Dalsza droga wciąż prowadziła skrajem gęstego lasu. Rozwidlenie znikło już daleko za ich plecami, a na horyzoncie powoli zaczął malować się zarys palisady otaczającej pobliską wioskę. Słońce zaszło już, a na nich zaczął siąpić lekki deszcz, zapowiedź tego większego, który niebawem pewniakiem się pojawi.
Nagle spomiędzy drzew usłyszeli przeraźliwy męski krzyk. Po kilkunastu uderzeniach serca kolejny, wydany jednak z pewnością przez to samą osobę. Po niedługim czasie krzyki te uzyskały wizualizację… Przed nimi, niemal na odległość jaką wykonuje wystrzelona strzała, na trakt wypadł mężczyzna. Rozglądnął się nerwowo i gdy tylko ujrzał grupkę ruszył w jej kierunku. Po jego chyboczącym się biegu poznali, że poruszał się na skraju sił. Z każdym krokiem przybliżał się też coraz wolniej, słaniał coraz bardziej, a jego pozycja była coraz bliższa ziemi. Gdy był już w takiej odległość, że mogli ujrzeć szczegóły, zobaczyli że z miejsca, gdzie powinna być ręka, zwisają tylko krwawe strzępy ciała.
Ostatkiem sił podbiegł bliżej, ręką która się ostała wskazał las, po czym słabym głosem wycharczał. - Błagam… pomo… - jednak już tego nie dokończył, gdyż bezwładnie opadł twarzą na ziemię. Teraz spostrzegli, jak jego plecy również były całe rozorane, a strzępy zbroi kolczej, która najwidoczniej nie zapewniła wystarczającej osłony, ułożyły się na ramionach. Nawet ci nie zaznajomieni w medycynie wiedzieli, że człek tenpewniakiem wyzionie, o ile już nie wyzionął, ducha. Nie było już dla niego ratunku.
Gdy doszli do tego wniosku, nie trzeba było wiele czasu, by Imrak i Franc zlokalizowali wzrokiem dwie sakwy. Jedna mniejsza, jak się mogło okazać, zawierająca pięć srebrników. I druga, zdecydowanie większa, zdecydowanie też ciekawsze, zawierająca wielką, przerośniętą perłę, która prześwitywała lekko z dziury w sakwie. Skarb, będący wielkości ludzkiej pięści był z pewnością bardzo, bardzo cenny.
Ostatnio edytowane przez AJT : 18-11-2012 o 13:56.
|