Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2012, 07:39   #6
Rudzielec
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
Krążyli wokół siebie tylko przez chwilę, postawny mężczyzna w średnim wieku z głęboką blizną na twarzy od lewego oka aż po kąt żuchwy po prawej stronie i młoda kobieta. Ona zamarkowała kopnięcie, on jedynie nieznacznie przemieścił środek ciężkości, gdy cofała nogę skrócił dystans i zadał dwa krótkie proste ciosy na korpus i dorzucił uderzenie łokciem wycelowane w skroń. Ale ona też nie stała w miejscu nie uniknęła pierwszego uderzenia ale napięte mięśnie skutecznie ograniczyły jego efekt, przedramieniem zablokowała drugi a pod trzecim uchyliła głowę i wyprowadziła cios lewym kolanem jednocześnie uderzając prawą dłonią w potylicę przeciwnika. Zablokował jej nogę aż skrzywiła się z bólu ale jej pięść opadła jak młot uderzając za uchem mężczyzny aż nim zakręciło. Wykorzystał jednak ten pęd i potraktował ją krótkim kopniakiem z półobrotu, ledwo wyłapała jego prawy obcas nim trafił ją w żebra. Zaraz jednak wyrwał nogę i posłał drugi kopniak, tym razem z lewej nogi, prosto w jej twarz. Przetoczyła się, o włos unikając podeszwy, szybko wróciła na nogi nie dając okazji do łatwego trafienia. Jej przeciwnik znowu zaatakował, tym razem w sekwencji znalazły się nie tylko uderzenia pięściami ale i nasadą otwartej dłoni oraz podstępny cios usztywnionymi palcami w jej gardło. Nie wyszła bez szwanku mimo iż najgroźniejsze ciosy udało jej się zablokować a i sama trafiła kilka razy całkiem solidnie. Nie wiedziała do końca na czym polegał następny atak, w jednej chwili unikała ciosów w głowę a w następnej leżała na macie a kolano jej przeciwnika wbijało jej się w nerkę. Z jękiem rezygnacji kepnęła w matę i wstała masując bolące mięśnie.
- Trzy do zera. - powiedział mężczyzna kiwając głową.- Ale i tak nieźle, prawie się spociłem.
Kobieta uśmiechnęła się kwaśno, w ustach sierżanta zbrojmistrza Barsteina, głównego instruktora walki wręcz kompanii Kasrkinów należących do 412 regimentu Cadiańskiej piechoty uderzeniowej był to wręcz komplement. – Niech będzie gwardzistko, możesz trenować z moimi zabijakami, jak mówiłaś, że ci na imię?
- Mara. – przełknęła oddech. – Mara Ferris drugi pluton trzeciej kompanii, panie sierżancie.
- Mara Ferris. – Powtórzył mężczyzna.- Słuchaj, mnie tam bez różnicy kto ci da po pysku, zawsze przyda nam się ruchomy worek treningowy, ale nie będziesz miała problemów z waszym zbrojmistrzem? Jeśli dobrze pamiętam w trzeciej kompanii walki wręcz uczył chyba Fitzroy?
- Już nie panie sierżancie, zginął w ostatniej bitwie, ostrzał z moździerzy, dostał odłamkiem w głowę. A nie ma jeszcze nikogo na jego miejsce.
- Hmm. A ćwiczenia z bronią?
- Głównie strzelnica i podstawy walki na bagnety, nic ponad podstawy panie sierżancie.
- Rozumiem, dobrze, idź do kaprala Tarna on ci kogoś przydzieli i da znać twojemu zwierzchnikowi gdzie znikasz, jestem pewien, że już niedługo będziesz żałować swojej prośby.- powiedział z uśmiechem wytrawnego sadysty.

To było miesiąc temu, owszem często zdarzyło jej się żałować swojej decyzji ale wytrzymała, jak mówił jej wujek, „Im więcej się pocisz na treningu tym mniej krwawisz w czasie walki”. O ileż więc mniej powinna krwawić w czasie bitwy jeśli wziąć pod uwagę fakt, że na treningach walki wręcz u Kasrkinów oprócz potu nierzadko lała się także i krew? Cóż potrafiła teraz walczyć z bronią i bez niej, z jednym a nawet kilkoma przeciwnikami. Daleko jej było do mistrzostwa chłopaków i dziewczyn z Kasrkinów lub ich sierżanta ale nauczyła się naprawdę sporo o walce na noże. Pokazano jej także kilka wrednych sztuczek w walce na bagnety i przy użyciu zwykłej saperki, takie rzeczy zawsze się przydawały w jej zawodzie. Wróciła do swojej części kwater i wzięła prysznic, zadowolona z treningu. Jej „podopieczna” jak nazwał ją sierżant już czekała trzymając w dłoniach kawałek papieru i uśmiechała się błyszcząc ślepkami jak jakieś zwierzątko domowe.

- Mara, Mara! - pisnęła swoim cienkim głosikiem niewysoka gwardzistka. Różniły się niemal idealnie, Mara była wysoką wysportowaną kobietą, o kobiecej figurze, ładną choć nie urzekająco piękną, miała ciemnobrązowe włosy. Marisha „Mysza” zaś choć nie drobna była o dobrą głowę niższa, szczuplejsza i śliczna co w połączeniu z platynowo blond czupryną i bladą cerą sprawiało, że wyglądała na jeszcze młodszą. Owo wrażenie potęgował fakt że zachowywała się jak chomik po dwóch kubkach recafu. Jedynie oczy obu kobiet były niemal identyczne, głęboki fiolet jak niebo nad Cadią. Nie była jednak tak pustogłowa jak mogłoby się wydawać, już same oczy o tym świadczyły, pochodziła z Cadii i była żołnierzem. Była jednak dość pustogłowa aby irytować.
- Co tam Mysza? – Spytała Mara zastanawiając się czy to znowu jakiś list od jednego z jej wielbicieli, młodziutka gwardzistka działała na facetów jak lep.
- Twoje podanie wróciło! I to zaakceptowane!
No to rzeczywiście było coś ważnego i tłumaczyło zachowanie młodej kobiety. Zapotrzebowanie na karabinek plazmowy składała już ze dwadzieścia razy, zawsze dostawała odmowę. Ciekawe czemu akurat teraz zaakceptowano jej podanie? Z zamyślenia wyrwało ją niemal błagalne spojrzenie małej i prawie niedosłyszalne „Yyy”
- O co chodzi? - zdziwiła się Mara.
- Ciasteczka? – Nieśmiało zapytała Marisha
Ciasteczka „saperskie” o których mówiła dziewczyna były pomysłem Mary, należało zamoczyć standardowe suchary z racji polowych w wodzie albo recafie i dodać słodziku od owego recafu, dołożyć drobno pokrojony „baton energetyczny” i upiec na saperce skąd wzięły swą nazwę.
O dziwo ciastka były całkiem smaczne i pożywne, nie groziły także połamaniem zębów jak suchary z których powstawały. Zaś o wspomnianych batonach, teoretycznie zrobionych z owoców i orzechów choć nikt tam żadnego nigdy nie znalazł, krążyły legendy jakoby wymyślono je jako trutkę na orki ale ktoś pomylił paczki i wysłał je gwardii jako jedzenie. Po połączeniu można było je trzymać dość długo bez ryzyka że spleśnieją, ciężko byłoby sprawdzić jak długo bo Marisha je po prostu uwielbiała, śmiała się, że gdyby położyć kilka po drugiej stronie to przebiegłaby nawet pole minowe żeby się do nich dobrać.
- Masz rację, to dobra okazja żeby ją uczcić ciastkami, chyba nawet znalazłoby się do nich trochę gahrenu od Valhallan. – Gdy wspomniała o małych kwadracikach rozległ się radosny pisk i Mysza aż podskoczyła z radości. Gahren był słodką pastą z nasion sprasowaną w kostki którą Valhallanie dostali od któregoś z oddziałów Catachan gdy podróżowali razem przez chwilę. Mara po skosztowaniu wymieniła się z nimi za karton swoich przydziałowych Llho. Podejrzewała oczywiście, że nieźle ją przy tej okazji naciągnęli ale kostkę gahrenu można było żuć albo rozpuścić w ciepłej wodzie tworząc gęsty słodki napój, który świetnie pasował do ciasteczek.
- Ale najpierw pójdziemy do zbrojowni po to cudo. – pomachała dokumentem.
Wizyta w zbrojowni była krótka i przyjemna, ot co znaczą właściwe formularze z właściwą pieczątką.
Wydano jej karabinek w obecności Techkapłana który poinstruował ją co do codziennych rytuałów pielęgnacji oraz osobiście sprawdził stan ducha-maszyny, odmówił właściwe błogosławieństwa i spalił kadzidła „by broń ta mogła długo i skutecznie wspierać swą siłą tą służkę Imperatora”. Wyjaśniono jej zaszczyt i zaufanie jakim została obdarzona. Pouczono ją także by po każdej akcji o ile to możliwe przekazywała broń w opiekę techkapłanom by ci mogli odprawić odpowiednie rytuały gdyż tylko oni wiedzą jak komunikować się z duchami plazmy które ją zamieszkują. Mara z szacunkiem przyjęła tak broń jak i odpowiedzialność jaka się z jej obsługą wiązała. Powtórzyła wymagane kantyczki gdy zademonstrowała jak broń przeładowywać, czyścić i obsługiwać, co spotkało się z pochwałą ze strony kapłana i zatwierdził on ostatecznie przyjęcie przez nią broni oraz magazynków. Wróciła więc do urzędnika Munitorium i dokończyła wypełniać dokumenty. Dopiero potem mogła wrócić do koszar gdzie już czekała Mysza z dwoma kubkami gorącej wody.
- Gorąca? – spytała Mara unosząc brew.
- Tak, zrobiłam jak pokazywałaś, trzymałam kubki na rurze z czerwoną strzałką jak tylko poszłaś.
- A jak zdjęłaś panel? – spytała starsza kobieta jak preceptor gdy przepytuje ucznia.
- Użyłam rączki od łyżki którą zeszlifowałam jak pokazywałaś.
- A czemu nie bagnetu?
- Bo mogłabym uszkodzić ostrze.
- A jeśli ktoś by cię przyłapał?
- Usłyszałam dziwne piski i dlatego odkręciłam panel, bałam się że to szczur albo jakieś paskudztwo grożące okrętowi, kubki niosłam bo chciało nam się pić i nie miałam zamiaru nic innego z nimi robić.
- Dobrze, wyrabiasz się. Chodźmy potrzebuję odsapnąć przy czymś dobrym. – Wesołe przytaknięcie było jedyną odpowiedzią Marishy. Siedząc na pryczy i wcinając ciastka Mysza zasypywała Mare pytaniami o karabin i bitwy w jakich brała udział. Słysząc to starsza ledwie o rok gwardzistka czuła się jak wiekowa babcia. Ale odpowiadała nie mając nic do ukrycia, w końcu miały 15 minut przerwy przed następnymi ćwiczeniami. Jednak nawet tyle nie było im dane, komunikat z głośników nawoływał na nabożeństwo przed wyjściem z Osnowy. „I niech Imperatorowi chwała, że już po wszystkim.” Pomyślała Mara dopijając szybko swój Gahren i poganiając młodą aby ruszała za nią.

Nabożeństwo było dość długie ale uspokajało, może to powtarzalność i znajomość rytuałów odprawianych już tak wiele razy niosła pociechę? Mara nie wiedziała, ale czuła, że zaczyna już myśleć o lądowaniu, o nadchodzącej walce i cieszyła się na to co miało nadejść. Do tego się urodziła, by walczyć w Jego Imię. Nie czuła już zagubienia jakie prowokował względny spokój na statku, czuła jakby wracała do domu i poniekąd tak było. Modliła się razem ze wszystkimi, „Mysza” stała obok niej również klepiąc jedną litanię za drugą. Obie przyjęły odznaki rozdawane przez kapłana przeżegnawszy się znakiem Aquila. A po skończonym nabożeństwie ruszyły sprawdzić i przygotowywać swój sprzęt choć robiły to już tysiąc razy w ciągu całej podróży.
 
Rudzielec jest offline