Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-11-2012, 21:02   #15
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY



Pogoda wyznaczonego dnia, niestety, nie dopisała. Od szóstej wieczorem nad Bostonem zbierały się ciemne, sztormowe chmury, które szybko przeszły w solidną ulewę.

Ulice miasta szybko zmieniły się w rwące potoki, bo kanalizacja nie nadążała za odebraniem całej deszczówki. Wiele skrzyżowań i bocznych dróg stało się nieprzejezdnych. Dodatkowym utrudnieniem był też silny, dmący od oceanu wiatr, który zrywał słabiej przyklejone plakaty oraz pranie rozwieszane przez mieszkańców przedmieść w ogrodach.

Wchodząc jednak do restauracji wybranej przez dr B.E. Chance każdy mógł zapomnieć o tym, co przyroda wyczyniała na zewnątrz.

Wnętrze restauracji „Crystal” robiło naprawdę imponujące wrażenie.

Utrzymana w ciepłych barwach tonacja ścian i mebli stwarzała wrażenie, jakże w takiej chwili potrzebnego ciepła, a dyskretna woń potraw spożywanych przez gości dopełniała wizerunku miejsca przyjaznego dla wszystkich, którzy – rzecz jasna – mieli odpowiednio pękate portfele.

Da tych, co znali B.E Chance’a lepiej, było jasne że dość oszczędny, by nie powiedzieć że nieco skąpy naukowiec, traktuje to jako formę przeprosin.

Poinstruowany szef sali kierował zaproszonych gości do stołu ustawionego w dyskretnym miejscu. Na tyle blisko pianina, na którym przygrywał do posiłku ciemnoskóry artysta któremu wtórowała biała kobieta grająca na skrzypcach, ale na tyle daleko, by muzyka nie przeszkadzała gościom w rozmowie. Doskonale dobrane miejsce do przyjacielskiej pogawędki o interesach. Także tych nie do końca legalnych.

Doktor B. E. Chcnce czekał na swoich gości przy suto zastawionym przekąskami stole. Z uśmiechem samozadowolenia, wystrojony w nieco tylko sfatygowany garnitur. Wyraźnie sprawiał wrażenie szczęśliwego. Prawie jak duże dziecko, któremu mama podarowała lizaka.

Przywitał się z gośćmi stosownie do stopnia zażyłości i płci, nie uchybiając etykiecie, co – jak na niego – również było dość niezwykłym zachowaniem. Kiedy już zakończyły się grzeczności i powitalne uprzejmości i wszyscy zajęli swoje miejsca, Chance uśmiechnął się raz jeszcze.

- Cieszę się, że w końcu mogę z państwem spotkać się tak, jak przystoi. Przy dobrym posiłku, w miłej atmosferze. Pozwólcie, proszę was bardzo, że przyjmiemy nieco manierę z wykładu. Powiem wam, co mogę, a potem podyskutujemy, dobrze?

Nie było sprzeciwów, więc Chance kontynuował przenosząc wzrok z jednej osoby, na kolejną. Zdawać by się mogło, że jego wzrok najczęściej zatrzymuje się na młodej, eleganckiej i widać obytej damie, w której co więksi znawcy kina rozpoznali pannę Kelly, a co uważniejsi - „pannę Michalczewską” ze spotkania w „Zapomnianej wiedzy”.

- Otóż raz jeszcze chciałem przeprosić, szczególnie, co poniektórych z was, za to nagle zniknięcie. Ale tuż przed wykładem otrzymałem niezwykle ważną depeszę od przyjaciela. Tak istotną, że wahałem się nawet, czy nie odwołać spotkania.

Napił się wody z kryształowego kieliszka i ciągnął swój monolog.

- Na początku powiem wam tylko tyle, moi drodzy, że znalazłem go – uśmiechnął się z tryumfem. – Znalazłem Dryopithecusa giganteusa. Człowieka śniegu. Yeti.

Czekał na reakcję zaproszonych gości napawając się tą chwilą.

- Powiem wam, moi mili, że wszyscy zostaliśmy wprowadzeni w błąd. Wybiedzeni w pole. Szukaliśmy naszego człowieka śniegu wszędzie, tylko nie tam, gdzie powinniśmy. Ale w końcu, po długich latach poszukiwań, udało mi się dopiąć celu. Ale nie samemu. Pani ojciec, panno Michalczewska, bardzo mi w tych poszukiwaniach pomógł.

Kelnerzy donieśli zupę – gęstą, kremową i jak się okazało, niezwykle smaczną. Przez chwilę towarzystwo zajęło się jedzeniem i kurtuazyjnymi rozmowami. To chyba restauracja tak na nich działała, bo większość miało ochotę zadać mnóstwo pytań gospodarzowi.

- Widzieliście zdjęcie na mojej prezentacji. Było zrobione przez pani ojca, panno Michalczewska. Dlatego wierzę w jego autentyczność. Idąc śladem kła i zdjęcia dotrzemy do celu. Najpierw jednak czeka nas krótka wizyta w Jokohamie. Mówię nas, ponieważ zakładam, że wezmą państwo udział w tej mojej małej wyprawie badawczej. Małej, ponieważ sprawę traktuję niezwykle poufnie i liczę na to, że podobnie podejdziecie do niej i wy, moi państwo.

Upił łyk wody, otarł brodę serwetką.

- Tak właśnie. Za miesiąc od dzisiaj mam zamiar dołączyć do Henryka. Jak pani wie, panno Michalczewska, pani ojciec porzucił badania w regionie Tunguska, by mi pomóc w naszych poszukiwaniach. A ja mam zamiar do niego dołączyć, złapać jednego z giganteusów i pokazać światu. Tym wszystkim niedowiarkom – tutaj spojrzał wymownie w stronę profesora Arturo – którzy nie wierzyli, że człowiek śniegu, zapewne brakujące ogniwo w teorii Darwina, naprawdę istniał i istnieje. Na Syberii. Ale gdzie dokładnie, poinformuje jedynie tych z was, moi drodzy, którzy zechcą mi towarzyszyć. Nie w Stanach, lecz w Jokohamie, gdzie będę zmuszony jeszcze coś załatwić przed udaniem się na terytorium sowietów.

Doktor B.E Chance na zaproszonych na obiad gości z szelmowskim uśmiechem.

- Za chwilę, szanowni państwo, zajmiemy się drugim daniem, a przy deserze pogawędzimy o szczegółach. Tutaj chętnie odpowiem wam na wszelkie pytania. Poza dokładnym celem naszej wyprawy.
 
Armiel jest offline