Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-11-2012, 18:12   #5
Mizuki
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
Kayla.
Po drugiej stronie bramy




Gwar na ciasnych uliczkach zdawał się kilkukrotnie silniejszy niż pośród obskurnych tawern pozostawionych przez Kaylę za plecami. Już od wejścia poczuła jak jej ramiona trącają o innych przechodniów. Przez kilka chwil mogła być wręcz oszołomiona ilością uderzających w jej zmysły słów w przeróżnych językach czy barwnych, często niecodziennych strojów. Wysokie, ciasno przylegające do siebie budyneczki, pnące się w górę niczym bluszcz potęgowały klaustrofobiczne uczucie i teraz wydawały się nachylać nad nią, gotowe w każdej chwili runąć w dół. Bardzo nie pasowało to do opisów z książek czy opowieści zasłyszanych u innych podróżników, jako żeby to miasto miało być ostoją zadumy, wielkiej nauki gdzie nie trzeba się martwic o pospolitych rzezimieszków... Srogie prawa ludu Halruaa widać nie odstraszały akurat tych, którzy wręcz bili po oczach pośród stłoczonego na uliczkach tłumu.
Nie licząc tego faktu, dzielnica handlowa w pełni oddawała przeczytane, bądź usłyszane wcześniej przez podróżniczkę opisy. Budynki, chociaż teraz nieco przytłaczające, ozdabiały kolorowe proporce. Gdzie nie rzucić okiem stragan bądź szyld sklepowy. "Cudne płótna Hartavira";"Komponenty Qulrtaza";"Napoje Ziołowe";"Alchemia Pospolita";"Napoje magiczne;"Kamienie energetyczne Albatrazaa"- wydawało się, że człowiek jest tutaj w stanie kupić pisklę różowego smoka o diamentowych kolcach i w ciemnozielone grochy... Było tutaj absolutnie wszystko i należy pamiętać, że nie chodzi o pospolite warzywniaki czy jakiego rzeźnika, a o sklepy z magicznymi, gdzie indziej ciężko zdobycznymi, przedmiotami.
Pośród orgii barw, języków, szyldów, wszelakich informacji uderzających teraz z siłą meteorytu w jej świadomość, odkopała jedną, najistotniejszą wiadomość z listu Aerona: "Odnajdziesz mnie w gospodzie "Psalterium". Znajdziesz ją na zachód od bramy nazywanej kupiecką, tuż nad rzeką od nabrzeża tejże dzielnicy."
Nawigacja nie zajęła jej wiele czasu. Uliczki krzyżowały się ze sobą tutaj gęsto, dając dobry widok na to co znajduje się w pobliżu. Migocząca w świetle dnia rzeka, gdzieś w głębi przecznicy po prawej stronie, szybko rzuciła się jej w oczy.
Przeciskając się pomiędzy mieszanką towarzyską tak licznie ściągającą do miasta magów ruszyła w tamtym kierunku, odkrywając prawdę w słowach Assmarthalozujsa... Skromny placyk nad piaszczystym brzegiem rzeki, daleko od mostu przeciągniętego nad nią, wydawał się ostoją spokoju. Klasztorem mnichów. Psalterium musiało byc blisko. Jednak co dalej?
Rozejrzała się dookoła. Wszystkie domostwa, ciasno poustawiane nad rzeką, wydawały się takie same. Co więcej, od tej strony, w zaciszu, nie wystawiono żadnego szyldu. Może gospoda do której zapraszał ją Aeron była pieruńskim miejscem pomylonych kultystów lub starych bawidamków? Jaki normalny właściciel w tej sytuacji, pełnym gości mieście, nie wystawiłby szyldu? Informacji? Nie walczył o klientów?
- Psss... Rieven? To ty?
Drgnęła lekko słysząc głos za swymi plecami. W zaułku wciśniętym pomiędzy kamienice stała zakapturzona postać w szarej, pokrytej kurzem szacie podróżnika. Pomimo wczesnej pory, czystego nieba i słonecznej pogody przestrzeń za nim pochłonięta była prze półmrok.
- Chodź tutaj, nie chcę żeby mnie zobaczyli. To ja, Aeron. Chodź, Psalterium jest tutaj.
Mężczyzna cofnął się w głąb zaułka, czekając aż Kayla ruszy w jego ślady. Nim się to stało jeszcze raz rzuciła spojrzenie w kierunku mostu nieopodal, od którego po rzece niosła się niewyraźna plątanina głosów. Kiedy tylko postawiła stopę w cieniu wszystkie dźwięki umilkły.


Psalterium

Ktoś niezwykle zaznajomiony z prowadzeniem podobnego interesu wcisnął zapewne wejście do gospody na krańcu ciemnego zaułka dla żartu. Albo może próby siły woli klientów? Nazwa Psalterium nie wskazywała jednak by był to lokal dla twardych niczym smocze jaja mężów o ciałach z granitu. Co innego przedsionek spowity w ciemności... Aeron uwolnił swe oblicze spod kaptura kiedy zbliżyli się do drzwi. Dopiero teraz Kayla nabrała pewności, że nie jest to nikt inny. Twarz mężczyzny pokrywały zmarszczki, a raczej głębokie bruzdy. Po samej skórze widać było, że smagana była wieloma wiatrami niesionymi podmuchem bogów przez ziemie Fearunu. Tak przez te ciepłe jak i przez nieludzko zimne. Jego przycięte włosy i bródka były barwy przypominającej krew. Aż dziw, że przydomku mu właśnie takiego nie nadano. obecny zawdzięczał najbardziej rozpoznawalnemu symbolowi swej persony - tak wśród wrogów jak i harfiarzy. Chodzi mianowicie o bojowy młot zwany Szarym Pokutnikiem. Narzędzie o wielkiej sile, które wśród pierwszych budzi postrach, sprzymieżeńcom zaś jego obecność zawsze miała dodawać otuchy.
Zeszli wąskimi schodami do, zdawałoby się, podziemi budynku. Wilgoć panująca w powietrzu była tutaj jeszcze bardziej wyczuwalna. Przyjemny chłód jej towarzyszący rekompensował wszystko.
- Wybacz te podchody.- mruknął prawdziwie męskim głosem Aeron, kiedy dalej zmierzali "pod ziemię". - Wszystko niebawem ci wyjaśnię. W tej chwili musimy zachować ostrożność.
Otwierając się drzwi uderzyły w niewielki, złoty dzwoneczek, którego wdzięczny dla ucha dźwięk rozszedł się dalej, pośród ścian niemal pustej izby. Pierwszym co zauważyła była umiejscowiona tuż przy drzwiach, opatrzona w baldachim ustawiony na złotych, rzeźbionych nogach. Gdzieś dalej, za nim dostrzegła niewielką scenę teraz świecącą pustką. W przeciwieństwie do wielu zajazdów, gospód, karczm i tawern stoliku tutaj były luźno ustawione. Nie wciśnięte między siebie na siłę, a tak żeby każdy z gości przy nich pragnący zasiąść nie martwił się o słuch potencjalnie wścibskiego sąsiada. Były przy tym niewielkie, przeznaczone dla góra trzech, czterech osób.
Przy jednym z nich zasiadała właśnie dość nietypowa, nawet jak na Halarahh grupka.
- Pozwólcie, że przedstawię.- zawołał w kierunku stolika, jedynego w tej chwili zajętego, wskazując grzecznie na Kaylę.- Kayla Rieven. Przyjaciółka i członkini Harfiarzy.
Pierwsza na nogi poderwała się niska osóbka odziana w białe szaty z nieco poszarpaną na końcu, białą peleryną. Twarz obramowaną miała dwoma splątanymi na przedzie warkoczami, spod których na czoło wciskał się srebrny diadem.
