Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-11-2012, 13:28   #11
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
-Kino? Kino jest trutką dla mózgu.- prychnął pogardliwie profesor Arturo przemieszczając figurę na szachownicy.


-Kino mój drogi kolego jest puste, zbyt dosłowne. Usypia wyobraźnię zamiast ją pobudzać. Książka to co innego. Słuchowisko w radiu, albo nawet teatr z ich zasadą trzech jedności. -zaczął wymieniać profesor.- To wszystko wymaga pewnej finezji w przedstawieniu i wyobraźni w odbiorze. Sztuki słowa. A kino? Gdzie tu miejsce na wyobraźnię przy tej całej dosłowności. I jeszcze te pozy tych... aktorek i aktorów. Kino to pokaz ruchomych obrazków. Nic więcej.-
Profesor Arturo nie był zwolennikiem kina, ledwie tolerował słuchowiska radiowe.
-To jest jednak nowa forma sztuki i kreuje niewątpliwie nowe nazwiska. Na pewno słyszał pan lub czytał o nowych gwiazdkach takich jak...-rzekł jego rozmówca, utalentowany młody student imieniem James Goodwing.
-Nowe gwiazdy, stare gwiazdy...- prychnął w irytacji Max przesuwając konia i bijąc wieżę przeciwnika.- Wiesz co powiedział Charlie Chaplin na temat kina dźwiękowego nad którym pracują wytwórnie? Rzekł mniej więcej tak: "Filmy mówione? Możecie napisać, że ich nie cierpię. One zniweczą najstarszą sztukę świata, sztukę pantomimy. One unicestwią wielkie piękno milczenia."
Po czym profesor ryknął głośno.- I miał rację, bo sztuka musi zostawiać pole dla wyobraźni! Jeszcze trochę a wymyślą nie tylko dźwięk, ale i kolor. I co wtedy? Kino kolorowe i z dźwiękiem. Zalew dosłowności zmieni nasz naród w stado bydła powoli przeżuwających kolejne ruchome obrazki, które wystarczy już tylko oglądać. Bo zastanawiać się nie ma nad czym. Sztuka nie zmuszająca do myślenia, nie jest sztuką drogi kolego.
Przy profesorze Arturo można było ponoć ogłuchnąć, bo ten człowiek nie potrafił mówić cicho.
-To może książka przygodowa uratuje uratuje ludzką wyobraźnię.- spytał Goodwing chcący wyciągnąć od profesora szczegóły jego wypraw badawczych. Bo to co się na nich działo, było okraszone wieloma uniwersyteckimi legendami. Każdy bowiem wykładowca bostoński mógł wtrącać uwagi na temat azjatyckiej flory, ale jeśli to Arturo wymknęła się uwaga odnośnie egzotycznych kwiatuszków... to można było być pewnym, że nie mówi o roślinach.
-Książka przygodowa... Nie wymawiaj przy mnie tych słów.- parsknął ze śmiechem Maximilian.- Książki przygodowe to stek bzdur i fantazji zapoczątkowanych przez tego niemieckiego grafomana. Jak mu było tam było... May? Tak, Karol May. Niemiecki mitoman, który w życiu nie widział czerwonoskórego. Drogi kolego... Książki przygodowe to bajeczki dla dorosłych. Nawet te pisane przez prawdziwych globtroterów. Wiesz dlaczego? Bo i oni piszą pod gust czytelników. A ci nie chcą znać prawdy dotyczącej egzotycznych miejsc. Tylko ich wyidealizowany obraz, gdzie wszystkie autochtonki są śliczne, mają arbuzy w miejsce biustu i koniecznie zakochują się dzielnym białym odkrywcy...- kolejne ruchy szachowe okraszone były pikantnymi opowieściami o Ameryce Południowej, Afryce i Azji Południowo-Wschodniej. Historyjkami od których szacownemu profesorskiemu gronu zwykle więdły uszy, a dzięki którym profesor Maximilian Arturo był tak popularny wśród studentów. Choć nie zdawał sobie z tego sprawy.

Rozgrywkę tę przerwał goniec z telegramem. Arturo spojrzał na kolejne jego wyrazy wyraźnie zafrapowany. Znów wrócił wspomnieniami do tego spotkania, którego gwoździem nie było ani wystąpienie B.E. Chance’a, ani nawet tajemnicze zdjęcie, tylko dramatyczny apel jakiejś szarej myszki. Max nie zapamiętał nawet jej imienia, ale może to było powodem zniknięcia Chance’a wtedy?
Cóż... znał go już trochę i przyzwyczaił się do jego nagłych zmian decyzji. I nagłych impulsów burzących jego zaplanowane ściśle terminarze.
Ówczesna prelekcja przeszła zresztą w środowisku naukowym bez większego echa. Chance nie liczył się na tyle w środowisku naukowym, by ktokolwiek marnował czas na ośmieszanie jego wykładu w klubie „Zapomniana wiedza.”
Gdzieś też w pamięci mu mignął sensacyjny artykuł w jakimś brukowcu, który wywołał furię Dempsey’a. Bowiem był w nim wymieniony jako osoba polemizująca z Chance’m. Polemizująca.
To go naprawdę rozwścieczyło. To że połączono jego nazwisko z bajkami pseudonaukowców, mimo że jako osobę kontestującą jego teorie.
Chciał nawet wytoczyć im proces, niemniej tą kwestię Arturo zdusił szyderczym w tonie wypowiedzią. -A procesuj się głupcze. I spróbuj im udowodnić, że nie byłeś na wykładzie i wtrącałeś się Chance’owi słowo. Ciekawe kto ci da alibi, żonka może ? A wiesz przecież, ilu ten szmatławiec ma świadków.
-Znieważyli moje dobre imię, umieszczając je w artykule o...-
zatrząsł się w gniewie Dempsey.-... o mrzonkach.
-Trzeba było nie pyszczyć na wykładzie i nie zwracać na siebie uwagi. Teraz nie pogarszaj sytuacji.-
wzruszył ramionami Arturo.- Za dwa dni, nikt nie będzie o tym artykuliku pamiętał.
I Max miał rację. Po dwóch dniach nikt nie potrafił sobie przypomnieć owego sensacyjnego artykułu. Po prawdzie dlatego, że nic co w nim napisane, nie było nowością.

Sam Arturo nie miał zbyt wiele czasu na rozmyślanie dotyczące Chance’a. Wykłady, kolokwia, pyskówki z szacownymi bufonami z profesorskiego grona, sarkania jego matki dotyczące faktu iż jej syn jeszcze się nie ustatkował. Dobrze chociaż, że Max miał brata, który został spadkobiercą ojcowskiego interesu kauczukowego. Dzięki temu, przynajmniej ojciec nie wtrącał się w życie Maximiliana.
Zresztą obecnie spokojniejsze i bardziej stateczne niż w młodszych latach. I bardziej poprawne.
Max już od dawna nie zaglądał do klubów o podejrzanej reputacji, nie uwodził dzierlatek i nadużywał alkoholu. Co nie znaczy, że go nie pijał.
Maximilian wszak ostentacyjnie gardził “Szlachetnym Eksperymentem” jako naiwną próbą kastrowania “amerykańskiego byka”. Z góry skazaną na porażkę, bo wszak byk ten miał “jaja ze stali”. Zresztą powszechnie wiadomo było w Bostonie, iż w mieszkaniu profesora Arturo można było się napić różnych egzotycznych trunków, które przywoził ze swych zagranicznych wojaży.
Mimo prohibicji policja udawała, że nic nie wie o tych plotkach. Arturo miał za szerokie plecy, no i nigdy nie afiszował się z alkoholem... więc nie budził publicznego zgorszenia, które mogłoby zmusić strażników prawa i moralności do ostrzejszej reakcji.
Tym bardziej, że po zakończeniu okresu bujnej młodości profesor Arturo uchodził za statecznego, choć może nieco ekscentrycznego obywatela i nie wywoływał już skandali, o których w jego młodości pisały brukowe gazety.
Nie miał więc wiele czasu na rozmyślanie nad B.E. Chance’m, choć smutkiem go napawały jego nieustanne próby przeforsowania błędnej tezy na temat yeti. Po tylu porażkach powinien był zrewidować swoje tezy.
Niemniej...

Cytat:
ODKRYŁEM COŚ NIEZWYKLE ISTOTNEGO --- STOP --- LICZĘ NA TWÓJ UDZIAŁ W WYPRAWIE
Przypomniało to Arturo o przegranym zakładzie z Chance’m. A profesor był człowiekiem honoru który zawsze spłaca swoje długi. No i był też człowiekiem ciekawym. A nuż B.E. odkrył coś interesującego i wartego uwagi. Mimo swego wieku Arturo nadał czuł się na siłach na kolejną wyprawę, zwłaszcza jeśli powód był odpowiedni.

Dlatego też wieczorem, profesor udał się spacerkiem do restauracji Crystal uzbrojony w parasol i parę dosadnych argumentów. Masywna sylwetka Maximiliana wystarczała zwykle, by odstraszyć drobnych rzezimieszków. A jeśli nie... cóż, ciężkie pięści profesora i równie ciężki parasol uczyły ich pokory wobec starszych od siebie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 25-11-2012 o 12:59. Powód: poprawki
abishai jest offline