Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-11-2012, 17:00   #2
SWAT
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Skowyczenie, powarkiwanie, odgłos szurania obuwiem po chodnikowych płytach. To jedyne dźwięki, nie licząc tych raz na jakiś czas pojawiających się piekielnych wrzasków pożeranych ludzi, które dają nadzieję że ktoś przeżył. Tą delikatną, subtelną nadzieję. Ale od tych paru dni, krzyki stają się coraz bardziej rzadkie. Albo ludzie nauczyli się skuteczniej chować, albo… nie ma już ludzi. Prócz was.

Howard Chandler

Siedząc samotnie przez dwa tygodnie i nie spotykając się nawet ze swoimi studentami, zamknięty w wielkiej auli dostawałeś dosłownie na głowę. Choć lubiłeś ciszę i spokój, a resztę ludzi traktowałeś jako statystów na sztuce, dawały teraz o sobie znać stadne instynktu ludzi. Jako wykładowca historii, sam powinieneś wiedzieć doskonale, że człowiek to istota społeczna nie przystosowana do tak długiego czasu spędzanego w samotności.
Do tego dochodziły te cholerne wyrzuty sumienia. Ożeniłeś się z żoną bo coś musiałeś do niej czuć, a jedyne co po niej zostało zostawiłeś na pastwę tych cholernych ludojadów w szpitalu. I to własną córkę… Coś Cię popychało by do niej ruszyć, uratować ją, sprawdzić ci się z nią dzieje. Z twoją małą córeczką. Zapewne pamiętałeś poród, jaka była słodka. I ten wyrok jaki na nią padł, z ust lekarza. I jak już miałeś odtarasować wyjście z auli od razu przeszywał Cię strach. Nie byłeś żadnym Rambo, aby walczyć z tym czymś. Ale wiedziałeś, że długo nie wytrzymasz tu siedząc i nie wiedząc co się dzieje z twoją córką.

Sean Grinwood

Ale miałeś zabawę! Te żywe trupy były zupełnie jak ludzie, a ty mogłeś do nich bezkarnie strzelać i łamać im gnaty, okopywać. Póki były rozproszone, były tak bajecznie łatwymi celami, że pysk sam się składał do uśmiechu. Gorzej, kiedy Cię zwęszyły i zaczęły otaczać szczelnym kordonem, a tobie na środku ulicy do ucieczki został tylko właz ściekowy. Nie mając innego wyjścia i z wielkim żalem że opuszczasz przyjęcie, wskoczyłeś do niej, zasuwając za sobą właz.
Przynajmniej przetrzebiłeś populację tych cholernych burżujów. Przecież tak kochałeś tą cholerną Amerykę, prawda? Smród kanalizacji miejskiej, uderzył Cię w nozdrza. W sumie było tu ciut lepiej nież w twojej kawalerce.
I wtedy właśnie poczułeś, jak w brzuchu zaczynają twoje kiszki grać prawdziwą orkiestrę. Na dobrą sprawę, do jedzenia miałeś tylko aspirynę i psychotropy. Niezbyt pożywny bufet, a w ciemnym kanale po omacku mogłeś co najwyżej wymacać jakiegoś dryfującego klocka albo ścianę. Miałeś nadzieję, że te śmierdziele się tu jeszcze nie przedarły. Przeklinałeś co krok na siebie za to, że przed wyjściem nie wziąłeś latarki oraz nie otworzyłeś lodówki aby wziąć choćby konserwę. Kilka kroków na ślepo później, potknąłeś się o coś. Cuchnąca woda, wręcz Cię pochłonęła. Dałeś do niej nura niczym pingwin. Desert Eagle wypadł Ci z dłoni, ginąć w cuchnącej brei.
Kurwa, jakbyś mało miał dzisiaj pecha. Jeszcze tylko brakowało tu zombi…
Pomyśleć, że mogłeś zostać w domu.

Charlotte

”…my, Amerykanie powstaniemy tak jak zawsze powstawaliśmy. Przypomnijcie sobie 11 września, kiedy to…”
W tym momencie na dobrze znaną scenę, na której prezydent zawsze wygłaszał przemówienia do obywateli wpadł jakiś mężczyzna. Zaczął kąsać ochroniarzy, rozległa się strzelanina. Kamerzysta zaczął uciekać, ale go też szybko dopali. Po chwili pojawił się napis ”Przepraszamy za usterki”.
Po 20 minutach skakania po śnieżących, albo wyświetlające awaryjne obrazy kanałach, telewizor przed którym oglądałaś przemówienie prezydenta, zgasł. A wraz z nim wszystkie inne sprzęty oraz światła na ulicach i u sąsiadów. Elektrownia wysiadła, to było pewne. Po tym co widziałaś w telewizji, to o czym mówił prezydent.
Do tego do drzwi, cały czas ktoś się dobijał. Przez wizjer widziałaś, że to twój sąsiad. Dość otyły Martin, ale również dość przystojny. Przeciętny chłopak, w sumie. A teraz, niczym bezwolna maszyna uderzał w twoje drzwi chcąc się dostać do środka. Wiedziałaś z telewizji, że nie wolno mu otwierać, nie wolno otwierać nikomu kto nie mówi jak człowiek. Do tego to jego martwe, mętne spojrzenie które dostrzegłaś przez judasza, kiedy to uzbrojona w największy kuchenny nóż, w przypływie odwagi podeszłaś do drzwi.
Ale teraz, przeraziła Cię inna rzecz. Zgromadzone w lodówce jedzenie, zepsuje się lada dzień. A żarcie w puszkach? Na ile Ci starczy. Nie zapowiadało się to zbyt kolorowo.

Damien Stonebridge

Stado, całe stado jakimś cudem znalazło się na przedmieściach i jakimś cudem Cię zwęszyło. Nie wiedziałeś gdzie uciekać, nie znałeś zbyt dobrze miasta. A chłopiec… Chłopiec pewnie znał, ale był za młody. I naprawdę nie chciałeś dopuścić do świadomości tego, że to stado zombi pokonywało frontowe drzwi tylko dlatego że jedyna istota z którą się zżyłeś i dla której się starałeś, zrzuciła z mebli akwarium do którego chciała podejrzeć kierowana zdrożną ciekawością, jak przystało na małych chłopców. Lecz nie było czasu na reprymendę. Chwyciłeś swój ekwipunek w jedną rękę, a chłopca w drugą. W kilka dłuższych skoków, znalazłeś się przy tylnym wejściu. Akurat zombi wchodziły przez zasłonięte okna i walcząc z zatarasowanymi szafą drzwiami.
Przebiegłeś całe podwórko niczym Bolt i równie w olimpijski sposób pokonałeś wysoki płot. Kolejne podwórko, wpadłeś do domu. Kątem oka zauważyłeś wstającego z fotela truposza, oraz odgłos kroków na piętrze. Wybiegłeś na ulicę, rozejrzałeś się. Tu też były, tu też były umarlaki. I wtedy usłyszałeś coraz głośniejszy odgłos silnika. Ze słuchu, dało się wnioskować że to jakiś Harley. Dopiero kiedy mężczyzna w jeansowej kurtce i w czarnym kasku znalazł się wystarczająco blisko, machnął na was ręką.
- Wskakujcie! – ryknął dość potężnym i ciepłym głosem.
Jakaś szybsza bestia wyłamując a się z szyku, spróbowała Ci wyrwać malca z rąk, ale wtedy usłyszałeś huk wystrzału. Zombi padł z dziurą w łbie, puszczając chłopca. Nie mając nic do stracenia, wskoczyłeś na motocykl, zajmując miejsce za nieznajomym wybawcą. Ten oddał jeszcze tylko jeden strzał do żywego trupa przed motocyklem, zmienił bieg i operując manetką gazu, ruszył z kopa przed siebie. Zatrzymał się dopiero na nieco cichszej dzielnicy, na stacji benzynowej. Za plecami mieliście domki z przedmieść, a przed sobą niskie bloki i kamienice przemieniające się w coraz w wieżowce stojące w ścisłym centrum.
- Kim ty u diabła jesteś?! – rzucił gość od motyckla, zmieniając loftki w obrzynie – Skąd się tam wziąłeś do cholery?
Niewątpliwie gdyby nie on i jego Kawasaki Vulcan, było by po was.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline