Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-12-2012, 14:01   #91
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację

Ed ze skrzyżowanymi na oparciu łóżka ciężkimi buciorami i rozciągniętymi rękoma na tapczanie, niczym Chrystus na krzyżu, tępym wzrokiem wpatrywał się w sufit. Leniwie przyciągnął rękę z petem. Zaciągnął się głęboko. Czoło lekko zmarszczyło się. Myślał. Chyba. Skupienie na twarzy i błysk w oku. Kiedy pet sięgnął filtra strzelił z niego w kierunku, gdzie zdawało mu się, że widział wcześniej kosz na śmieci. Z wewnętrznej kieszeni skóry wciągnął czarny holophone. Wystukał kilka zdań kręcąc nosem w lewo i prawo kiedy kolejny raz czytał co sam napisał. Całkiem jak gdyby to nie on, lecz ktoś inny wysyłał wiadomość i pokazał mu uprzednio jej treść. Skrzywił się lekko w potakującej minie aprobaty przekonując się ostatecznie. Poleciało.

Westchnął. Piwo się skończyło i to był problem. Dobrze, że zawsze rozwiązywalny. Póki co. Wzdrygnął się na myśl, że mogło by go kiedyś zabraknąć. A przecież stary Jorgesten przeżył prawie koniec świata. To znaczy przeżył całkiem i prawie koniec. Wspomniał ich ostatnią rozmowę. Nie spodziewał się do końca, że go całkiem umoczy we wjazd na bunkier łysych, ale przynajmniej ugrał jego aprobatę. Miał wolną rękę siejąc dezinformację. Mimo wszystkiego co ich dzieliło i na zawsze dzielić będzie, darzył tego starego skurwysyna jakimś tam pokręconym szacunkiem. Koleś miał żelazne zasady, których zaczynało brakować w szeregach młodego pokolenia.



***



Pod 48 36th St. podjechał czarny, matowy furgon z przyciemnianymi, zapewne kuloodpornymi szybami. Ledwie się zatrzymał, a ze środka wysypało się sześć par wojskowych butów należących do rosłych facetów w kominiarkach. Byli zgrani i poruszali się sprawnie jak zawodowcy. Za pazuchami czarnych, paramilitarnych kurtek trzymali zapewne broń. W ciągu kilku sekund zniknęli w szarym budynku.



***



Dwie godziny potem zabrzęczał czarny holophone. Ed czytając aż usiadł z wrażenia. Wymienił się z facetem po drugiej stronie kilkoma wiadomościami. Podrapał w głowę. Na pamięć sięgnął po spluwę spod poduszki. Trzeba było się zbierać. Przyjrzał się tabletkom od Felipy. Portorykanka czy Meksykanka? Wysoka. Za wysoka. Puerto Rico. Lubił takie. Aż za nadto. Damn. Znowu zapomniał zapytać skąd jest. Pewnie i tak mu ściemni. A może i nie. Ziewnął przeciągle. Wytarł staranie fiolkę w prześcieradło i odstawił na nocnej szafce przy łóżku.



***



Motocykl sprawnie wjechał na platformę. Ed trochę się spieszył. Zszedł a maszyny i sprężystym krokiem ruszył ku windzie. Motor zniknął wchłonięty przez ścianę, która się zamknęła za nim bezszelestnie. Wszedł do pogrążonego w ciemnościach mieszkania wpisawszy uprzednio kod dostępu. Już dawno przyzwyczaił się do czerwonej poświaty sztucznego oka, która zawsze towarzyszyła mu w mroku. Wymijał meble zwracał uwagę na szczegóły. Nikogo tam nie było od ostatniej wizyty. Nie żeby się zdziwił. Nikt o tej mecie nie wiedział. I tak musiało zostać. Tak być powinno. Do tego mu służyła. Na wyświetlaczu wbudowanej w kuchenne panele mikrofali wystukał kilka cyfr i po naciśnięciu zatwierdzenia segment z pentry cofnął się do wnętrza ściany ukazując wąskie przejście. Kiedy cabinet zasunął się z powrotem, dopełniając obrazu kuchennego krajobrazu, pogrążone w ciemnościach mieszkanie znowu stało puste i milczące.
Zamyślony Walters rozebrał się z gangsterskich ciuchów. Przyłapał się na składaniu ich w kostkę, prychnął i cisnął skórzanymi spodniami w kąt. Podszedł do szafy i wybrał czarny garnitur, białą koszulę i ciemny krawat. Przebrany usiadł wygodnie w fotelu. Na wirtualnym panelu wybrał to co chciał przesuwając na boki. Ze ściany wysunęła się półeczka. Spośród kilku tożsamości wybrał tę o której myślał. Nakładka na źrenicę prawdziwego oka. Holograficzna manifestacja gałki ocznej na metalowy wszczep. Delikatnie ujął sztuczną skórę rozkładając ją na obu dłoniach. Kiedy przyłożył do twarzy jakby zakrywał całą ręcznikiem, to czuł na policzkach, skroniach, czole i ustach łaskoczące mrowienie. Maska dopasowywała się. Odsłonił twarz i sięgnął po dłuższe, czarne włosy. Kiedy zaczesał je obiema rękoma do góry, poprawił pod szyją krawat z modulatorem głosu w węźle, luzując go nieco i dopiero wtedy, naciągając na dłonie obcisłe skórzane rękawiczki, beznamiętnym wzrokiem przyjrzał się facetowi w lustrze. Vincent Vega. Pleased to meet you! Okręcił się w obrotowym fotelu. Jedno piwko i w drogę, pomyślał nakładając duże, przylegające do twarzy, czarne okulary.



***



Wysiadł z taksówki na skrzyżowaniu i sprężystym krokiem ruszył do szpitala. Wysiadł na piętrze, którego oficjalnie w szpitalu nie było i wybierając kod dostępu przy zastygłym w bezruchu niczym zacięta maszyna lub wyłączony robot w gajerku, wszedł do środka. To, że ochroniarz żył i miał sie dobrze zdradził czujny wzrok, którym nie spuszczał go z oczu na korytarzu.
Pomieszczenie było obskurne, szare i chyba nawet brudne. Ciekawe czy celowo taki wystrój miał nastrajać pacjentów specjalnej troski do konkretnego nastroju...

Koleś, przedstawiający się jako Antonio Gonzales, okazał się być biały i wcale nie do końca był jeszcze człowiekiem. Nie miał nóg, zamiast tego mniej więcej w połowie ud miał jakieś metalowo-elektroniczne wtyki i diody, pewnie służące do połączenia z fotelem czy czymś takim. Teraz jednak leżał bezbronny na szpitalnym łóżku, w jakiejś brudnej izolatce. Zamiast jednej dłoni miał także metal, Ed dojrzał co najmniej kilka wtyków w jego ciele. Pierś miał owiniętą bandażami, a on sam sprawiał wrażenie mocno poturbowanego. Twarz miał bladą, mizerną, za to zamiast włosów i skóry na głowie, lśnił metal, wraz z kilkunastoma wtykami i kilkoma podłączonymi do jakiejś aparatury kablami. Waltersowi powiedziano, że to właśnie utrzymywało go jeszcze przy życiu.

Walters usiadł przy szpitalnym łóżku przystawiając sobie krzesło. Korzystając z wirtualnej klawiatury napisał na projekcji zawieszonego nad pacjentem monitora.
KTO CIĘ TAK ZAŁATWIŁ?
DLA KOGO ROBISZ VG?
JAK ZNAJDE DIETFRIEDA?

