Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2012, 14:43   #3
Gob1in
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Do faktorii zawitał przypadkiem. Znużony niegościnną okolicą postanowił zażyć gorącej kąpieli i skorzystać z możliwie umiarkowanie zapchlonego łóżka. I zjeść coś, co nie przypominało podróżnych racji, ani żylastego mięsa wychudzonych zajęcy, jakie łapał od czasu do czasu. O tak - zjadłoby się wybornie pachnące pieczyste, zagryzając jeszcze gorącym pieczywem.

To, co zastał w osadzie sprawiło, że te jakże uzasadnione życzenia okazały się jedynie mglistą ułudą - zupełnie, jak uzębione ponad normę postaci skupione na placu w jakimś bluźnierczym rytuale. Nim zdołał dobiec do najbliższej szczerzącej kły paskudy - ta uprzejmie dokonała samospalenia, samozapłonu, czy innego samo-czegoś stając w ogniu, niczym pierwszorzędna pochodnia.

Santiago Humberto de Ayolas skrzywił się, jakby właśnie zjadł kwaśny owoc i powoli opuścił uniesiony w salucie rapier. Jego niedoszły adwersarz właśnie rozpadł się w proch i po minie pochodzącego z Bilbali Estalijczyka widać było, że jest zawiedziony. Po chwili wpatrywania się w niedużą kupkę popiołów wzruszył w końcu ramionami i podszedł do nielicznej grupy ocalałych z pogromu urządzonego przez wampiry. A że była to całkiem dziwaczna menażeria, toteż nawet specjalnie nie starając się ukryć zaciekawienia po prostu rzekł, wymawiając słowa wyraźnie, acz z cudzoziemskim akcentem:
- Ramirez, do usług - skinął lekko głową w geście pozdrowienia.


Towarzystwo mogło dojrzeć niewyróżniającego się wzrostem i tuszą mężczyznę o pogodnej, młodej, choć poznaczonej pierwszymi zmarszczkami twarzy okolonej sięgającymi ramion brązowymi włosami, nieco ciemnejszego odcienia zadbanym zarostem i bystrymi, skrzącymi humorem niemal piwnymi oczami. Odziany w zwyczajny, choć dobrego gatunku wygodny strój podróżny, mocne buty z wysokimi cholewami, miękko wyprawione skórzane spodnie, takiż kaftan, w poprzek którego przewieszony miał pas z kilkoma kieszeniami i przegrodami. Pod kaftanem czerwono farbowana koszula z bufiastymi rękawami, których końce ginęły w długich, skórzanych rękawicach. Całość nieco przybrudzona tu i ówdzie. W oczach tego cudzoziemca, czy też w sposobie poruszania się było coś, co pozwalało wyróżnić go z tłumu, chociaż trudno było powiedzieć, co tak naprawdę jest w nim charakterystycznego.

* * *

Kompania jako kolejny cel podróży wybrała Nuln. Dla Ramireza było to miejsce dobre, jak każde inne. Nigdy tam nie był, dlatego bez oporów przystał na wytyczony kierunek.

Cieszący się dobrym zdrowiem Estalijczyk nie miał problemów z dotrzymaniem kroku pozostałym. Szczególnie, że wśród nich był jeden krasnolud. Zastanawiał się, jak to jest być tak nikczemnego wzrostu, jak tamten, jednak rozsądnie nie zadał tego pytania zainteresowanemu. Tam, skąd pochodził, nie było zbyt wielu im podobnych, jednak nawet ci nieliczni znani byli z opilstwa, grubiaństwa, a nade wszystko - porywczego charakteru. Tak, czy owak, caballero de Ayolas niosąc swój dobytek w przerzuconych przez ramię końskich jukach nie zostawał w tyle. To nie było w jego stylu.

Tak samo, jak nie było w jego stylu dorzucanie swojej opinii do każdej dyskusji przy wieczornym ognisku, czy podczas krótkich odpoczynków w ciągu dnia. Widać było, że interesuje się wszystkim, co dotyczyło Imperium i wręcz chłonie tę wiedzę, często jednak myląc nazwy, miejsca i pojęcia. Nawet jeśli popełniał jakąś gafę - jego rozbrająjący szczerością uśmiech rozładowywał każdą nerwową sytuację. Ot, zdało by się, że to młody, wykształcony panicz wyruszył w podróż, by zaznać nieco przygód przed wstąpieniem do akademii i karierą oficera. Wrażenie to psuło czasem zimne spojrzenie, którym obrzucał jakiegoś niezbyt wyrozumiałego rozmówcę, poirytowanego bezpretensjonalnym zachowaniem Estalijczyka.

* * *

Ramirez widząc, że jakoś nikt nie kwapi się, by zbliżyć się do otoczonej przez zbrojną eskortę karocy, skłonił się dworsko i powiedział:
- Nie czekajcie na mnie, panowie. Nie zabawię długo - po czym zboczył z drogi wiodącej wprost ku wsi, w której mieli zatrzymać się na noc i ruszył w stronę pojazdu. - Dogonię was! - zawołał jeszcze.

~Wreszcie coś się dzieje...~ - pomyślał z nadzieją.

Wyciągając nogi zbliżał się do pachołków. Ręce trzymał z dala od broni, by jakiś nerwus nie uczynił spotkania mało udanym. Gdy był już blisko zaprzęgu, podniósł rękę, pozdrawiając zbrojnych i krzyknął:
- Łaskawa pani raczy przyjąć najszczersze przeprosiny za me najście, jednakże śpieszę jedynie zapytać, czy jest coś, w czym mógłbym pomóc, madame?
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...

Ostatnio edytowane przez Gob1in : 14-11-2012 o 14:57.
Gob1in jest offline