Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2012, 21:00   #470
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację



Noltan

Noltan trzymał Niedźwiadka w potrzasku. Ale była to sytuacja patowa.

Przemieniony w potwora były towarzysz broni Roberta miotał się, ryczał. Nie wyglądał na kogoś, do kogo przemówią jakiekolwiek logiczne argumenty. A na argumenty siłowe zdawał się reagować jeszcze większą wściekłością.

Zajęty utrzymaniem rozszalałego Adama Berengera w ryzach Noltan dopiero po chwili ujrzał, że koło niego pojawił się jakiś jaszczur, który przemknął obok niego, dobił szczątki jaszczurołaczki i zaskrzeczał coś na niego niezrozumiale.
Już chciał zareagować, ale wtedy wydarzyło się coś niezwykłego.






Boone


Wyszedł z baraku, by dobić piekielną jaszczurkę i przemówić do rozsądku dawnym kumplom. Krzyknął na nich, puścił rękę Sally i dobił leżącą w kałuży posoki maszkarę.

I wtedy to poczuł.

Jakby przez szpony spłynęła na niego moc. A wraz z nią ... wizje. Wizje jaja, z którego wykluły się dwa stworzenia jednocześnie. Ujrzał ich wzrost, pośród istot podobnych do nich. Ujrzał miasta tak potężne, że aż zapierały dech w piersiach. Wznoszone rękami ... ludzkich niewolników. Piramidy podobne do tych w Egipcie. Ale dużo bardziej starsze. Wiedział, że tysiąclecia temu pochłonęły je żarłoczne fale oceanu pożerając pradawną, przedludzką cywilizację. Widział parę jasczuroludzi ukrywającą się pośród wzrastających królestw ludzkich. Królestw, których nazw nikt już nie pamięta: Shem, Stygia, Cymeria, Koth, Khitaj, w którym obie istoty ukrywały się przez tysiąclecia coraz bardziej upodabniając się do ludzi. Ale będąc obce. Nieludzkie. Pradawne.

A teraz on je zabił! Ale nie tylko zabił! Odebrał im coś jeszcze. Jakby cios pazurów napełnił jego własne ciało niewyobrażalną siłą, niewyobrażalną mocą.
Zawył. Z bólu i szczęścia.

Spojrzał na Noltana i ujrzał go taki, jakim był naprawdę. Potworem.

Podobnie Niedźwiadek.

A nawet Sally.

Wszyscy byli potworami. Ta cała wyspa była ich siedliskiem. Jedne zastępowały inne. Zrozumiał to.

- To może się skończyć – usłyszał nagle kobiecy głos w głowie. – Masz teraz siłę. Idź i zniszcz kryształ. Masz teraz szansę. Niech pomoże ci Sally.





DEAN

Sally nie widziała Boona, nie widziała walki Noltana i bestii. Otworzyła się na swoją moc. Uwolniła ogień. Pozwoliła mu niszczyć, zabijać, palić ciała uwięzionych w klatkach ... hybryd.

Czysta, niepowstrzymana, żarłoczna fala ognia. Jak nienasycony, nienażarty byt. Z każdą śmiercią coraz silniejsza, lecz też .. bardziej łakoma.
Nie słyszała wrzasków agonii palonych żywcem ofiar. Nie czuła smrodu palących się, przepoczwarzonych ciał. Nie widziała cuchnącego dymu, który uderzył w górę, w niebo, ale nie doleciał do niego, tylko zwijając się w spirale poszybował w jej stronę wypełniając zamienione teraz w ogień ciało nowymi mocami.

Czuła się jak bogini ognia. Potężna, niczym wulkaniczne demony, którym cześć oddają niektóre plemiona polinezyjskie.

O tak. W tym ogniu narodziła się na nowo.

A kryształ, którego głos słyszała, zaśmiał się bezdźwięcznie.

Gdzieś, w głębi wyspy, a może w innym miejscu i w innym czasie, pośród splatanych nici niewypowiedzianego labiryntu, ktoś zadrżał.

- AZATHOTH!

Ten głos zapłonął jej pod czaszką. Na moment otrzeźwił.
To imię. Znała je. Widziała je. Tak. Widziała. Kiedyś. W innej wizji. Strasznej i pięknej.


To ona. To oni. Zaprosili tutaj ostateczną zagładę. Władcę totalnego chaosu i zniszczenia. A on ruszył powoli w stronę zapomnianej wyspy.





Harikawa

W prawo. Zawsze w prawo. Poprzez setki korytarzy, tysiące ścian. Poprzez niekończący się labirynt.

Miał wrażenie, że błąka się po nim godzinami. Że czas, jak zawsze, nie miał w tym miejscu znaczenia. Że, jak wszystko, był jedynie umowną kwestią. Czas, przestrzeń, ciało, fizyczność, duchowość. Nie miały stałości. Nic nie było stałe.

I w końcu ją zobaczył.

Siedziała na środku korytarza.

Niewielka istota. Dziewczynka. Najwyżej kilkunastoletnia.
Nagle wokół Harikawy zaczęło znikać światło. Jakby napływająca zewsząd ciemność pochłaniała kolejne fragmenty korytarzy.

Dziewczynka odwróciła się i Harikawa ujrzał świecące, złe oczy.

- Czemu tutaj jesteś? – zapytała dziewczynka głosem przerażająco dorosłym i bezdusznym. – Czego tutaj szukasz?





SUMMERS

Ostrożnie. Powoli. Krok po kroku zapuścił się pomiędzy prastare korytarze. Takie same. Bez ozdób. Bez wskazówek. Po prostu ... labirynt. Splątany.
Szedł długo. Przynajmniej tak mu się zdawało. Aż w końcu dostrzegł coś. Jakieś poruszenie w jednym z korytarzy.

To mógł być Tongue, lub Murzynka, albo ... wszystko inne. Jednak nie miał teraz innych punktów zaczepienia. Więc ruszył w tamtą stronę.

Ten ktoś ruszył w jego stronę. Summers zacisnął mocniej dłonie na rękojeści broni. A potem stanął. Przed wielki lustrem. Odbijał się w nim sam. Lecz jego twarz .... jego twarz była groteskową ... maską potwora.

- Czemu tutaj jesteś? – zapytało odbicie w tym upiornym zwierciadle Summersa. – Czego tutaj szukasz?





Yoshinobu, Dempsey

To było tak oczywiste. Czy wszystko się zmieniło, skoro reguły się zmieniły? Skoro obdarowali nie tego, co powinni. A może reguł nigdy nie było? Może to oni wierzyli w to, że istnieją? Zamykali się na nie? Błądzili.

Czy wręcz przeciwnie. Szli dobrą ścieżką, która nagle ... przestała nią być.
Teraz miało się okazać.

Dary zostały wręczone.

Kiedy palce Yoshinobu zetknęły się z lustrem, poczuła, że tak powinno być. Łzy napłynęły jej do oczu. Niechciane i niespodziewane. Lustro pękło z cichym trzaskiem. A jej twarz... zmieniła się w ciemną, przeźroczystą taflę niezniszczalnego szkła. Niczym lustrzana maska, w której każdy, kto tylko znalazłby odwagę spojrzeć, ujrzałby najstraszliwsze prawdy na swój temat. Swoje lęki. Swoje pragnienia. Swoją ... duszę.


Dempsy natomiast poczuł coś zupełnie innego. Drętwienie, które przebiegło szybko od czubków palców, niczym impuls niesiony krwioobiegiem. Aż zmieniło się w ... moc. Ręka Dempseya zapłonęła szarą, przypominającą dym aurą. Wiedział, co może nią zrobić. I ta wiedza ... zaczęła go przerażać.

Chwila minęła. Dary zostały wręczone.

Gdzieś, z głębi świątyni, zadudniły bębny. Niczym ... bicie gigantycznego serca. Czy też raczej kilkunastu niezsynchronizowanych ze sobą serc.
Ktoś tam był. We trzewiach budowli. Ktoś groźny, potężny i gotów zaryzykować wszystko, by się uwolnić z więzienia. A oni mogli mu w tym pomóc, lub przeszkodzić. Teraz już mogli.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 23-11-2012 o 18:48.
Armiel jest offline