Netrunner mimo opłakanego stanu w jakim się znajdował prychnął krztusząc się zaraz po tym. Twardziel. Heh. Chyba udzielała się kolesiowi na mentalność procentowa ilość żelastwa w ciele. Ed wybrał kilka opcji i na hologramie pokazał się akt zgonu ze zdjęciem twarzy zcyborgizowanego kadłubka.
- Albo idziesz do piachu dosłowni albo w przenośni. Masz dwie minuty do namysłu. Kto cię tak załatwił? – Ed powiedział jakby od niechcenia widząc, że kadłubek mówi i najwyraźniej słyszy.
Kilka chwil później, przestraszony netrunner już gadał, chociaż słabo. Głośniej nie mógł, rzęził przy tym i odczuwał ból. Ale umierać nie chciał.
- Nie mam pojęcia kim był ten frajer! Wparował i od razu się na mnie rzucił. Istny psychol! Średniej budowy, średniego wzrostu, czarne włosy, niebieskie oczy, wydatna szczęka. I garniturek, jak dla mnie idealnie korporacyjny. Na początku miał jeszcze te okularki, jakiś bajer jak mnie pytać. Skatował mnie a na odchodnym strzelił, tuż pod serce, mówił, bym się wykrwawiał... sukinsyn.
Ed pokazał przesłuchiwanemu zdjęcie garniaka z tych, które już miał przygotowane na tę okoliczność.
- O to to - powiedział już przy pierwszym, przedstawiającym Madsena. - To ten skurwiel!
- Tak wszedł sobie grzecznie, żeby postrzelać pod pomkę? –
zakpił ze śmiertelnie poważną miną, nie dając po sobie poznać, że wcześniejsza informacja zrobiła na nim jakiekolwiek wrażenie.
- Miał swoich kolesi! Pomogli mu wejść, ale wiedzieć musiał wcześniej, bo się nie zastanawiał. Z grubej rury, koleś! Jednego załatwiły moje systemy obronne, ale reszta... - nie musiał kończyć.
- Jak znajde Dietfrieda?
- Z opisu... i tego imienia... to będzie mieszkanie nr 40, ten sam budynek. Nie jest szefem nikogo więcej niż dwóch czy trzech kolesi... Ale unikałem ich wszystkich jak mogłem, sam rozumiesz...
– rzęził z trudem łapiąc powietrze.
- Dla kogo robisz VG? – powtórzył Ed.
- Nie mam pojęcia kim jest! Skini mi załatwili fuchę, w zamian za spokój i kilka przysług! Znam go tylko jako pana Alexa, nigdy w życiu nie widziałem. Ba, grzebałem po sieci, ale co mogę wygrzebać? Ja zrobiłem tylko tę sieciową stronkę, stary! Nie mam nic wspólnego z całą resztą, bądź człowiekiem! Skini znają go lepiej!
- Powiedzmy, że Ci wierzę i powiedzmy, że nie mam interesu w Twoim zejściu, bo mnie ani ziębi ani grzeje czy wyżyjesz czy nie. Ale teraz zastanów się uważnie, bo od tego będzie zależała przyszłość twego dobrego zdrowia i świętego spokoju na przyszłe życie... Garniak z pewnością będzie chciał skończyć spartaczoną robotę a jak nie on to ludzie, którzy go nasłali. Wszystko co wygrzebałeś w sieci o tych ludziach i operacji, siedzibie, adresach VirtuaGirl, etcetera i to co wiesz lub podejrzewasz jest teraz amunicją, dzięki której mogę tych ludzi skosić, w Twoim jak się przypadkowo składa interesie, więc bez ściemniania mów wszystko co wiesz. Pamiętaj, że w ten sposób pomagasz przede wszystkim sobie. Wyżyjesz i pomożesz, to dostaniesz nowe papiery a w gazecie będzie Twój nekrolog. Nikt cię szukać już nie będzie.
- Wyluzuj, koleś! Przecież mówię co wiem, ale gościu mi sczyścił dane! Wiesz jakie to wkurwiające, mieć pusty mózg?! Wiem tyle co mi zostało w normalnym, do jasnej cholery. Czyli prawie nic, to już powiedziałem. Ale, zaraz!
- powstrzymał jeszcze nie wykonany gest Waltersa. - Jestem zabezpieczony! Mam kilka skrytek, tam jest zapis tego co udało mi się zdobyć. Podam ci adres jednej i hasło wejścia. Ok? Pasi? Tam będą wszystkie ip wejścia, zaznaczone te, które powinny należeć do Alexa czy łysych. Wszystkie potencjalne zniknięcia i reszta syfu. Po tym powinieneś kogoś znaleźć, nie wierzę, że nie!




***




Ed jadąc szpitalną windą na dół czuł obrzydzenie to tego wraku. Wstręt wymieszany z litością. Mało było w nim człowieka i nie dlatego, że był walking-taking piece of shitty metal scrap... Skurwiel dobrze wiedział co robił dla VirtuaGirl... A mimo wszystko Walters postanowił słowa dotrzymać. Przynajmniej na tyle ile pozwolą na to okoliczności i wywiązać się z obietnicy. Miał gest, a może po prostu chciał być inny. Na czarnym holo wystukał wiadomość.

Message sent
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline