Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-12-2012, 23:33   #1
Karmelek
 
Karmelek's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znany
[Autorskie Fantasy] Celltown

(Żadna grafika nie jest moja. Jeśli tak będzie - w co wątpię - napiszę.)



Dobrzy nie zawsze wygrywają – mruknął zadumany mężczyzna, spoglądając na leżące z boku drogi ciało.
Kilkunastu strażników czekało opodal, blokując przejście. Chwała bogom za rosnące tu gęsto drzewa. Przynajmniej nikt niepożądany nie zobaczy tego.
To, co leżało przy drodze, do niedawna było sir Doylem – pełnym życia młodzieńcem, jednym z lepszych rycerzy Średniego Kręgu. Wprawnie władał mieczem, więc jakim cudem? Dlaczego, u licha, leżał tu teraz z rozpłataną łepetyną, jak jakiś bezpański kundel?
Pozomca zmełł w ustach przekleństwo i splunął. Tu z całą pewnością mieli do czynienia z czarami. Ciało rozkładało się w zastraszającym tempie, niemal na oczach, cuchnęło okrutnie, jednak jedynymi muchami były te, które przyczepiły się do końskiego zadka Dzwona, jakby owady wyczuwały, że coś jest nie tak. Zresztą nie tylko one. Tiaaa... Dodajmy do równania jeszcze to, że na zwłokach widniał odwrócony pentagram. Nie wróżyło to dobrze.
Ale kto mógł się tego dopuścić? Przecież czarna magia była surowo zakazana, co więcej! Kto mógł chcieć śmierci biednego Doyla? Przecież to był porządny chłopak. Postawił czasem piwo, pogadał, pośmiał się. Kto mógł mu coś takiego zrobić?
Mężczyzna złapał się za głowę. Tym musi zająć się Rada, a skoro tak, to pewnie wyślą jakiegoś Inkwizytora...
Co tu masz, Zeg? – odezwał się ktoś za nim.
O wilku mowa – mruknął pod nosem kapitan, obracając się.
Na drodze stał wysoki mężczyzna. Nie wyglądał na starca, jednak pozory mogły mylić. Nigdy nic nie wiadomo z tymi magami. Miał na sobie niepozorną szatę Wyższego Adepta, ale opierał się na długim kiju Inkwizytora, który zawsze ze sobą taszczył. Zegerus nie rozumiał tego. Na co mu to? Na podpałkę? Chyba bezpieczniej nosić porządny miecz.
Witaj, Waelleosie. Nie jest dobrze – powiedział, jednak równie dobrze mógł uciąć sobie pogawędkę z pniakiem.
Mag podchodził niespiesznie, cały czas wpatrując się w ciało. Bez słowa minął Zegerusa. Oddychał równo, wciągając głęboko powietrze przez nos i usta, jakby chciał posmakować je wszystkimi zmysłami. Spojrzenie miał mętne – nic dziwnego, nie patrzył teraz na ten świat. Pozomca nieraz widział takie zachowanie, jednak Waelleos nigdy nie zaczynał bez słowa. Zawsze się witał, wymieniał poglądy przed przystąpieniem do badania aury. Niespodziewanie mag zadrżał i osunął się na kolana. Zaczął oddychać tak, jakby walczył o każdy chełst powietrza.
Zegerus stał, obserwując to z otwartymi ustami. Nie miał pojęcia, co się dzieje. Z odrętwienia wyrwał go dziki krzyk sokoła.
Coś śmignęło w powietrzu i uderzyło gwałtownie w plecy maga. To był Olverd – chowaniec Waelleosa – magiczne stworzenie, które uczyło podstaw magii, a później służyło pomocą i radą w trudnych sytuacjach. Miało za zadanie chronić podopiecznego.
Sokół złapał szponami za kaptur szaty swego pana i zaczął ciągnąć. Więcej pozomcy nie trzeba było. W rekordowym tempie znalazł się przy magu i złapał za ramiona. Ciągnął w tył tak szybko, że upadli w tył, a mag przygniótł Zegerusa.
Wael, obudź się! – wrzasnął, zrzucając z siebie przyjaciela, po czym zdzielił go solidnie w twarz.
Mag jęknął, ale jego spojrzenie stało się na powrót trzeźwe. Chwilę zajęło mu uspokojenie oddechu.
Bogowie... – jęknął, ściskając kurczowo kij.
Podkomendni Zegerusa patrzyli na to przedstawienie w niemym zdumieniu. Nikt nie ośmielił się podejść, a kiedy pozomca rzucił na nich gniewne spojrzenie, dzielni strażnicy nagle zainteresowali się stanem swoich butów. Nikt w tej grupie nie miał jaj, żeby chociażby pomyśleć o stawieniu się dowódcy. Beznadziejna banda wymoczków.
Wróćmy na drogę – poprosił przerażająco słabym głosem Waelleos, usiłując wstać, jednak nogi odmawiały mu posłuszeństwa.
Co się dzieje? – zapytał Zegerus, podając mu rękę. Jakoś dotarli do drogi, gdzie ponownie legli na ziemi. – W porządku?
Nic się... – zaczął odruchowo mag, jednak zawahał się, spojrzawszy na kij – ...nie stało – dokończył machinalnie.
Pozomca podążył za spojrzeniem przyjaciela i pobladł. Biały kij, który był symbolem Inkwizytora, wyglądał, jakby spłonął. Zdawało się, że wystarczy lekkie uderzenie, żeby zmienił się w proch.. Widać nie był to zwykły kawałek drewna, mający jedynie symbolizować urząd, a coś dużo potężniejszego. Mężczyzna zadrżał na myśl o tym, co mogło ją zniszczyć.
Olverd – zawołał cicho mag. Głos miał zachrypnięty, jakby przed chwilą zdarł gardło krzykiem.
Sokół, który siedział wygodnie na słupku milowym, z drugiej strony drogi, rozpostarł niechętnie skrzydła i podleciał bliżej. Wylądował na ziemi i nastroszył pióra. Dziwne... Mag zazwyczaj wystawiał rękę, żeby jego chowaniec mógł wygodnie usiąść.
Zanieś, proszę, wiadomość – powiedział Waelleos.
Mówią, że chowańce mają bogatszą mimikę, niż zwykłe zwierzęta. Święta prawda. Sokół obdarzył podopiecznego takim spojrzeniem, że ten powinien przynajmniej stanąć w płomieniach.
Zachowujesz się, jak moja matka. Wiem, rozumiem. Nie mam już sił, żeby odejść, więc leć. Zeg mnie przypilnuje. Nie martw się, nie zbliżę się. Leć – powtórzył.
Chowaniec chwilę taksował go wzrokiem, po czym gwałtownym ruchem rozpostarł skrzydła. Wspomagany zapewne magią, wystartował niczym krasnolud do złota.
Mała, pierzasta kometa – pomyślał Zegerus. Usiadł obok maga, wyciągając zza pazuchy mały bukłaczek. Podał go przyjacielowi, który dalej wyglądał, jakby przejechał po nim powóz sześciokonny.
Nie wiem, co się stało, ale to powinno pomóc – powiedział, siląc się na uśmiech. Cokolwiek to było, wstrząsnęło też nim. Do tej pory myślał, że magowie są nietykalni.
Waelleos niepewnie powąchał zawartość, po czym uśmiechnął się nepewnie i łyknął solennie. Trunek był przedni. Smaczny i mocny. Może nawet udałoby się nim spić maga? Powszechnie wiadomo przecież, że nie warto startować w pojedynku na picie z żadnym z adeptów Sztuki, ci jednak dobrym trunkiem nie gardzili, a ten tu był pierwszej klasy. Delikatne nuty słodkiej wiśni pieściły podniebienie.
Wyborna – mruknął z uznaniem.
Od znajomego. Trzymałem na specjalne okazje.
Dziękuję. – Mag oddał bukłak właścicielowi, który również zdrowo pociągnął, machając niedbale ręką. – Nie tylko za trunek, przyjacielu. – Westchnął. – Dobrze zrobiłeś. Prawdopodobnie uratowałeś mi życie, jednak nigdy więcej nie bij maga. Nie ważne, czy zwykłego Ucznia, czy członka Rady. Wszyscy zazwyczaj mamy postawione osłony. Mogłeś skończyć co najmniej z połamaną ręką. – Zegerus skinął zamyślony głową.
Rozumiem. Dziękuję za ostrzeżenie...
W tym momencie wrócił Olverd. Ledwie wyhamował. Wylądował ciężko na pobliskiej gałęzi i zamachał skrzydłami, żeby złapać równowagę.
Niedługo przybędą – poinformował Waelleos z rezygnacją. – Poczekam z tobą, Zeg.
Chyba nie masz wyboru, przyjacielu – pomyślał ponuro, wręczając towarzyszowi trunek. – Trzymaj – powiedział na głos, wstając. – Tobie przyda się chyba bardziej. Cóż. Pewnie teraz potrzebujesz chwili spokoju. Pójdę sprawdzić, jak sobie radzą moi chłopcy.
Inkwizytor wręcz nienawidził oficjalnych spotkań. A już tym bardziej nie w terenie. Zawsze musiał mówić tyle niepotrzebnych rzeczy, oczywistych nawet dla mającego z magią tyle do czynienia, co koń pozomcy.
Chwila wyciszenia przed tą torturą była chyba tym, czego mag potrzebował w tej chwili najbardziej... zaraz po alkoholu.
Niech nam bogowie pomogą – szepnął cicho, spoglądając to na zniszczony kij, to w stronę ciała.
Jeszcze wtedy Inkwizytor nie śmiał nawet pomyśleć, że ci go wysłuchają...
 

Ostatnio edytowane przez Karmelek : 03-03-2013 o 18:12.
Karmelek jest offline