Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-11-2012, 20:47   #14
Mizuki
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
- To będzie wspaniały dzień...- mruknął pod nosem podnosząc się z poduszki. Za oknem dalej panowała niezmącona nawet lekkim przebłyskiem ciemność. Zegarek wskazywał 3:29 w nocy. Szybko chwycił go w masywną dłoń i przekręcił śrubę od budzika. Nie znosił tego parszywego, pustego dźwięku. Regularne uderzanie metalowej iglicy o kawałek blaszki. Mechanizm tak odległy a w jego wspomnieniach mimo wszystko tak podobny do standardowego karabinu.
Sam nie wiedział zresztą po jaką cholerę go nastawia? Od kilku lat budził się nim ten jeszcze zdążył zadzwonić, i tak samo jak dzisiaj, zdegustowany nieuchronnym wzniesieniem okrzyku przez mechanizm wyłączał go z grymasem na twarzy. Może miał w końcu nadejść ten dzień? Kiedy w środku nocy nie zaczną go męczyć koszmary? Przyzwyczaił się do nich prawie tak samo jak do odklejającej się podeszwy w jego domowym kapciu. Tuż po wojnie budził się jeszcze z krzykiem, zlany potem... Teraz? Bywało to nawet ciekawsze niż radio. Może był to jednak pewien sygnał? Że nie wolno mu zapomnieć. Sygnał od tych, którzy nie mieli mieć już nigdy szansy aby opowiedzieć tej historii dalej. Gdziekolwiek teraz byli, o ile to było możliwe, za ich wpływem nękały go dokładne wizje, wspomnienia tamtych nocy.
- Sam, Sam...- westchnął wsuwając stopy w kapcie.- Starzejesz się i do końca już stetryczałeś.- ruszył w kierunku łazienki, wymijając postawioną przy łóżku pustą, zakurzoną butelkę po burbonie i ustawioną obok musztardówkę. Powiew odrzucanej na bok kołdry zwiał na podłogę, nieco lepką po rozlanym łyku alkoholu, zapisaną kartkę papieru.

Szanowny Panie
Nie mieliśmy się nigdy okazji poznać, jednak Howard często
o Panu wspominał. Szczególnie przez ostatnie dwa lata.
Odkąd powrócił z Europy coś się w nim zmieniło, ale
mimo wszystko to dalej był Mój kochany Howard.
Stąd też poczuwam się w obowiązku spełnić jego prośbę
i napisać do Pana. Nie opowiadał chętnie o czasach wojny,
jednak przy różnych okazjach często pojawiało się Pana imię.
Udało mi się w końcu odnaleźć Pana adres i napisać... Przekazać
słowa od Howarda. W liście, podobnym do tego, który właśnie
piszę, prosił abym przekazała Panu: Przepraszam.
Cztery dni temu popełnił samobójstwo.

Z wyrazami szacunku
Margaret Mendler


Wiadomości o śmierci Howarda nie zasmuciła go wielce, może jedynie trochę spochmurniał. Utwierdziła go za to mocno w przekonaniu o własnej racji. O tym, że coś widział, słyszał... O tym, że to nie szwabskie pociski, chłód, wyczerpanie rozerwało ciała kilkunastu żołnierzy w lesie. To co z nich zostało. Szrapnele były przy tym niezwykle eleganckim sposobem na dewastację ludzkiego działa.
Co zaś do Howarda... Byc może sam był sobie winny? Kto bowiem miał wiedzieć czy do tak dramatycznego czynu pchnęły go wspomnienia tamtej nocy w lesie, a może wyrzuty sumienia po tym jak wyparł się wszystkiego? Tylko Samuił pozostał w uznaniu generalicji wariatem. Otrzymał medal i wrócił do domu z uroczą notką w kartotece. Istniało jeszcze tysiąc różnych możliwości, przez które mógł zrobić to co zrobił. Od pechową żonę, przez parszywą pracę po nie dające spokoju migrenowe bóle głowy. Coby to nie było- Howard nie udźwignął. Był słaby, o czym Samuił przekonał się jeszcze we Francji. Jedyną słuszną w jego uznaniu decyzją były te pośmiertne poniekąd przeprosiny. Może też zbyt późne? Po tych wszystkich latach jakoś nie potrafił już czuć żalu. Ten jednak wyczuwał w krótkim liście przesłanym przez żonę... Margaret? Chyba widziałem jej zdjęcie... Piękna kobieta. Howard tak ja kochał."- myślał wpatrując się w swoje odbicie w lustrze i czyszcząc brzytwę przed goleniem. Może to co w końcu przezwyciężyło miłość Howarda do żony i pchnęło go do samobójstwa jemu samemu uniemożliwiało stworzenie normalnego związku?
Z tą myślą cofnął ostrze od pokrytej mydlinami twarzy i uśmiechnął się.
- Już pieprzysz jak pomylony Sam. Nie dumaj tyle, carem i tak nie budziesz.