- Wyczekiwaliśmy panienki!- krzyknęła rozradowana. Jej usta ozdobił delikatny uśmiech dodając nieco uroku jej pyzatej twarzy. Nie mierzyła więcej niż metr trzydzieści, jednak jak na krasnoluda przystało, nie dało się jej odmówić tężyzny.- Jestem Joylin Whitestone. Kapłanka Dugmarena Jasnego Płaszcza pana run i zapisanej w nich wiedzy.- gestykulując teatralnie ramionami najwidoczniej zapomniała o przewieszonym przez jedno z nich młocie bojowym. Ciężar ten jednak zdawał się nie sprawiać jej wybitnych problemów.- To zaś jest... - wskazała na pustą przestrzeń obok siebie.- Na zropiałe oko cioteczki Garavalldy. Driazgat!- wrzaskowi jaki wydobył się z jej gardła daleko było do szlachetnej kapłanki domeny wiedzy, a bliżej żony, która za chwilę będzie gotowa wytoczyć wojnę swemu półgłówkowi. Spojrzała za siebie na starszego krasnoluda o miedzianej brodzie, który teraz stał wsparty o ciężki buzdygan obok stołu. - Nie widzisz zakuty czerepie, że chce nas przedstawić panience Rieven? Proszę cię rusz ten leniwy zadek i zachowuj się...- odwróciła się na chwilę w kierunku Kayli przywołując na twarz uroczy uśmiech. - Panienka wybaczy on zawsze taki. Raz mu działo huknęło obok łba to głuchy na jedną stronę. Lenistwo ma po matce... Jednym słowem upośledzony. Ale co poradzić, przeca chop co to ma we łbie więcej oleju trudny do zdobycia jak smoczy skarb.
Barczysty, rudy krasnolud zdawał się całkowicie zobojętniały na te słowa. Jego twarz spokojna wyrażała spokój. Oczy, wbrew temu co przedstawiła Joylin wydawały się inteligentne, z pewną nutą srogości. Potężne, być może nawet tęższe w obwodzie niż sama Rievien w pasie, ramiona z lekkością opadały na trzonek obuchu, przez co głowa zdawała się na siłę wciśnięta pomiędzy potężne ramiona.
- Japy też nie rozewrze...- mruknęła z dezaprobatą kapłanka.- Driazgat "Cicha Woda" Whitestone. Mój mąż... Niestety nie z przypadku.- westchnęła, a w tej samej chwili krasnolud skinął jej niepośpiesznie głową.
Przyglądając się wszystkiemu Aeron przywołał na twarz zakłopotany uśmiech. Wpatrywał się raz to w Joylin, raz w Kaylę. Niezręczna cisza wypełniona jego nieco głupkowatym śmiechem trwała dłuższą chwilę.
- Ach tak... Jeszcze jeden z towarzyszy.- ocknął się w końcu zerkając na siedzącego do tej pory cicho przy stole, nad rozdanymi kartami niziołka.
- Byc może słyszałaś o nim jako o bracie Harfiarzu? Wiele razy ratował moją skórę. Przedstawiam ci Eranatiana Blacktail'a.
Niziołek odziany był w skórzany strój z frędzlami opadającymi w dół ramion. Włosy przesłaniała mu lekko pożółkła chusta, spod której dostrzec dało się jedynie luźni opadający warkoczyk. Sama twarz nie należała do najprzyjemniejszych dla oka. Pomijając przecinające ją blizny i krzaczaste brwi przypominał bardziej szemranego typka z ulicy, niżeli harfiarza, o których krążyły wspaniałe legendy, bardowie tworzyli swe pieśni a niewiasty tracił oddech.
- Sława i chwała...- rzucił bez przekonania, robiąc następnie to samo z jedną kartą z dłoni. - Teraz mamy teatrzyk w komplecie?
- Panie Blacktail!
- zaprotestowała nagle krasnoludzica.- Tak damę witacie? Towarzyszkę? Wstyd.- pokręciła głową.
- Musicie wybaczyć...- szepnął do ucha Kayli Aeron.- Blacktail nie należy do przesadnie entuzjastycznych person.
- Już mnie tak nie reklamujcie Aeronie. Mamy razem działać, a nie gździc się po kątach. Zdrowy dystans jest mile widziany.
- nizioł wzruszył ramionami.
- Taaa... Brakuje miedzy nami jeszcze trzech osób. Agathy, Quaanti i...
Powietrzem wstrząsnął nagły huk, a od strony sceny w ich oczy uderzyło oślepiające światło.


Po drugiej stronie murów


Halvard pozostawił przy stoliku kilka miedziaków, z całą pewnością pokrywających dokonany przez nich zakup, po czym ruszył w ślad Quaanti. Dogonił ją tuż za drzwiami, z miejsca zagadując o wieżę i stronnictwa.
- Ja?- parsknęła pod nosem.-Służę miastu, królestwu i ludowi z Harluaa. Nie Stronnictwom wielkich magów. Po szczerości...- zerknęła za siebie, w kierunku murów od których się oddalali. - Gdyby ode mnie to zależało zamknęłabym w fortecy obrońców każdego, parszywego drania. Niestety podobni im staliby się wtedy ich strażnikami.
Nim Strażnik Skał zdołał wypalić z kolejnym pytaniem powstrzymała go gestem dłoni.
- Wszystkiego dowiesz się w odpowiednim czasie przyjemniaczku. I wiedza o tym kim jestem, dlaczego robię to co robię... Jest ci potrzebna jak ulicznicy bielizna. - spojrzała w kierunku niewielkiej formacji skalnej, wznoszącej się z ziemi tuż nad brzegiem rzeki, wpływającej do miasta. - Oszczędzaj oddech. Możliwe, że będziesz musiał go na długo wstrzymać.
Quaanti zręcznie przedzierała się przez wysoką trawę, porastającą nabrzeże rzeki, w kierunku wspomnianych skał. Wydawało się, że są to zaledwie cztery, potężne głazy ustawione ciasno przy sobie. Nie do końca pewnym było za to czy naturalnie, czy może za sprawą czyjegoś kaprysu.
Kobieta zbliżyła się do nich i przesunęła dłonią po zakurzonej powierzchni kamienia.
- Taaak... To tutaj. Jesteś gotowy?- w jej głosie przyczaiło się coś niepokojącego. - Pomogę ci się wdrapać. Byle szybko, nie chcę by ktoś nas zobaczył. - splotła dłonie szykując miejsce na stopę dla Halvarda.- Czego się gapisz? Szybciej, mówiłam. Myślisz, że to popularne miejsce schadzek?
Jeśli pojawiły się jakiekolwiek protesty ze strony łowcy zmiennokształtnych, spłynęły one po Quaanti jak woda. Byc może zdołałby wdrapać się na głaz samodzielnie, sam był jednak pewien, że zajęło by to nieco czasu. Nie dowierzał w siły drobnej przy nim dziewczyny. Do chuderlaków wszak nie należał, a by dostać się na szczyt skały należało się porządnie wybić. Tym większe było jego zaskoczenie, kiedy z ramion dziewczyny wydobyła się zaskakująca siła. Poniosła go wysoko w powietrze, tak że niemal okrakiem wylądował na szczycie. Kolejnym niespodziewanym widokiem była sama wspinaczka złotookiej. Wcisnęła dłoń w jedną ze szczelin i używając właściwie jednego ramienia podźwignęła się na tyle wysoko, by drugim ramieniem wdrapać się tuż obok niego.
- To tutaj...- jakby ignorując wymalowane na twarzy Halvarda zaskoczenie skinęła głową na druga stronę. Wewnątrz skał istniała niewielka, pusta przestrzeń. Wystarczająco przestronna by zmieściły się w niej bez trudu dwie osoby, nawet tęgie. Szybko dostrzegł też niewielki krąg z okopconych kamieni, ustawiony przy jednej ze skał. Dostrzeżenie wyrytych na niej, dziwnych symboli wymagało od niego nieco więcej skupienia.
- Zróbmy to szybko. I tak jesteśmy już spóźnieni...- spojrzała na słońce, po czym zeskoczyła w dół. Dopiero idąc w jej ślady, Halvard miał okazję dokładniej przyjrzeć się symbolom. Teraz też zrozumiał wielką precyzję z jaką zostały wykonane, pośród tych niepozornych dla podróżnika skał. Zaledwie kilkaset metrów od dzikiego miasteczka.
- I tak nic z tego nie zrozumiesz... Bez obrazy.- mruknęła zdrapując zielonkawą naleciałość z powierzchni jednego z głazów przy pomocy kozika.
- Przygotuj krzesiwo jeśli łaska.
Quaanti przykucnęła nad paleniskiem oczyszczając je z wilgotnych resztek po ognisku... Ognisku, które mogło ostatni raz płonąc tutaj miesiące temu. Zerwała nieco dziwnej trawy, wyrastającej spod kamienia, przysypała zdrapanym z kamienia proszkiem po czym dodała czegoś "od siebie". Innego, białego proszku wydobytego z pakunku przy pasku. Śmiałym ruchem przejęła z rąk Halvarda krzesiwo i trzasnęła nim kilkukrotnie, aż drobne iskry opadły na przygotowany "opał".
- To bardzo stara magia łowco... Taka, której obawiają się nawet czarodzieje z tego miasta. Dzika i nieprzewidywalna. - przemówiła cichym, ochrypłym głosem.- Magia z Szepczących Bagien. Magia sióstr...- ciągnęła wpatrując się w kopcącą kupkę trawy i dodatków.
- Magia matki. Słowo cienia. Głos z ziemi.
Jej oko skupiło się już tylko na fioletowym promieniu, który unosił się nad niepozorną stertę zaskakująco wysoko.
- Czujesz tą woń? Wtul się w nią niczym do snu. Pozwól jej wypełnić twoje płuca i gotuj się... Albowiem zobaczysz rzeczy, które siedzą w tobie tak głęboko, iż nie zdajesz sobie sprawy z ich istnienia.
Powstała znad ognia i uniosła dłonie w powietrze. Słowa, które w chwilę później wypłynęły z jej ust zdawały się wypowiadane zupełnie inszym niż jej własny głosem. Zaczęła kołysać delikatnie biodrami. Pląsać, co jakiś czas nachylając się nad płomieniem. Zanurzając twarz w słupie białego dymu, który powolnie wił się ku niebu.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=8zGycPSsSfI&feature=share&list=PLF2C2769EF AF0E992[/MEDIA]

Cały spektakl początkowo musiał dla Halvarda wyglądać niczym istne szaleństwo. Zapewne nie raz słyszał opowieści o ziołach, czy grzybach wpychających ludzi i nie tylko w dziwaczny trans. Na poziom wyższej świadomości, gdzie percepcja wyostrzała się rzeczy wcześniej praktycznie niewidoczne. Oddalała ich w miejsce gdzie myśl stawała się narzędziem równie bezwzględnym i silnym jak smoczy ogon.
Wibrujący głos Quaanti ostatecznie wpełzł do jego wnętrza. Zapewne razem z dymem, który teraz przesłonił wszystko dookoła. A może tylko mu się tak wydawało? Usłyszał bębny, których wszak słyszeć nie mógł. Jego umysł jakby jednak sam odmówił racjonalizowania wszystkich tych wydarzeń. Mięśnie wbrew jego woli rozluźniły się, a powieki zamknęły. Wbrew oczekiwaniom nie otoczyła go jednak wypełniona głosem złotookiej ciemność, a bukiet barw. Zlewających się ze sobą, rozpryskując, to wirujących. Mnożyły się i mnożyły ostatecznie odbierając mu poczucie rzeczywistości. Czas przestał płynąc, przestał nawet istnieć. Nie czuł swego ciała, nawet słodkawy zapach dymu popełznął gdzieś w dal. Zostały tylko kolory i jego świadomość zmuszona do podziwiania orgii kolorów, a jednak odczuwająca z tego powodu pewny komfort. Ostatecznie jednak wszystko zaczęło się przemieniać. Bezkształtne kolory przybrały formę, niespotykaną, ciężką do opisania słowami tak samo jak wszystkie cudny Halruaa. Dostrzegł drogę, a może jedynie przestrzeń? Coś pomiędzy słupami stworzonymi z oczu, a może twarzy? A może to tylko zlane ze sobą barwy? Komfort jednak zniknął, ustąpił miejsca poczuciu wyeksponowania. Nagości.
Przepełniony tym uczuciem bez wysiłku przesuwał się w głąb nadzwyczajnego krajobrazu. Przytłoczony spojrzeniami, które zdawały się wymuszać w nim głosy. Jego własne, wypominające każdą porażkę, każdą pomyłkę, każdy niegodny postępek czy najzwyklejsze chwile głupoty. Rzeczy, którymi nigdy by się szczególnie nie przejął, bądź też w sytuacji podobnej [o ile to możliwe] co ta wiedzał, że są one jedynie niepożądanym, sztuczny efektem. Tutaj, teraz nie miało to znaczenia. Z każdym słowem, a były ich setki, czuł uderzającą, niekontrolowana falę emocji spychających go coraz głębiej i głębiej... Tylko gdzie?


Psalterium

Ostre, kaleczące oczy światło zniknęło, tak samo jak ciche echo po potężnym huku. W kłębach gęstej niczym mleko pary stała kobieta w przepasce na oko. na wyciągniętym ramieniu utrzymywała prawdopodobniej nieprzytomnego mężczyznę. Kayla kątem oka dostrzegła jak rudowłosemu krasnoludowi na ten widok marszczą się nieco brwi. Wydawało się, że wpatruje się w drobne ramie dziewczyny, które bez najmniejszego wysiłku utrzymuje na nogach o wiele większego mężczyznę.
- Aeronie...- rzuciła ochrypłym, raczej mało przyjemnym dla ucha głosem.- Czy jesteś pewien, że to po niego posłałeś?
Harfiarz potrząsnął głową zrzucając z twarzy głupkowatą, oniemiałą minę.
- W rzeczy samej, to Halvard. Co... Quaanti, coś ty mu zrobiła?
- Ja? Wzięłam za rączkę i przyprowadziłam gdzie trzeba. Strasznie delikatny ten łowca...

Kotara zawieszona w drzwiach obok sceny rozsunęła się nagle. Quaanti spauzowała zawieszając spojrzenie na wyglądającej ku nim ognistowłosej kobiecie. Jej suknia o głębokim dekolcie była barwy czarno-złotej. Na ozdobnym naszyjniku zawieszono drobny symbol harfy, wtulający się teraz w krągłe piersi.
-Quaanti, czy te popisy są niezbędne?
-Znasz mnie Agatho. Nigdy nie przegapię ok...
-Uznajmy zatem, że to pierwszy raz kiedy ją przegapisz. Połóż że tego biedaka na stole, tylko niczego nie potłucz. Pani Whitestone czy mogłaby pani sprawdzić...?
- zapytała grzecznie, na co krasnoludzica skinęła energicznie głową i ruszyła w kierunku układanego właśnie na stole niczym dziecko do snu Halvarda.
Rudowłosa w tym czasie zbliżyła się do Kayli i dygnęła dworsko.
- Agatha Moonwell. Właścicielka Psalterium. Miło mi poznać panno?
Zerknęła na pozostałych przybyszów.
- Proszę schować te karty. Czas zabrać się za rzeczy ważne. Jestem pewna, że panna Rieven kona z niepewności. Może podać coś do picia?- odgarnęła kosmyk włosów za ucho.- Proszę wybaczyć ten cały nieład. Wszyscy ostatnie dni spędziliśmy w bardzo niekomfortowym pośpiechu.
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline