Detlef jechał na samym końcu małej kawalkady.
Co prawda jego wierzchowiec ostał się w faktorii, z której dziwnym jakimś trafem nikt nie raczył go zabrać, za to w stajence, za domem imć Mirco Goldsteina była stajenka. Niewielka co prawda, ale za to koń, jaki się w niej znajdował, był całkiem przedni. Nic więc dziwnego, że go Detlef przygarnął, w charakterze odszkodowania za straty moralne.
Swój zaś ekwipunek odzyskał, bo jednego z pewnością dowódcy straży zarzucić nie można było - szczodrej ręki. Ani jednej rzeczy, co do Detlefa należała nie zgubił ni nie rozdał nikomu ze swych popleczników.
Szlachcic płaszczem mocniej się otulił i kapelusz na głowie poprawił. Deszcz nadciągał w szybkim tempie i nie warto się było ociągać, chociaż niektórzy płaszcze mieli, by się przed lejącą z nieba wodą ochronić. A niektórym kąpiel by się zdała...
- Jeśli się omija takie zdarzenia - skomentował słowa Imraka - to się nie zarabia.
Mimo tych słów nie zwolnił i nawet nie obrócił się w stronę najemników i tajemniczej niewiasty w karocy. Jak się wnet okazało - słusznie.
Dama, jeśli tak można było nazwać kobietę, której rynsztokowe słowa nie były obce, najwyraźniej pomocy nie potrzebowała, a uczyć kogokolwiek dobrych manier Detlef nie zamierzał.
Próżny trud. Można by harować od świtu do nocy, a i tak efekt byłby żaden. |