszkał się przywitać: - Witaj kuzynie. Jam jest Ketil z Hurganów z Karak Izor. Dobrze mieć w grupie kogoś, komu można zaufać. – stwierdził spoglądając krzywo na ludzi. - A wyście co za jedni? Wiem tyle, że jeden wygląda jakby już walczył, jeden cyrulik, a jeden gryzipiórek. Dwóch pierwszych się przyda, ale Ty gryzipiórku? – spojrzał sceptycznie na człowieka. – Powiedz na co Ty możesz się przydać?
Z właściwą swej rasie bezpośredniością chciał się zapoznać z resztą. W końcu mieli razem pracować. Dobrze było więc wiedzieć kto zacz.
Zleceniodawca, ów poborca Gustav Haschke był tak miły, że opłacił im nocleg w oberży o zachęcającej nazwie “Bezpieczna Przystań” i grupa, bo jeszcze nie kompania udała się w tym kierunku. Ketil właśnie krzesał ogień do fajki, gdy niespodzianie zaczepił ich kapłan Sigmara dość niecodziennie oferując posiłek w zamian za wysłuchanie. No to naprawdę był udany dzień. - Mój drogi. Kto jak kto, ale kapłan Sigmara może liczyć, że go wysłucham i w miarę możliwości pomogę. Wszak Twój bóg nakazuje Ci pomagać krasnoludom. Byłoby więc niewdzięcznością, gdybyśmy się nie rewanżowali tym samym. – odparł na ofertę kapłana, zastrzegając się zaraz – W miarę możliwości, jak już mówiłem.
Wkrótce siedzieli przy stoliku w zatłoczonej „Bezpiecznej Przystani” przy miskach z kaszą i tłustymi wieprzowymi żeberkami, oraz dzbanami pienistego i ciemnego jak noc piwa. Ketil słuchał sigmaryty, który przedstawił się jako ojciec Anders jednocześnie jedząc i pijąc.
Gdy kapłan skończył krasnolud otarł wierzchem dłoni pianę z wąsów i walnął otwartą dłonią w stół. - Ha! A to Ci fart. Fauligmere powiadasz. Toż właśnie się tam udajemy. Nie dalej jak jutro z rana tam wyruszamy. Ojcze Andersie a nie znasz Ty przypadkiem miejscowego poborcy Gustawa Haschke? Bo coś mi się zdaje, że to on Ci o nas powiedział. Spytał spoglądając ciekawie na sigmarytę. - Nie wiem jak inni, ale ja zobaczę co się da zrobić. Ten płonący stwór na jakiegoś spaczonego maga ognia mi wygląda. A z magią nigdy nic nie wiadomo. A właśnie … Ketil coś sobie przypomniał wyciągając zza pazuchy pergamin z wyrysowaną jakąś rośliną. - Nie widziałeś gdzieś na okolicznych bagnach czegoś takiego? Potrzebuję dla znajomego trochę tego zielska? W ramach wzajemnej przysługi. – mrugnął porozumiewawczo do Andersa, po czym wrócił do posiłku.
Bo oni tu gadu, gadu, a kasza prawie całkiem wystygła. |