+-+-+

Niebo nabrało już przyjemnej dla oka, lekko błękitnej barwy. Większość paczek z naczepy starej ciężarówki trafiła do kiosków, a za te przed chwilą wypakowane odbierał właśnie pokwitowanie.
- Zapalisz Sam?- zapytał przyjacielsko Bill, sprzedawca z lekką nadwagą o przerzedzonych, siwych włosach. Zawsze starał się jakoś zagaic rozmowę, zatrzymać Samuiła chociaż na chwilę, tak jakby bał się nie do końca rozproszonej ciemności.
- Nie, dziękuję. To ciężki poranek.
- Nie możesz spać, co?
- Nie w tym rzecz. Pogadamy następnym razem, do jutra Bill.

Nadeszły głupie czasy, w których jeden facet nie mógł przyznać się otwarcie drugiemu, że powodem złego samopoczucia jest wysuszona przed snem do cna butelka burbonu. Teoretycznie pozostawiona na lepszą okazję, ale jakoś stracił nadzieję, że takowa ma kiedyś nadejść. Szczególnie po szybkiej wymianie zdań z dr. Chance.
- Sam!- Bill dogonił go i wcisnął w dłoń świeżą gazetę.- Byś się wpenił w domu, co?
- Tak...
- uśmiechnął się wciskając gazetę pod pachę i sięgając do kieszeni.
- Nie, nie... Ciężki dzień. Niech będzie na koszt firmy!
- Dzięki Bill. Miłego dnia.

Podszedł do ciężarówki i wyciągnął z szoferki połyskującą korbę. Czas rozruszać maleństwo...
Napinając mięśnie raz za razem i wprawiając w ruch korbę uciekł myślami do wspomnienia rozmowy z doktorem. Już wtedy mógł przypuszczać, ze uczony nie będzie miał szczególnej chęci wysłuchać dokładniej jego opowieści, nie mówiąc już o udzieleniu mu jakiś odpowiedzi. Chance bez wątpienia miał an pewne rzeczy otwarty umysł, ale wariatów na tym świecie było wielu, zatem czy Samuił mógł czuć złość wobec niego? Pewne rozgoryczenie z pewnością, ponownie bowiem szansa na rozwikłanie, a nawet podjęcie tego tematu przeszła koło nosa. Cholera wie na jak długo. Ostatecznie czym różnił się w oczach doktora od ludzi z powojenną psychozą? Albo rednecków polujących na bazyliszki pośród bagien... Póki na tym świecie nie ubędzie nieco obłędu, prawda będzie trudna do odróżnienia.

- Pieniądze, szybko!- usłyszał nagle zza pleców.
- Chłopcze czegoś się nałykał? Jest środek nocy, nie sprzedałem jeszcze nic. Skąd ja ci pieniądze wezmę, co?
- Portfel, dawaj portfel...

Samuił wyprostował się zaciskając dłoń na stalowej korbie. Chłystek, nie starszy niż dwadzieścia lat, groził nożem Billowi, który zapewne zajął się segregowaniem gazet. I trzeba było przyznać - młodzieniec nie należał do tęgich umysłów zważywszy, ze napada na kiosk i to o takiej porze. "Obłędu nie ubywa...".
Repnin ruszył spokojnie w kierunku budki, podrzucając korbą w dłoni. Druga zaś wcisnął w kieszeń.
- Chłopcze, czy byłbyś łaskawy odłożyć ten kozik zanim komuś stanie się krzywda? - przemówił spokojnie, nie zwalniając tempa.
- Ani kroku dziadygo!- chłopak drgnął lekko i przystawił nóż bliżej klatki piersiowej Billa. - I odłóż tego drąga. Chce tylko trochę gotówki... Nic więcej. Rzuć mi swój portfel.
- Ten? Masz na myśli korbę?
- upewnił się Fiodor, po czym wzruszył ramionami i odrzucił narzędzie na bok. - Myślałem, że za bardziej niepokjacy uznasz fakt posiadanego przeze mnie rewolweru.- poruszył dłonią w kieszeni.- Na wojnie całkiem nieźle szło mi strzelanie, wiesz? Pójdźmy na kompromis. Ty sobie stąd pójdziesz i nie pojawisz się więcej, a ja nie zmuszę twojej matki by rozpoznawała twoje ciało na komisariacie, dobrze? Będzie to dla niej na pewno bardzo trudne. Nawet jeśli cię nie kocha, czy coś... Widzizs, moja broń zostawia duże dziury.
- Żartowniś z ciebie dziadku.
- przysunął się bliżej Billa, który przybrał kolor podobny do papieru. Widac jednak było, że spokojny, niemalże obojętny ton głosu Repnina nieco wyprowadza go z równowagi. Odbiera i tak niezbyt dużą pewność siebie.
- Wiesz jak to mawiają... Jak już wyciągniesz miecz, musisz go użyc. Chcesz synu bym wyjął dłoń z kieszeni?
- Jeśli to zrobisz dźgnę go, klnę się na Boga!
- Wiesz, widziałem już bardzo wielu takich zasrańców jak ty... Nie masz pieniędzy, pewnie jesteś głodny? Rozumiem, szkoda mi Ciebie ale widzisz... Nam też się dobrze nie powodzi. Jesteś pewien, że za kilka dolarów będziesz potrafił żyć z morderstwem na sumieniu?
- westchnął. "Cholera ale bym zapalił".-Widzisz tak się składa, że ja już kilku ludzi w życiu wysłałem w objęcia twojego Boga, ich boga czy kogo tam wieszasz sobie na szyi. Osobiście nic nie mam do tego jeśli twój wybór padł na żyda na patyku. Kazdy kibicuje swoim. I wielu z nich było dużo młodszych od ciebie... Też dużo mniej działali mi na nerwy. Zostaw Billa i spieprzaj, w podskokach.
Chłopak przenosił spojrzenie raz po raz z Samuiła na uliczkę po prawej stronie.
- Nie będę Cię gonił, nie będę strzelał. A Bill raczej i tak nie ma na to siły. No chłopcze, to wydaje się przyjemniejsze niż wyciąganie śrutu z dupska. Droga wolna.
- Pierdolcie się!

Pchnął sprzedawcę na stertę gazet po czym rzucił się do ucieczki. Samuił odprowadził go obojętnym spojrzeniem, po czym podniósł korbę.
- Wszystko gra Bill?
- Ta...Tak jest. Ale mnie nastraszył...Ale ześ ty go bardziej. Dobrze, że uwierzył w tą broń. Muszę to zgłosić...
- Taaak, dobrze że uwierzył. Mimo wszystko miłego dnia.

Puścił kolbę skrytego w kieszeni rewolweru. Chwalić się nim nie należało... Szczególnie, że nie naładował go ani razu odkąd wrócił z wojny. Był asekuracją, pewnym komfortem psychicznym. Niczym więcej. Starym przyjacielem, dzięki któremu najprawdopodobniej może jeszcze oddychać i nie wrócił do domu w kilku kawałkach.


+-+-+

Listu się nie spodziewał. Po wieczorze w klubie tak naprawdę nie posiadał realnej nadziei na to, ze doktor ostatecznie się odezwie. Było tam wiele bardziej wpływowych czy znaczących od niego osób. Dziennikarze, inni uczeni. On sam był jedyni ciekawskim laikiem z pewnym doświadczeniem, którym nie wypadało się chwalić zbyt często. A szczególnie w kręgach pismaków, którzy małym felietonikiem wybrukowaliby mu drogę do psychiatryka.
Coś jednak czuwało nad jego sprawą... Albo to zwyczajny psikus losu? Doktor postanowił się odezwać a on tej szansy nie przepuści koło nosa. Jego ekscytacja wzrosła jeszcze bardziej po otworzeniu koperty."Pana umiejętności językowe, podróż..."- poczuł dreszcz, cholernie przyjemny dreszcz na karku. Stara machina wypełniona pordzewiałymi zębatkami i pajęczynami poruszyła się ponownie. Z wielkim, przeraźliwym zgrzytem... Jednak nie dało się już ukrywać, że każda minuta jego życia, aż do spotkania będzie wyznaczana cyklicznymi dźwiękami wydawanymi przez ten mechanizm.
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline