Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-11-2012, 15:39   #30
Pinhead
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
King Bishop
Bishop nie czekał na reakcję towarzyszy. Gdy tylko zauważył powóz, bez zastanowienia rzucił się w jego kierunku. Przepchnął się przez strażników na rogatkach i biegł dalej. Za sobą usłyszał charakterystyczny policyjny gwizdek, ale nie zamierzał się zatrzymywać i cokolwiek wyjaśniać. Biegł ile tylko sił w nogach, by nie zgubić powozu. Nie liczył nawet na to, że go dogoni. Parowy powóz był poza jego zasięgiem mimo, że Bishop miał krzepę nielichą. Chciał tylko, aby gdy reszta ruszy w pościg powozem wiedziała, gdzie ma jechać.
Gnał, co sił w płucach omijając chcących go pochwycić policjantów. Powóz oddalał się coraz bardziej, ale Bishop chciał tylko dobiec do najbliższego skrzyżowania, by zobaczyć gdzie on skręci.

Lady Kenna Gustaffson, Abraham de la Roche

Lady Kenna wskoczyła na miejsce woźnicy i strzeliła lejcami. Wyrwała bat z ręki zdziwionego mężczyzny siedzącego na koźle i pognała konie. Nie oglądała się za siebie, by sprawdzić czy ktokolwiek wskoczył za nią do powozu. W tej chwili liczyło się tylko dogonienie uciekającego czarnego wozu.
De la Roche wskoczył, co prawda do pojazdu ale stał cały czas jedną nogą na schodkach, a drugą wewnątrz kabiny.
Gdy konie ruszyły z kopyta gnane biczem i krzykiem lady Kenny, szlachcic musiał się mocno trzymać, by nie wypaść.
Konie pędziły przed siebie, jak szalone. Dziki wrzask powożącej szlachcianki mieszał się ze staccato końskich kopyt uderzających w bruk.
Zimny wiatr owiewał twarz Abrahama i szarpał poły jego stroju.
Powóz co i raz podskakiwał na wybojach, ale lady Kenna doskonale panowała nad końmi i pojazdem. Nawet gdy ostro wchodziła w wiraż, poganiała konie krzykiem i uderzeniami bata. Konie rżały dziko, ale posłusznie wykonywały polecenia szalonego woźnicy. Powóz przechylił się niebezpiecznie na zakręcie, ale ciężar Abrahama i jego balansowanie uchroniły go przed wywrotką.
Powóz w zawrotnym tempie zbliżał się do skrzyżowania, ale ku niezadowoleniu lady Gustaffson uciekiniera z loży masonów nie było widać.
Gdy dojeżdżali do zbiegu ulic kobieta zauważyła zdyszanego Bishopa, który dłonią wskazywał, by skręciła w prawo.

Lady Kenna Gustaffson, Abraham de la Roche, King Bishop
Lady Gustaffson skierowała konie zgodnie ze wskazaniami Bishopa. Prędkość była piekielnie niebezpieczna i znowu, gdyby nie obecność de la Roche’a na schodach i wskakującego właśnie na tył powozu Bishopa, jej niebezpieczna jazda zakończyłaby się tragicznie.
Powóz przychylił się i przez kilka chwil jechali tylko na dwóch kołach. Konie szarpały się chaotycznie i spanikowane i przestraszone jeszcze bardziej przyspieszyły. Ulica w którą wjechali na szczęście była równiejsza i powóz, jakimś cudem wylądował z powrotem na czterech kołach.
Gdy wyszli zza zakrętu, lady Kenna ujrzała czarny powóz jakieś pięćdziesiąt metrów przed sobą. Jechał on szybko, ale nie na tyle szybko, by uznać, że przed nimi ucieka. I nie na tyle szybko, by nie byli go w stanie dogonić.
Pościg trwał jeszcze tylko kilkanaście sekund. Lady Gustaffson zrównała się z uciekinierem i nakazała woźnicy zatrzymać się.
Ten opierał się tylko chwilę, ale widząc wściekłą i zziajaną minę szlachcianki pociągnął hamulec.
Okno w czarnym powozie otworzyło się i wychylił się z niego przystojny mężczyzna w wieku około czterdziestu lat. Miał gęste czarne wąsy i elegancko przystrzyżone baki. W dłoni trzymał aromatycznie pachnącą fajkę i spokojnym wzrokiem spojrzał cała ścigająca go grupę.
Jedynie de la Roche kojarzył skądś twarz tego mężczyzny, ale za nic w świecie nie mógł sobie przypomnieć skąd i jak ów dżentelmen się nazywa.
- Dobry wieczór państwu - odezwał się w końcu - czemu zawdzięczam to jakże nietypowe spotkanie, jeśli mogę spytać?

