Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-11-2012, 21:52   #476
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację



Noltan, Boone, Dean

Wszechświat na chwilę wstrzymał oddech. A potem znów go wypuścił.
Wiele rzeczy mogło się zdarzyć. Sprawy mogły potoczyć się w wielu kierunkach. I potoczyły. Czas, przestrzeń, ciąg przyczynowo skutkowy czy logika wydawały się nie mieć miejsca na tej pochłoniętej przez chaos wyspie.
Wyspie zapomnianych demonów.

BOONE.

Te kilka liter układało się w nazwisko kumpla z oddziału. Noltan to wiedział. A Niedźwiadek, wypuszczony z potrzasku, w jaki wepchnął go Noltan zrobił tak, jak przewidział to Boone.

Bergman już nie był człowiekiem. Nie kierował się żadnym ludzkim odruchem, żadnymi ludzkimi emocjami. Był najwyraźniej dziką manifestacją brutalnej siły – wściekłą, prawie zwierzęcą. Pierwotną. Obce mu były działania finezyjne.

Rzucił się na Noltana na kolejnej fali agresji i po chwili dwa potężne cielska znów tarzały się po ziemi, próbując wydusić życie z siebie nawzajem.

Boone tymczasem przerzucił sobie Sally przez ramię i ruszył w stronę, gdzie w ruinach laboratorium znajdował się przeklęty kryształ. Czuł się silny, jak nigdy dotąd. Każdy pazur – był niczym broń zagłady. niepowstrzymana, niezniszczalna i gotowa do użycia. Moc wypełniała go po brzegi.

Za nimi Noltan zmagał się z Niedźwiadkiem. Na tle płonącego baraku, w którym ucichły już wrzaski spalonych żywcem wynaturzeń. Mogli mu pomóc, ale skoro już raz pokonał Niedźwiadka, to tym razem też pewnie sobie da radę.





Noltan

Tym razem Niedźwiadek nie dawał pardonu. Podobnie zresztą jak i wcześniej. Uderzył z miażdżącą, szaleńczą furią. Jak tornado pięści i pazurów. Atawistyczna i bezrozumna istota gotowa zabijać i rozszarpywać na strzępy.
Kilka ciosów potwora było naprawdę bolesnych. W ustach Noltan czuł smak krwi – żelazisty i paskudny. Za bardzo przypominał mu porażkę w walce z jaszczurem na korytarzu, aby nie wzbudzać strachu.

Tym razem Adam zyskał lekka przewagę. Przynajmniej na chwilę. Tarzali się po rozmiękłej glebie zadając potężne ciosy, kiedy tylko nadarzyła się ku temu sposobność. Niebezpiecznie blisko płonącego baraku.

Noltan wiedział, że ogień jest śmiertelnym zagrożeniem zapewne nie tylko dla niego, ale również dla oszalałego, zmienionego w potwora, dawnego kolegi.





Harikawa

Dziewczyna zaśmiała się. Dziwnie. Ponuro. Może nawet złowieszczo. A potem wskazała dłonią jeden z korytarzy.

Harikawa ruszył nim by dosłownie po kilku minutach znaleźć się w wejściu do sporej komnaty, czy też bardziej potężnej jaskini.

Była w niej Morijaba. Klęczała przed gigantycznym posągiem jakiegoś morskiego potwora, z głową przypominającą maskę Murzynki.



Były tam też inne posągi. Potwornych hybryd stworzeń zrodzonych chyba w najgorszych ludzkich koszmarach.

-Ia! Ia! Cthulhu Fhtagn! – jęczała czarnoskóra kobieta ekstatycznym tonem. - Ph'nglui Mglw'nafh Cthulhu R'lyeh wgah'nagl fhtagn.

Jej słowa zdawały się budzić jakieś pomruki w jaskini. Harikawie zdawało się, że cienie tańczą wokół Murzynki, że pląsają niczym przeklęte diabły zawezwane gdzieś z miejsc, których ludzie nigdy nie widzieli i nie mieli prawa ujrzeć.

-Ia! Ia! Cthulhu Fhtagn! – wykrzyknęła Murzynka wzbudzając niezliczone echa.

A potem nagle wrzasnęła z bólu.

Harikawa z przerażeniem ujrzał, jak jej ciało unosi się w górę, jakby tonęło w wodzie, jak kończyny pękają z paskudnym dźwiękiem rozrywanej kości i ciała.

-Ia! Ia! Cthulhu Fhtagn! – mimo bólu, jakiego zapewne doświadczała Murzynka nie przestawała wznosić swojej dziwacznej pieśni.

Harikawa przyglądał się torturowanej przez niewidzialną siłę Murzynce z przerażeniem w oczach. Nie widział za bardzo sposobu, by jej pomóc.

- Mylisz się - – powiedział głos dziecka w jego głowie, tej piekielnej dziewczynki. – Możesz jej pomóc. Wystarczy, że podasz jej rękę, wyciągniesz z tańca ofiarowania i ... zajmiesz jej miejsce. Zrób to. A ona przeżyje. Lub odejdź

To ostatnie Harikawa mógł zrobić, bo z jaskini prowadziło kilka wyjść. Ścieżek prowadzących w górę.





SUMMERS

- Tam, gdzie można to wszystko rozpieprzyć.

Ledwie słowa Summersa przebrzmiały, gdy żołnierz poczuł, że jakaś siła wyrywa go w górę. Że szarpie jego ciałem, jakby przeciągało je przez wąskie szczeliny lub miejsca, których nie chciałby widzieć nikt przy zdrowych zmysłach.

Nagle poczuł, że leży na posadzce pomiędzy szkieletami.

Znał to miejsce.

Szkielety były bezwartościową plątaniną kości, strzępów zeschniętej skóry, zbutwiałych mundurów i przerdzewiałego żelastwa, w którym z trudem dało rozpoznać się broń. Ale Summers nie zaryzykowałby strzału z czegoś takiego, nawet jeśli spędziłby wiele czasu nad wyczyszczeniem i doprowadzeniem broni do lepszego stanu.

Kamienne płyty okazały się być czymś w rodzaju drzwi. Trojgu drzwi. Na każdych z nich wiły się wyglądające na stare znaki – prawdopodobnie jakieś pismo. Pośrodku każdych widniał wyrzeźbiony i wylany chyba srebrem znak.
Na tych po lewej stronie widział coś, co przypominało plątaninę macek.

Te pośrodku oznaczono nieco znakiem przypominającym oko na piedestale.

A te najbardziej po prawej plątaninę kresek i przecinających się linii tworzących zawiłą figurę.

Summers szybko zorientował się, że każdy ze znaków odstaje troszkę od powierzchni i jest czymś w rodzaju ... przycisku. Tylko, że jedna płyta była pęknięta i nie nadawała się już do użytku. Ta z mackami. Ta, którą przeszedł ostatnim razem.

- Chcesz wszystko rozpieprzyć – usłyszał, jak szkielety szepcą z ziemi głosem zniekształconego odbicia, które go tutaj sprowadziło. – Otwórz oko i podąż jego drogą.





Yoshinobu, Dempsey

Trzymając się za dłonie ruszyli w głąb dziwacznej, przerażającej świątyni.
W środku budowla była wilgotna i zimna, jak wnętrze podwodnej jaskini.

Ściany zdawały się lekko poruszać, jakby wykonano je z czegoś organicznego, jednak nie dziwiło to żadnego z nich. To była żywa świątynia. Wiedzieli o tym równie dobrze, jak o tym, że wcześniej byli w jej martwym odpowiedniku – w domu Milczącego Mnicha

Nie było tutaj ani światła, a korytarze pradawnego sanktuarium przemierzały też inne istoty. Starożytne, potężne, na pół szalone i wygłodzone. Jednak to nie one przyciągnęły tutaj ich dwójkę. Lecz ludzie. Zwykli. Przerażeni, na pól szaleni ludzie.

Wcześniej wyczuwali ich mniej więcej w jednym miejscu tej przerażającej konstrukcji. Teraz jednak ludzie rozdzielili się.

Jeden był gdzieś w dole. Najszybszą drogą do niego – jak wiedzieli – było udanie się szerokim korytarzem po lewej a potem zejście po schodach, niekończących się stopniach, w dół. Drugi był w przeciwległej części pradawnej budowli. Obaj stali teraz przed wyborami, które mogły okazać się brzemienne w skutkach.

Przed wyborami, które zagrażały nie tylko im dwóm, ale również Sakamae i Ronaldowi, również innym zagubionym na wyspie istotom, a nawet ... całemu światu. Lub kilku. Musieli im pomóc. Im lub któremuś z nich. Ale aby pomóc obu, musieliby się rozdzielić, co zapewne nie było bezpieczne.

Co więcej, w tej samej chwili poczuli coś jeszcze. Kryształ! Pradawny diabeł właśnie ... szykował się do czegoś, co dało by mu ostateczną siłę na zrobienie czegoś, czego nie powinien zrobić. Teraz, kiedy mieli nowe moce prawdopodobnie jeszcze mieli szansę go powstrzymać. Małą, lecz nadal ją mieli. Oczywiście, jeśli zawrócą i od razu popędzą w jego stronę. Jednak wtedy ... ta dwójka ... zapewne zginie. Albo zrobi coś, co zabije ich wszystkich.

Wybory. Wybory. Kto wie, czy nie najważniejsze dla ich dwójki w tej całej gmatwaninie decyzji.
 
Armiel jest offline