Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-11-2012, 00:23   #8
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Spotkanie trwało dalej.

- Doktorze - tym razem Peter Jennings zwrócił się do prowadzącego wykład. - Wspomniał pan, zdaje się, o dwóch dowodach.

- Tak – odpowiedział doktor B.E. Chance - Drugim dowodem jest naoczny świadek, który widział przedstawiciela gatunku dryopithecus giganteus z bardzo, bardzo bliska. Niestety, miejsce pobytu tego człowieka uniemożliwiło mi przyjazd z nim tutaj, do Bostonu. Lecz zaręczam państwa, że mam dokładnie spisane jego słowa. Spotkanie te było dość dramatyczne i ów świadek dysponuje po nim ręką naszego obiektu. Proszę. Oto zdjęcie rzeczonej łapy.

Z kieszeni marynarki wyjął zdjęcie, zszedł z podwyższenia i podał zdjęcie pierwszej osobie na sali.




- Interesujące, acz...- mruknął Arturo przyglądając się zdjęciu.- Fałszerstwo należy brać też pod uwagę. Nie byłoby to zresztą nic nowego. Przez całe średniowiecze sprzedawano wszak rogi jednorożców. O kościach smoków z Chin nie wspominając. Ludzie potrafią być bardzo pomysłowi doktorze Chance, w nabijaniu innych w butelkę.

Przejmując zdjęcie z rąk profesora Samuił drgnął lekko. Nie słuchał już zbytnio jego wywodów. Doktor Chance z pewnością nie należał do ludzi tak naiwnych, by sądzić, że nikt nie zakwestionuje i tego “dowodu”. Ale mężczyzna o którym wspomniał... Zakładając, że nie był to starszy pan, z wioski na krańcu świata, rzeczywiście mógł wiele wnieść w sprawie potraktowania tego ewenementu jako naukowego odkrycia. Czy coś takiego nie zmieniło by spojrzenia ludzi na jego “historię”? Czy możliwe, że w lasach wschodniej Francji trafił na zwierzę podobne temu, którego owłosioną łapę widział na zdjęciu?

- Doktorze...- zaczął nieśmiało Samuił, dalej wpatrzony w fotografię. - Ja... Rozumiem, tak mi się przynajmniej wydaje, czemu nie chce pan mówić o pochodzeniu dowodów czy mężczyzny. W Rzymie, ekspertyz dokonano w Rzymie zgadza się?- spojrzał na profesora. - Zatem czy nie uchyli pan choćby rąbka tajemnicy? Dokonał pan odkrycia w Europie, prawda? - starał się nie zdradzać podekscytowania. W jego niskim, pasującym do tęgiego mężczyzny głosie raczej i tak trudno było doszukiwać się zabarwień pochodzących od takich emocji. Być może patrzył właśnie na łapę tego, co wykończyło jego chłopaków?

- Jeśli to wszystko nie jest jedynie mistyfikacją...- mówiąc to zerknął na brodatego mężczyznę siedzącego obok. - Czy potrafi pan powiedzieć coś o zachowaniu takiego zwierza? Czy są agresywne? Czy można przypisywać im wszystkie dziwne opowieści o stworach jakie pan przytoczył na początku wykładu?

Łapa na zdjęciu nijak nie kojarzyła się Samuiłowi z łagodnym, puszystym zwierzątkiem...

- Można. Wręcz należy - odpowiedział doktor Chance zręcznie unikając jednocześnie wyjaśnień na temat miejsca zrobienia fotografii. - Mam teorię, iż dryopithecus giganteus mogą być na dość prymitywnym, plemiennym szczeblu rozwoju. Jak nasi przodkowie polujący z włóczniami na mamuty. Rozumiem, że fotografia nie jest dowodem, ale osoba, która zrobiła to zdjęcie jest uczciwym, znanym wielu z was naukowcem. Zostałem jednak poproszony o zachowanie jego tożsamości w tajemnicy, więc, proszę zrozumieć, nie wyjawię nazwiska fotografa. Jednak dodam tylko, że zaręczał mi, że to co sfotografował jest najprawdziwszym autentykiem. A ja jego słowom ufałem, ufam i ufać będę.

Repnin w tym właśnie momencie podjął decyzję. Po wykładzie za wszelką cenę będzie musiał zamienić kilka słów z doktorem. Może on zdoła go wysłuchać bez dziwnych uśmiechów, czy skurczów twarzy... Jak wyjaśniali poprzedni pseudonaukowcy? Zastanawiające, czy nie każdy z nich powinien mieć otwarty umysł miast zamykać go na nowości? Rzeczy nieodkryte? Tymczasem on, były żołnierz bez wykształcenia czasami przejawiał większą otwartość i pęd ku poznaniu niż oni sami...

Henryk nie mógł się doczekać, kiedy fotografia dotrze do jego rąk. Zobaczył włochatą łapę, z pazurem za nic nie przypominającą żadnego z górskich zwierząt, które znał i widział. Słuchając dyskusji ludzi najbardziej aktywnych na sali, zapewne naukowców nabierał ciekawości, co do tego, co to za zwierz, ten Dryopithecus Giganteus.

- Fantastyczne. – Wścibski reporter, na którego nikt przez moment nie zwracał uwagi, znalazł się w drugim rzędzie i wprost wydarł fotografię z rąk mężczyzny, który się jej przyglądał. - To będzie sensacja - dodał, podsuwając fotografię jednemu z tych, co przyszli z aparatami. Gestowi towarzyszył błysk magnezji. - Prawdziwa sensacja. Znany autorytet, powiada pan, doktorze?

Zachłannie wpatrywał się w zdjęcie.

- Przestrzegałbym przed nadużywaniem słowa sensacja - wtrącił się głośno profesor Arturo. - Sensacją byłyby bardziej solidne dowody, jak... żywy yeti, lub chociaż wypchany.

- Nie zna się pan na sensacjach, profesorze - odparł dziennikarz. - Zapewniam pana, że to jest sensacja. Duża sensacja. Na dodatek poparta kilkoma nazwiskami.

W trzecim rzędzie cokolwiek z boku siedział dość dziwacznie ubrany mężczyzna. Z wyglądu był młody, tak jakoś przed trzydziestką. Czarne włosy miał posmarowane brylantyną, a jego bystre ciemnobrązowe oczy uważnie wpatrywały się w trzymany na kolanach notatnik. Miał na sobie ciemną, dość elegancką marynarkę i modny krawat, jednakże jego gustowny ubiór kończył się w pasie. Niżej miał zakurzone bryczesy i podniszczone brązowe buty z wysokimi cholewami, które ciasno opinały jego łydki. Na oparciu krzesła, które zajmował wisiała czapka pilotka i lotnicze gogle, oraz torba. Taka jaką zwykle używali motocykliści.

Z początku przysłuchiwał się prelekcji doktora, jednak, gdy doszło do wolnych pytań wyciągnął notatnik i zaczął coś zapisywać. Mrucząc czasami pod nosem. Przerwał dopiero, gdy doszło do niego zdjęcie łapy stwora. Przyjrzał się fotografii i zamruczał do siebie:

- A może delta?

Po czym przewrócił stronę notatnika i zaczął przerysowywać wizerunek szponów. Gdy skończył schował wszystko do torby i podniósł rękę.

- Panie doktorze. - zawołał - Zdaje się, że parę osób w tym ja, chcielibyśmy porozmawiać z panem na osobności. Czy możemy, zatem zakończyć część oficjalną? Oczywiście jeśli nie ma więcej pytań dotyczących prelekcji.


James był cokolwiek już zmęczony tym medialnym szumem. Po za tym chciał się normalnie przywitać, a nie zwracać się do B.E. per “panie doktorze”.

- Dobry pomysł - ucieszył się doktor B.E. Chance najwyraźniej nie mogąc najwyraźniej powrócić do rytmu prelekcji po incydencie wywołanym przez pannę Michalczewską. - Co prawda nie przewidywałem takiego spotkania, ale, jeżeli gospodarze “Wiedzy” pozwolą, myślę że dyskusję można przenieść do klubu.

Stwarzało to jednak pewien problem, o którym doktor Chance najwyraźniej zapomniał. W takich spotkaniach, w klubach, raczej mężczyznom nie towarzyszyły kobiety. Było to co najmniej niestosowne.

- Mam nadzieję, ze nie będzie to spotkanie zamknięte? - spytał Peter. Można było odnieść wrażenie, że bardzo chętnie weźmie udział w ciągu dalszym rozmowy.

- Nie. Oczywiście że nie. Ale równie dobrze możemy kontynuować je tutaj. Bez konieczności uciążliwego przenoszenia się na górę.


* * *

Spotkanie przeniosło się na górę, do mniejszej sali klubu, gdzie w kłębach tytoniowego dymu z fajek, cygar i papierosów mężczyźni mogli rozmawiać dużo swobodniej. Jednak wszyscy, którzy liczyli na jakieś większe wyjaśnienia lub sposobność porozmawiania z doktorem B.E. Chance srodze się zawiedli. Nawet członkowie rodziny i najbliżsi przyjaciele mogli poczuć solidną dawkę irytacji, bowiem i ich Chance zbywał, podobnie jak dziennikarza, który usilnie starał się zepsuć swoimi pytaniami całość spotkania.

Po godzinie tej frustrującej sytuacji doktor B.E. Chance, jakby nigdy nic pożegnał się z ludźmi biorącymi udział w spotkaniu, podziękował za przybycie i aktywny udział w dyskursie, a potem – nim ktokolwiek zdążył go zatrzymać – odjechał zamówioną taksówką w sobie tylko znanym kierunku.

Podczas rozmowy jednak, niektórzy usłyszeli coś, co nieco osłodziło tą gorycz ignorancji i odrzucenia.

- Nie teraz. Skontaktuję się z tobą później.

Taką deklarację usłyszeli profesor Arturo i James. Reszta, próbując sforsować mur tajemniczości doktora B.E Chance, albo nie wzbudziła jego zaufania tak krótkim spotkaniem. Ale – rzecz jasna – większość dała jakieś namiary na siebie – a to wizytówkę, a to fotografię z gór z zapisanym kontaktem.

Jedynie panna Kelly mogła poczuć się przegraną. Manewr doktora B.E Chance uniemożliwił jej spotkanie. Obsługa klubu „Zapomnianej wiedzy” okazała się nieprzejednana i odwołując się do przepisów stanowych zakazujących kobietom przebywać w męskim gronie w klubach dla gentlemanów, najzwyczajniej w świecie wyprosiła ją z klubu. Czy to była celowa zemsta B.E Chance na niej, za publiczne wyciągnięcie zaginięcie jej ojca, czy tez przypadek? A może doktor miał coś na sumieniu w tej sprawie i dlatego postąpił tak nieelegancko? Musiała się dowiedzieć. Po prostu musiała. Manewr ze śledzeniem auta też się nie powiódł. Po prostu przeoczyli wyjście z klubu doktora, który chyba opuścił „Zapomnianą Wiedzę” inną drogą.


* * *


Od prelekcji B.E. Chance minęły blisko dwa tygodnie. Ludzie, którym doktor obiecał, że się skontaktuje z nimi później, stracili nadzieję, że tak się stanie. Ludzie, którzy liczyli na nawiązanie z nimi kontaktu, byli wręcz pewni, że Chance nigdy się do nich nie odezwie.

Ci, którzy próbowali nawiązać z nim kontakt, dowiedzieli się jedynie tyle, że doktora nie ma w Bostonie. Jedni mówili, że wyjechał do Filadelfii, inni – że do San Francisco, a jeszcze inni, że do Montrealu. Jaka by nie była prawda, jedyną pewną rzeczą było to, że B.E.Chance przepadł jak przysłowiowy kamień w wodę.

W Bostonie zaczęła się jesień. Dużo wcześniej, niż się spodziewano. Przyniesiona sztormową pogodą i burzowymi chmurami znad Atlantyku. Dnie stały się ponure, deszczowe i chłodne. Humorów ludziom nie poprawiały nawet zwyczajowe zajęcia. Czuli się oszukani. Wystawieni do wiatru. Rozczarowani. I mniej lub bardziej źli.

Aż do dnia 5 września 1926 roku, kiedy w życiu każdego z nich znów pojawił się B.E. Chance.


IAN THOMAS WELD


Depeszę służący Javees przyniósł wieczorem, kiedy Ian szykował się do wyjścia na przyjęcie u tych nudnych Crombergów. Z początku chciał ją zignorować, ale kiedy zobaczył nadawcę, otworzył korespondencję.

Cytat:
DROGI IANIE ---- STOP ---- PRZEPRASZAM ZA BRAK KONTAKTU --- STOP --- ZAPRASZAM NA OBIAD --- STOP --- RESTAURACJA CRYSTAL W BOSTONIE --- STOP --- 7 WRZEŚNIA O ÓSMEJ WIECZOREM --- STOP --- WSZYTSKO CI WYJAŚNIĘ
Tyle i aż tyle. Ian znał doktora B.E. Chance na tyle, aby wiedzieć, że ten musiał mieć ważny powód, by zwlekać z nawiązaniem kontaktu taki czas. Zresztą, w kręgach prawdziwych gentlemanów miesiąc czy dwa nie miały większego znaczenia. Przecież świat nie pędził tak do przodu, jak niektórzy pisarze sądzili, że będzie pędził po wymyśleniu telefonów, radia czy transatlantyków. I chyba nigdy nie przyspieszy, aż do tego tempa, by w kontaktach między ludźmi z wyższych klas liczyły się godziny.


HENRYK CHMURSKI


Ciężka praca, jaką wykonywał Henryk by zarobić na życie pozwoliła mu nauczyć się być pragmatykiem. Z każdym dniem, jaki mijał od spotkania w „Zapomnianej Wiedzy” coraz bardziej powątpiewał w to, że doktor kiedykolwiek się do niego odezwie. Bo i niby, czemu miałby to zrobić?

Dlatego był bardzo zaskoczony, kiedy pod drzwiami znalazł kopertę zaadresowaną dla niego.

List napisał B.E. Chcnce. A z każdym przeczytanym zdaniem, mimo że list był krótki, Henryk czuł, że budzi się w nim nowa nadzieja.

Cytat:
Szanowny Panie.

Dziękuję za fotografię i adres do Pana. Cieszę się niezwykle z tego, że ma Pan doświadczenie w wędrówkach po górach. Tak się bowiem składa, że niedługo szykować będę pewną ekspedycję badawczą w miejsce, gdzie takie doświadczenie może okazać się niezwykle cenne. Jeżeli jest Pan zainteresowany zainwestowaniem swojego czasu w wydarzenie, które może wstrząsnąć podwalinami nauki, zapraszam Pana na spotkanie w dniu 7 września br. w restauracji Crystal w Bostonie. Godzina ósma wieczorem. Z przyjemnością porozmawiam w troszkę bardziej sprzyjającej atmosferze, niż tego feralnego wieczoru w „Zapomnianej Wiedzy”.

Z wyrazami szacunku.

dr B.E. Chance.
7 września. Za dwa dni. We wtorek.


prof. MAXIMILIAN PHILEAS ARTURO


Zachowanie Chance nie odbiegało od normy. Arturo znał na tyle dobrze ekscentrycznego B.E, że mimo przedłużającego się milczenia, wiedział, że doktor nawiąże z nim kontakt. No chyba, że spotkało go coś nieprzyjemnego. jakiś wypadek, lub inne wydarzenie losowe. B.E. Chance miał po prostu nieco odmienne od wielu członków społeczeństwa podejście do terminu „później”.

Ale i on zaczynał mieć czarne myśli, kiedy cisza ze strony B.E przedłużała się na kolejne dni.

W końcu, wieczorem, cisza została przełamana. Co prawda zwykłą, pocztową depeszą przyniesioną przez chłopaka w stroju gońca, ale jednak została przełamana.

Cytat:
DROGI PROFESORZE---- STOP ---- PRZEPRASZAM ZA BRAK KONTAKTU --- STOP --- ZAPRASZAM NA OBIAD --- STOP --- RESTAURACJA CRYSTAL W BOSTONIE --- STOP --- 7 WRZEŚNIA O ÓSMEJ WIECZOREM --- STOP --- WSZYSTKO CI WYJAŚNIĘ --- STOP ---- ODKRYŁEM COŚ NIEZWYKLE ISTOTNEGO --- STOP --- LICZĘ NA TWÓJ UDZIAŁ W WYPRAWIE
A więc jednak stary Chance nie dawał za wygraną. Arturo doskonale znał przeszłość badacza yeti i to, że doktor B.E. Chance stracił ostatnie dziesięć lat swojego życia i prawie cały majątek na pościgu za „człowiekiem śniegu”. Jak na razie bezskutecznie. Czy tym razem udało mu się odkryć coś, co nie istniało? Profesor powątpiewał. Ale nie mógł stracić okazji, by być przy tym, gdyby jednak, jakimś cudem, okazało się iż Chance miał rację.


NATHALIE KELLY


Pozostała w Bostonie, bo tylko tutaj mogła pokopać w sprawie doktora B.E. Chance i swojego zaginionego ojca.

Zatrzymała się w pokoju, w hotelu Touraine skąd prowadziła swoje poszukiwania. W czasie, który minął od spotkania w „Zapomnianej Wiedzy” spotkała się chyba z pół setką ludzi, którzy mogli coś powiedzieć o jej ojcu lub o B.E. Chance, a jedynym, co ustaliła z całą pewnością, to fakt, iż obaj pracowali razem nad jakąś „ważną sprawą”. Przy okazji poszerzyła troszkę swoją wiedzę na temat doktora B.E Chance, który był w Bostonie „osobistością” dość rozpoznawalną. Przez naukowe kręgi akademickie uznany za niedouka, wręcz szarlatana, któremu powinno zabrać się naukowy tytuł. Poza nieliczną grupą postrzeleńców nie miał zbyt wielu sojuszników czy sympatyków.

Doktor B.E. Chance wydal prawie całe oszczędności na podróże po Himalajach i okolicach Tybetu. Na wędrówki po Indiach, Chinach i Półwyspie Indochińskim. Na wyprawy w puszcze Kanady i do Japonii. Szukając tylko jednego – jego obsesji – yeti.

Większość szanujących się towarzystw naukowych już dawno skreśliły ze swoich list jego osobę, a książki, których była autorem B.E. Chcnce trafiały tylko do największych bibliotek, na półki, z których bardzo rzadko ktokolwiek, cokolwiek wypożyczał.

Wszystkie te informacje tylko pogłębiały niechęć Nathalie do dziwacznego, ukrywającego swoje pierwsze imię naukowca.

Jakież było więc jej zdziwienie, kiedy wieczorową porą do jej hotelowego pokoju boy przyniósł na tacy depeszę.

Cytat:
MŁODA DAMO---- STOP ---- PRZEPRASZAM ZA WSZYSTKO --- STOP --- ZAPRASZAM NA OBIAD --- STOP --- RESTAURACJA CRYSTAL W BOSTONIE --- STOP --- 7 WRZEŚNIA O ÓSMEJ WIECZOREM --- STOP --- WSZYSTKO PANI WYJAŚNIĘ --- STOP ---- TAKŻE O PANI TACIE --- STOP --- B.E. CHANCE
Serce zabiło jej szybciej. Przez chwilę miała ochotę z wrzaskiem podrzeć depeszę i wrzucić w płomienie kominka, ale jedno zdanie skłoniło ją do zaniechania tego nerwowego czynu.

„Także o Pani tacie”.


JAMES „MAC” MAC DOUGALL


Milczenie wuja B.E James uznał za nic nadzwyczajnego, ale i on zaczął się niepokoić, kiedy minęło dziesięć dni. Tym bardziej, że dowiedział się, iż krewniak opuścił Boston w „znacznym pośpiechu”, zaraz po spotkaniu w „Zapomnianej Wiedzy”. I owszem, B.E bywał w gorącej wodzie kapany, ale Mac znał go od strony skrupulatnego planisty i człowieka, który dokładnie rozpisuje swoje kolejne godziny.

Dni Jamesa mijały w tyglu coraz bardziej irytującej pracy. Miał wrażenie, że jest jak podgrzany kocioł parowy, który może w każdej chwili eksplodować dokonując wokół siebie zniszczeń na niespotykaną skalę. Ale hamował się. Hamował się, jak tylko potrafił najlepiej.

Depesza od wuja, którą otrzymał 5 września wieczorem, bardzo go zdziwiła.

Cytat:
DROGI KREWNIAKU ---- STOP ---- PRZEPRASZAM ZA BRAK KONTAKTU --- STOP --- ZAPRASZAM NA OBIAD --- STOP --- RESTAURACJA CRYSTAL W BOSTONIE --- STOP --- 7 WRZEŚNIA O ÓSMEJ WIECZOREM --- STOP --- MAM DLA CIEBIE NIEZWYKLE CIEKAWĄ PROPOZYCJĘ --- STOP ---- MAM NADZIEJĘ, ŻE SIĘ NIĄ ZAINTERESUJESZ --- STOP --- B.E. CHANCE
No. W końcu.

Za oknami szum deszczu bębniącego o szyby dodawał tej informacji jakiejś ... tajemniczości.


SAMUIŁ FIODOR REPNIN


W natłoku codzienności Samuił zdążył zapomnieć o krótkiej wymianie zdań, jaką udało mu się obyć z doktorem B.E Chance na potkaniu w klubie. Rozmowie, w której zasugerował doktorowi dyskretnie, by nie wyjść na szaleńca, że .. kiedyś widział coś ... gdzieś...

Liczył na to, że zainteresował naukowca swoją opowieścią, ale chyba się przeliczył. Wróciwszy do szarej codzienności, szybko stracił nadzieję na kontakt.

List, który przyniósł listonosz, bardzo go zaskoczył. A jeszcze bardziej zdziwił Samuiła nadawca, którym okazał się być doktor Chance.


Cytat:
Szanowny Panie.

Nadal wspominam naszą interesującą rozmowę z „Zapomnianej Wiedzy” i wielce ubolewam nad tym, że inne obowiązki nie pozostawiły mi tyle czasu na nią, ile bym sobie życzyły. Z Pana akcentu wywnioskowałem, że pochodzi Pan z terenów wielce mnie ostatnio interesujących. W zaufaniu powiem Panu, że za niedługo szykować będę pewną ekspedycję badawczą w miejsce, gdzie Pana umiejętności językowe mogą okazać się niezwykle przydatne. Jeżeli jest Pan zainteresowany zainwestowaniem swojego czasu w wydarzenie, które może wstrząsnąć podwalinami nauki, zapraszam Pana na spotkanie w dniu 7 września br. w restauracji Crystal w Bostonie. Godzina ósma wieczorem. Z przyjemnością porozmawiam w troszkę bardziej sprzyjającej atmosferze, niż tego feralnego wieczoru w „Zapomnianej Wiedzy”.

Z wyrazami szacunku.

dr B.E. Chance.
Samuił przeczytał list dwukrotnie. Wyraźnie los się do niego uśmiechnął.
 
Armiel jest offline