Henry Vestey
Vestey ruszył biegiem za uciekającym mężczyzną, ale ledwo stanął u podnóża schodów zauważył dwóch strażników blokujących przejście. Chwilę tylko trwało jego wahanie. Lord ruszył na górę pewnym, sprężystym krokiem i przez cały czas mierzył wzrokiem stojących mu na drodze mężczyzn.
Gdy znalazł się u szczytu schodów, jeden z nich stanął mu na drodze i zaczął mówić:
- Przykro mi, ale nie może pan...
Vestey nie dał mu jednak dokończyć. Rzucił mu harde spojrzenie i uniósł dłoń do góry na znak, by ten zamilkł. Jednocześnie jego dłoń spoczęła na wiszącej u pasa szabli.
Strażnicy najpierw zmierzyli szlachcica, a po chwili spojrzeli po sobie. W następnej sekundzie bez słowa rozsunęli się, dając Vesteyowi wolną drogę.

Lord ruszył biegiem za uciekającym, który zniknął właśnie w niewielkiej sali na wprost schodów. Był to rodzaj osobnego baru dla wybranych klientów. Po lewej i prawej stronie ustawiono kilka skórzanych sof na których wylegiwali się mężczyźni w towarzystwie roznegliżowanych kobiet. Na wprost wejścia znajdował się bar, a za nim duże, przestronne okno przez które do środka wpadało światło ulicznych lamp.
Uciekający mężczyzna znajdował się mniej więcej w połowie sali, gdy wbiegł do niej lord Vestey. Był on wyraźnie zdziwiony, że strażnicy przepuścili szlachcica. Przez chwilę rozważa, czy nie rzucić się w kierunku drzwi znajdujących się po lewej stronie. Porzucił jednak tę myśl i ruszył naprzód.
Vestey nie bardzo wiedział, co ów człowiek planuje, ale nie zwalniając tempa ruszył za nim.
Uciekinier przeskoczył jednym susem bar, a w następnej chwili wyskakiwał już przez okno.
Trzask rozbijanej szyby i łamanych ram zagłuszył na chwilę muzykę dobiegająca z dołu klubu.
Mężczyzna wybił okno i wyskoczył na ulicę. Lord Vestey był jednak zbyt zdeterminowany, by zrezygnować. On również przeskoczył kontuar i dopadł do okna. Stojąc na jego skraju spojrzał w dół i zobaczył mężczyznę, który z ciekawości spogląda w górę. Vestey ocenił wysokości i ryzyko. W następnej chwili lądował już w zaułku z fantazyjnym fikołkiem.
Wstał i spojrzał na stojącego kilka metrów przed nim mężczyznę. Ten stał w cieniu i lord nie widział go dokładnie. Był to jednak na pewno postawny człowiek o szorstkiej aparycji. Przez długie sekundy przeciwnicy mierzyli się wzrokiem bez słowa. Vestey w pewnym momencie zauważył coś, co go bardzo zaniepokoiło.
Cień stojącego przed nim mężczyzny zaczął się zmieniać i przekształcać. Wiszące wzdłuż ciała ręce stawały się coraz dłuższe i dłuższe, a na dodatek zaczęły nabierać przy tym dziwnej gibkości bardziej charakterystycznej dla macek, a nie dla ludzkich kończyn. Z dłoni mężczyzny zaczęły wyrastać długie pazury, niczym u jakiegoś dzikiego zwierza.
Wszystko to było dziwne i tajemnicze, gdyż ciało mężczyzny nadal pozostało takie samo.
W pewnym momencie wykonał on półkroku w przód. Jego twarz znalazł się w tym momencie w snopie światła padającego z wybitego okna klubu.
Vestey instynktownie cofnął się widząc przepoczwarzoną facjatę mężczyzny. Jego skóra nabrała odrażającej bladosinej barwy. W kilku miejscach lord zauważył gnijące rany, a z uszu mężczyzny sączyła się krew. Jego oczy płonęły dziką i niepohamowaną agresją.
- Won! - warknął mężczyzna - Won! Jeśli ci życie miłe!
Widać było, że człowiek ten nie zamierza więcej uciekać. Nienawiść, agresja i żądza mordu w jego oczach była aż nadto widoczna. Chciał on zmusić Vesteya do wycofania się. Lord kątem oka zauważył, że w wybitym oknie rośnie grupa gapiów.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline