Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-11-2012, 12:21   #8
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Znaleźli spokojną przystań w sporym domku na przedmieściach Glenn City. Komandos pokój po pokoju przeczesywał opuszczony budynek, by upewnić się, że nie ma w pobliżu żadnego z tych ohydnych monstrów. Krok w krok podążał za nim David. Chłopiec drżał, a jego źrenice ze strachu były rozszerzone do granic możliwości. Początkowo chciał go schować w jakimś ustronnym miejscu, gdzie by go nie dopadły zombie, ale ten na samo wspomnienie o tym pomyśle dostawał spazmów strachu. Nie chciał wiedzieć, co musiał przeżywać ten malec. Znalazł go w mieszkaniu, w którym chciał się zamelinować po wyrwaniu się z okrążonego szpitala. Schowany był w szafce pod zlewem w kuchni, zombie, których zastrzelił w przedpokoju to pewnie byli jego rodzice. Tego ostatniego mu nie powiedział. Od tego czasu stali się nierozłączni.



- Usiądź sobie – wskazał malcowi wygodny fotel – odpoczniemy coś i zjemy, może zostaniemy tutaj na noc? Podoba Ci się tu? Chłopiec spojrzał na niego nieobecnymi oczami, ale po chwili wrócił do rzeczywistości: - Może być. Stonebrigde wyciągnął z zasobnika przy pasie batonik energetyczny i dał go chłopcu: - Zjedz go, może później załatwię coś innego. Spojrzał z uśmiechem na dzieciaka, a ten nieśmiało odwzajemnił uśmiech. Damienowi wydawało się, że powoli przełamywał nieufność chłopca. W jakim świecie przyjdzie żyć tej bezbronnej i niewinnej osobie? Na to pytanie wolał sobie nie odpowiadać, przynajmniej nie teraz.



Sam rzucił plecak na ziemię, tuż obok swojego fotela. Zajął się przeglądem sprzętu, przejrzał ilość amunicji, jaka mu została, zdemontował póki, co celownik kolimatorowy, wolał oszczędzać baterie do niego na cięższe chwile. Bardziej przydałyby się do noktowizora, który w obecnej sytuacji był przydatniejszy. Z prowiantu ostała mu się ostatnia sucha racja, miał luzem trochę batoników, które zdobył rozbijając automat na szpitalnym korytarzu, gdzieś na dnie plecaka błąkały się dwie puszki gulaszu. Nie było tego dużo i o tym musiał pomyśleć w pierwszej kolejności. Ułożył resztę drobiazgów i uporządkował ekwipunek w zasobnikach na kamizelce taktycznej. Chciał mieć wszystko pod ręką.


Kiedy zaczynał przekonywać się do pomysłu, by zostać tutaj na noc, trzask tłuczonego akwarium ze złotą rybką przerwał tak pożądaną ciszę. Nie czekał na efekt, wiedział, ze po ulicy włóczy się duże skupisko Szwendaczy i hałas przyciągnie ich uwagę. Chwycił jeszcze przestraszonego upadkiem akwarium Davida i ruszył na tyły domu. Lata musztry, biegania i selekcji sprawiły, że fizycznie świetnie był przygotowany do biegu w trudnych warunkach. Przeskoczył płot, odbijając się od blisko ustawionych skrzynek ogrodowych i znalazł się na drugim podwórku.



Gdzieś za plecami już słyszał charakterystyczny dźwięk, a raczej warkot wydawany przez zombiaki. Ruszył do domu, czuł jak małe rączki chłopca nerwowo ściskają go za szyję.
W ręku trzymał Colta 1911, zaopatrzonego w tłumik, nie chciał, by strzały zaprosiły na późny obiad jeszcze więcej truposzy. Wyskoczył na ulicę przez frontowe drzwi sąsiedniego domu i zawahał się, wokół kręciło się mnóstwo Szwędaczy. Musieli trafić na jakieś spore stado bydlaków. – Kurwa mać! – warknął pod nosem. Już szykował się do dalszej ucieczki, kiedy roztrącając zombiaki i malowniczo rozjeżdżając jednego z nich, podjechał jakiś facet na motocyklu.



Po chwili odjeżdżali wśród ogłuszającego hałasu silnika. Maszyna musiała być sporej mocy, bo szybko oddalali się od stada Szwędaczy. Mężczyzna, około czterdziestki, biały, z długą brodą, ubrany jak wypisz wymaluj jak członek gangu motocyklowego. Nie sprawiał wrażenia niebezpiecznego, przynajmniej póki, co nie wykonywał żadnych wrogich gestów, co nie zmieniło stanu rzeczy, kaburę pistoletu Stonebridge miał odpiętą.



Stanęli na zdezelowanej stacji benzynowej, wokół nie zaobserwowali Szwędaczy, mieli, więc chwilę by porozmawiać. – Kawa – wyciągnął dość okazale umięśnione przedramię w kierunku Damiena, podając mu rękę. Ten uścisnął ją mocno: - Damien, dla przyjaciół Stone, Siły Specjalne Stanów Zjednoczonych. Mężczyzna zarechotał: - Chyba kurwa byłych… - po chwili przestał się śmiać. – Nie sądziłem, że w mieście ktoś ocalał, tu aż roi się do Kąsaczy – widocznie tak nazywał zombie. – Jestem zaopatrzeniowcem i zwiadowcą małej grupki ocalałych, założyliśmy za miastem obóz, jest tam w miarę spokojnie i cicho, ale teraz drogę odcięło mi stado, które atakowało ciebie i muszę jechać wokół miasta. Małemu by się tam spodobało – wskazał na Davida, dalej kurczowo trzymającego Stonebridga za szyję. – Nie jestem mały – obruszył się chłopiec – jestem David. Kawa zaśmiał się i powiedział: -Jasne stary, dawaj grabę – przywitał się z nim.


- Jesteście pierwszymi ocalałymi, jakich zauważyłem w mieście, a samym centrum jest masakra, zombie tam od cholery, chyba wszystko zaczęło się od szpitala. – konstatował motocyklista. Damien mu przerwał: - Wiem, byłem tam, dzień po wybuchu epidemii.W szpitalu?! – zapytał nowy towarzysz. – Tam przecież było ich najwięcej, to tam został przerwany kordon Gwardii Narodowej, sam widziałem w telewizji – nieco się obruszył. – Byłem… - zamilkł na chwilę Damien - … straciłem tam trzech moich ludzi, w tym najlepszego przyjaciela… mieliśmy jakiegoś epidemiologa ewakuować, ale kiedy tam dotarliśmy, on już widział w nas tylko przekąskę.


Kawa zamilkł, chyba doszedł do wniosku, że Stonebridge mówi prawdę. Damien nie wspomniał mu o pendrivie, na jaki zgrał pliki z komputera epidemiologa. Pomyślał, że mogą się przydać, ale stracił kontakt z dowództwem i nie wiedział co dalej. Miał przy sobie mapę, gdzie zaznaczył dwa obozy Gwardii Narodowej wokół miasta, tam miał zamiar się skierować. Jeśli nie znajdzie tam nikogo, to będzie tam chociaż broń, amunicja czy leki. Przynajmniej taką miał nadzieję.


- Słuchaj, chciałem się wyrwać z miasta i dotrzeć do jednej z dwóch baz Gwardii Narodowej, których ostatnie pozycje mam zaznaczone na mapie. Tam będą punkty medyczne i sporo przydatnych rzeczy, jeśli nie znajdziemy nikogo żywego na miejscu. Jeśli jesteś ze mną i chcesz tam dotrzeć, to musimy sobie pomagać. Muszę tylko znaleźć jakiś pojazd, bo we trójkę na twoim chooperze może nam być ciasno? Jeśli jesteś ze mną, to oznacza, że nie robimy sobie świńskich numerów. Jeśli spróbujesz mnie orżnąć zrobić krzywdę mi albo dzieciakowi, to mówię Ci otwarcie, że nie warto. Nie dasz rady, a życie możesz stracić – twarde spojrzenie wbił w oczy tamtego. – Spokojnie Stone, widzę, że konkretny z ciebie facet. Mogą być twoje warunki, ale potem wrócimy po tych ocalałych z mojego obozu – wyciągnął rękę – Zgoda?

- Zgoda. – podali sobie dłonie. – Teraz musimy poszukać jakiegoś auta, ale najpierw przejrzałbym ten blok na wprost, poszukamy żarcia? – zaproponował ich wybawiciel.



Wprowadził motocykl za załom muru stacji i przykrył stertą szmat i kocem gaśniczym zerwanym z nieczynnego dystrybutora. Zabrał z torby na motorze kij bejsbolowy mówiąc: - Nie robi hałasu a zabija równie sprawnie, co twój karabin – wskazał na Scara wiszącego na pasku taktycznym. - Na twoim miejscu poszukałbym jakiegoś metalowego łomu, szkoda amunicji na pojedyncze sztuki.
- W sumie racja – uśmiechnął się Damien, po chwili wygrzebał z bagażnika stojącego na stacji rozbitego samochodu łyżkę montażową, chwycił ja pewnie w dłonie odziane w nomeksowe rękawice – myślę, że da radę – zamachnął się ćwiczebnie raz i drugi.



Już mieli wkraczać do budynku przez drzwi frontowe, po drodze załatwiając stojącego na chodniku Szwendacza, który najwyraźniej ich nie zauważył wcześniej, kiedy ze środka wyszła dziewczyna. Wysoka blondynka, dość ładna musiał przyznać Damien, zatrzymała się w pół kroku, patrząc na nich. „Chyba się przestraszyła” – pomyślał komandos, dwóch facetów, z zakrwawionymi łomami, w środku opanowanego przez zombie miasta nie było przyjaznym widokiem. Przeszkolenie z psychologii ludzkich zachowań teraz się przydało. Żołnierz opuścił ręce i łom i spokojnie odezwał się: - Jestem Damien, nie chcemy zrobić Ci krzywdy – wskazał na motocyklistę i powiedział – a to Kawa, no i najmniejszy z nas, ale najodważniejszy David – wskazał chłopca, kryjącego się za skrzynką pocztową stojąca na chodniku.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline