Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-11-2012, 14:38   #322
Almena
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
„No Może to była przesada…” – pomyślał Verion. To samo pomyślał kiedyś, kiedy strzelił z łuku Almanakh, świetlistym promieniem rozwalając pół planu astralnego. Cóż, było zamiatania…

Jedno było pewne, plan się powiódł. Walka nie mogła ujść niezauważona i oczy i uszy Mgieł skirowane były na arene zaciętych zmagań. Mgły zobaczyły i Verion wiedział, że piszczą z zadowolenia, lub przynajmniej uśmiechają się ukradkiem.
- A niech cię Mistress trafi...
Verion nie wytrzymał i choć bardzo się starał, buchnął krótkim śmiechem. Chwila napięcia i oczekiwania, i tak, Mgły również prychnęły śmiechem. Verizon zagryzł wargi z ubawu, pokręcił przecząco głową, patrzac, jak Dirith probował unieruchomić ostrze wbite w jego ciało. Dzika radość lśniła w fioletowych ślepiach Kihary. Był już pewien, że i tym razem się nie pomylił a plan się powiódł. Dirith praktycznie nie miał szans wygrać. Przegrana demona w Mgłach byłaby tak kompromitująca, że aż niewiarygodna. Z drugiej strony równie niewiarygodnym było, iż śmiertelnik który znalazł się w Mgłach z Wolnej Woli nie rzucil się do ucieczki czy na kolana do modlitw, a stanął do walki z demonem, doskonale wiedząc na co się pisze. Nie miał innego wyboru, gdyż jego oczy i jego Wolna Wola nie widziały innego wyboru. Takiej duszy poszukiwał Verion.

Shabranido przyglądał się zaistniałej sytuacji. To kim był Dirith tak naprawdę mało go obchodziło, wszyscy śmiertelnicy wyglądają tak samo pod wieloma względami. Shabranido nie podzielał póki co ambicji Veriona i jego zadowolenia z całej sytuacji. Wydawał się znudzony i poirytowany intruzem w Mgłach. Intruzem, na którego Mgły spojrzały. Drażniły go także szepty Fioletu, ostrzegające przed wizytą o wiele bardziej kłopotliwego gościa.

Żadko się zdarza, aby w Mgłach znalazło się coś, co pozostawiło w planie materialnym żywe wciąż ciało. Jeszcze rzadziej zdarza się, aby ktoś modlił się za tą duszą. Shabranido był poirytowany i miał doskonałą okazję by choć nieco załagodzić swój gniew. Choć demony pozbawione są możliwości doznawania uczuć, i słabo definiują pojęcie bólu, pomijając już że w ogóle go nie rozumieją, wiedza o jednym – zadanie bólu żywej istocie sprawia, że istota ta produkuje pożywny gniew, złość, rozpacz itp. Szczesliwie, dmeony doskonale zdawały sobie sprawę, że pewne istoty produkują o wiele wiecej smacznego Chaosu kiedy są zdrowe, żywe i mogą swoimi czynami siać Chaos. Dirith był jakiś taki… niesmaczny. Shabranido z coraz większym poirytowaniem słuchał szeptu Mgieł i przygladał się rannemu intruzowi. Biel była jak perz w ogrodzie. Jak już wlazła, nieproszona, rozłaziła się niepostrzeżenie wokół i wyplenienie jej było koszmarem. W historiach Wielkich Wojen były oczywiście ataki Bieli i jej wizyty w Mgłach w skali nieporównywalnej do tej. Jeden kleryk modlił się za duszę Diritha. I choć zdawałoby się że jeden kleryk i jego modlitwy w nieksończym oceanie Fioletu to banalnie śmieszny problem, Shabranido był poirytowany. Czy w niemowlęciu, czy w kleryku, czy w Almanakh, Biel była ta sama i malutka, czy w ogromnych ilościach, nadal była upierdliwa jak perz. Mgły nigdy nie ignorowały ewentualnych wizyt Bieli. Mgły nie są jak lekceważący wszystko ludzie, Mgły doskonale wiedzą, przewidują i nimają świaodmośc że lekceważenie przeciwnika nie wchodzi w grę. Shabranido był rozsierdzony. Najchętniej starłby z kart historii wszelkie ślady po tym czymś, po tym rannym drowie. Problem polegał na tym, że Mgły go zauważyły i patrzyły teraz na niego. Trudno jest wyrzucić zabawkę, kiedy dziecko na nią patrzy z umiłowaniem. Gdyby dusza została zniszczona lub przemieniona w demona, Światło przestałoby ją widzieć i poszłoby sobie. Ale cholerny drow żył, a Mgły szeptały ostrzegawczo, że zniszczenie go pozbawi Mgły całej masy smacznego i przyjemnego do oglądania Chaosu. Nie dość, że żył, to jeszcze próbował zablokować ostrze, jakby nie przyjmował do wiadomości, że powinien taktownie zniknąć z kart historii. To, że momentami naprawdę udawało mu się zablokować ostrze, wprawiało Mgly w niesamowity ubaw. Shabranido omal nie pękł z gniewu. Verion chichotał pod nosem niemal jak psychopata. Mgły szemrały i mało brakowało, aby zaczęły ocierać się o drowa i owijać się wokół niego nczym ciepły i kojący kocyk.
- Zabiorę go stąd – odewał się lekkodusznie uśmiehcniety Verion, jakby doskonale wiedząc, że irytacja Shabranido ma się nijak do chichotów Mgieł.
Wyrzucenie tego czegoś z planu Mgieł uspokoi także Biel. Shabranido pomimo frustracji zamknął oczy i odszedł. Ułożył się do cichej drzemki w otchłaniach Fioletu. W Mgłach zrobiło się cicho.

* * *
Kiti;
Na szczęście opanowałaś sytuację i nie doszło do tego, o czym mówią legendy.

Chronicles of Arcea page 2 by *Vyrhelle-VyrL on deviantART

Pewien elf powiedział kiedyś; jeśli chcesz sprawdzić czy podróżujący z tobą drowi zabójca ufa tobie i jest godny zaufania, spróbuj go związać kiedy będziecie sam na sam. Jeśli drow nie pozwoli ci związać nawet jego rąk, możesz mieć w 95% pewność, że zginiesz tej nocy. Jeśli drow pozwoli ci związać jedynie jego ręce, wiedz, że drow ci ufa. Jeśli drow pozwoli, abyś związał mu ręce, nogi, przywiązał go do czegoś, i w żaden sposób ie protestuje wiedz, że podkradł ci melisę i jest najarany w belę...
Stan Diritha można ocenić jako stabilny. Wszystko wskazuje na to, że drow za moment się ocknie.

Dirith; Ocknąłeś się z bólem i zawrotami głowy. Miałeś mdłości i bolał cię brzuch i żebra. Albo popiłeś albo, co bardziej prawdopodobne, była jakaś jatka. Powoli przypominałeś sobie kanały i atak meduzy. Coraz bardziej oczywistym stawało się, że dopadła cię i musiała wymiętosić. Co było potem, nie miałeś pojęcia, ale najwyraźniej musiałeś zdołać się jej wyrwać, gdyż nadal żyłeś. Kiedy otworzyłeś oczy zobaczyłeś znajomego białego wilka, popiskującego i radośnie wymachującego ogonem. Musiał cię uleczyć, miałeś na ubraniu i dłoniach zaschniętą krew, ale nie czułeś bólu ani nie miałeś otwartych ran. Kiedy pozbierałeś myśli, bez większych problemów wstałeś. Nadal byliście w mieście, w czyjejś opuszczonej chacie obecnie. Byliście sami, a na zewnątrz było cicho w porównaniu z tym co działo się ostatnio. Kiedy wyjrzałeś na ulice przez okno, padał deszcz. Pożary w mieście gasły a ulice były zupełnie opustoszałe, jakby całe miasto wymarło. Musiałeś znów dostać się na zamek, choć wydawało się że tym razem pójdzie o wiele łatwiej, skoro ulice były zupełnie puste. O dziwo wsiąkła gdzieś również straż i magowie. Pojawiło się za to coś innego. Usłyszałeś wyraźnie jak nadchodzi coś ciężkiego i po chwili zobaczyłeś, jak ulicą spaceruje sobie jeden z golemów Silverstinga. Po prostu lazł przed siebie, rozglądając się powoli i głupkowato, jakby bez celu. W uliczce obok spacerował sobie drugi. Nie zachowywały się w żaden sposób agresywnie, po prostu sobie łaziły…
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline