Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-12-2012, 15:26   #17
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Po co uczony pierdoła chwalił się niegdysiejszym pobytem w Japonii? Dziw, że o gejszach nie wspomniał...
Ian poczęstował się kawałkiem ciasta i zwrócił się do doktora.

- Czy pewne jest, że to będzie tajga? - spytał. - W końcu Syberia zajmuje dość dużą powierzchnię, a tajga stanowi tylko jej część.

- Uchylę rąbka tajemnicy. Tajga. Nasze Yeti ukrywa się pośród nieprzebytych ostępów tych leśnych połaci.

- Ile mamy czasu, mniej więcej, na zorganizowanie wszystkiego? - Ian kontynuował indagacje. - Zapewne sprawdził pan, doktorze, wszystkie możliwe, lepsze i gorsze połączenia z Japonią, a później z Jokohamy do Rosji.

- Miesiąc. Wyruszymy za miesiąc. Tak około. Dam znać.

Ian spojrzał na tych, co chcieli trenować. Mieli, prawdę mówiąc, niewiele czasu. No i trzeba było pozałatwiać mnóstwo spraw, z bezpośrednio z wyprawą nie związanych. Będzie go czekało mnóstwo pracy. Dobrze chociaż, że ślub kuzynki jest wcześniej. Kolejny raz podpadłby rodzinie, a Emily na dodatek bardzo lubił.

Nathalie milczała przez resztę posiłku, popijając wodę niewielkimi łykami. Oczywiście - jako rozsądna kobieta – nie wierzyła ani w yeti, ani w kosmitów. Wodziła wzrokiem po twarzach osób zgromadzonych przy stole. Fantaści, nawiedzeni fantaści – pomyślała, zachowując swoje myśli dla siebie. Zdanie kobiet rzadko było poważane.

- Jeśli wyrazi pan zgodę, doktorze – spojrzała z niemą prośbą w oczach na Chanse’a – chciałabym pojechać z panem. Zależy mi na spotkaniu z ojcem. Dysponuję pewnymi środkami… które mogę przeznaczyć na wsparcie – zawahała się na moment – na wsparcie wyprawy.

- Nie sądziłem, że będzie inaczej, panno Michalczewska. W kwestii wyjazdu, a nie pieniędzy, rzecz jasna. W Jokohamie spotkamy się z pani ojcem. To powinno panią ucieszyć.

Nikt, dziwnym trafem, nie miał więcej pytań.
Gdy tylko dyskusja zamarła, doktor przeszedł do konkretów. W paru słowach poinformował, gdzie i komu należy dostarczyć paszporty i zdjęcia. Sądząc z podanego adresu mieli zostać przedstawicielami firmy West & East Company.

Firma zajmująca się - przynajmniej według wiedzy Iana - poszukiwaniu złóż węgla, żelaza i ropy naftowej i, jako taka, stanowiła niezłą przykrywkę. Co najważniejsze, nie była to żadna spółka występująca tylko na papierze Jeśli dobrze pamiętał, miał nawet jakieś akcje tej spółki. I z pewnością raz czy dwa spotykał się z Karlem Mansonem, dyrektorem bostońskiego oddziału spółki.

- Do dziesiątego września - kończył swoją przemowę B.E. - jestem w Bostonie. Jeśli ktoś będzie jeszcze mieć jakieś pytania czy wątpliwości, to zapraszam. Dokładnie miesiąc później spotkamy się w San Francisco, w hotelu Grand.

Powiódł wzrokiem po przyszłych uczestników wycieczki, a potem uniósł kieliszek.

- Za powodzenie wyprawy! - powiedział.

Spełnili toast.

***

Zacząć należało od telefonów. Niekoniecznie tego samego dnia. Prócz jednego.
Jeszcze tego samego wieczora Ian zadzwonił do B.E., by zarezerwować dla siebie funkcję członka ochrony. Nie sądził, by z wyglądu pasował na pracownika naukowego. Posada kogoś, kto ma dbać o to, by roztargnieni naukowcy nie zagubili się o pięć kroków od obozu lub nie dali się stratować hordzie lemingów... To by było coś dla niego.

***

- Jeeves.
Służący musiał mieć słuch niczym sowa czy fenek, bowiem, chociaż Ian wcale nie podniósł głosu, pojawił się niemal natychmiast.
- Pan wołał? - spytał.
- Zamówisz mi pokój w Grand Hotelu w San Francisco, z dziewiątego na dziesiąty października.
Jeeves skinął głową.
- Zarezerwujesz bilety, żebym dotarł dziewiątego do San Francisco. Zorientuj się, czy jest bezpośrednie połączenie, bez przesiadki. Jeśli nie, to wiesz, co zrobić.
- No i zamów mi wizytę u doktora Fortmana. Na przyszłą środę.
- To wszystko, dziękuję.
Dostarczeniem zdjęć i paszportu mógł się zająć sam.

***

- Mister Weld. - Głos Kenta Trentona był jak zawsze uprzejmy. - Czym mogę służyć?
- Czy ma pan dostęp do broni z Rosji? Carskiej lub bolszewickiej? - spytał Ian. - Może być nawet z zeszłego wieku. Byle nie sprzed potopu.
Trent przez moment milczał.
- Za trzy dni będę czymś dysponował - odparł po chwili. - Odpowiada to panu?
Odpowiadało.

***

Jeśli chcesz gdzieś jechać, naucz się języka.
Zasada dość mądra, jednak jeśli ma się do dyspozycji miesiąc, dość trudna w realizacji. Zatem miast w pocie czoła przechodzić ekspresowy kurs języka rosyjskiego Ian postanowił zapoznać się jedynie z podstawowymi zwrotami, a większość czasu przeznaczyć na szlifowanie umiejętności przydatnych podczas wyprawy. I zapoznać się, choćby pobieżnie, z panującymi tam warunkami i obyczajami. Encyklopedia Britannica niewiele mogła w tej materii pomóc. Trzeba było sięgnąć po literaturę pomocniczą.
I tu, niestety, dał się we znaki brak znajomości rosyjskiego. Większość badaczy tamtych stron była Rosjanami i po angielsku pisać nie raczyli. Cóż z tego, że w Bostonie można było znaleźć na przykład “Po Kraju Ussuryjskim” Arsienjewa, skoro nikt nie raczył tego przetłumaczyć na język bardziej zrozumiały? Choćby na francuski.
Nie mówiąc o tym, że dzieło Arsienjewa było bardziej powieścią, niż relacją podróżniczą, a naukowe notatki zapewne spoczywały w szafach Moskiewskiej Akademii Nauk. I car, i bolszewicy zazdrośnie strzegli wielu tajemnic. Albo też nie interesowali się zbytnio tymi terenami. Po katastrofie tunguskiej nawet nie raczyli nikogo wysłać w tamte okolice.

Biblioteki uniwersyteckie dla kogoś z rodziny Weldów zawsze stały otworem. Nie było więc zbyt wielką trudnością. Dzięki czemu Ian mógł uzupełnić swoją wiedzę na temat syberyjskiej flory i fauny, tudzież niektórych zwyczajów zamieszkujących Syberię ludów. A było ich trochę... Buriaci, Neńcy, Czukcze, Buriaci i parę dziesiątków innych.

***

- Ian. - Doktor Peter Fortman uścisnął dłoń starego przyjaciela. - Czyżby coś ci się uszkodziło? Coś zaczęło boleć?
- Mówisz tak, jakbym do ciebie przychodził zwykle po fakcie - z uśmiechem odparł Ian.
- Nie masz pojęcia, ilu mam takich pacjentów. - Peter skrzywił się. - A potem narzekają, że nie da się wiele zrobić. Cóż więc zatem cię sprowadza?
- Profilaktyka - odparł z uśmiechem Ian. - Tak to chyba nazywasz, prawda?
- Zapraszam zatem. - Peter wskazał fotel.

Lepiej było zająć się uzębieniem teraz, w kulturalnych warunkach, niż powierzać własne zęby jakiemuś szamanowi lub, jeszcze gorzej, wiejskiemu kowalowi.

***

Z kompletowaniem ekwipunku nie miał żadnych kłopotów. Czym bowiem różni się wyjazd w śniegi Syberii od śniegów Kanady czy Alaski? Może w Rosji panowały nieco niższe temperatury...
Futrzane, wysokie buty, ciepłe spodnie, parka, śpiwór. I stos innych drobiazgów, które mogą się przydać. I stale pamiętać, że - być może - trzeba będzie to wszystko nosić na własnym grzbiecie.
Wystarczyło zatem wszystko przejrzeć, naprawić co trzeba, wrzucić do kufra... i w drogę. Ewentualne braki w wyposażeniu można było nadrobić w Jokohamie, lub we Władywostoku, bo zapewne tam rozpoczną swoją wyprawę w głąb Rosji.
Problemem pozostawała broń. Przemycać raczej nic nie warto było. Zapewne nóż myśliwski nie zrobi na celnikach wrażenia, ale colt? Na co niby można polować z pistoletem w dłoni? Z pewnością nie na tygrysy syberyjskie. Ciekawe, co by powiedzieli na łuk. Może warto by spróbować.

***

Ślub Emily był wydarzeniem może nie roku, ale z pewnością miesiąca.

Na weselnym przyjęciu zebrała się cała śmietanka bostońskiego towarzystwa.
Na szczęście było to wesele, a nie bal debiutantek i nie trzeba było unikać stada niewinnych panienek ostrzących pazurki na widok potencjalnej ofiary. A dobre nazwisko zwykle było w cenie.
Oczywiście nie wszyscy przyszli tylko po to, by podziwiać urodę panny młodej, poużalać się nad straconą wolnością pana młodego czy po prostu napić się szampana. Dla wielu była to najlepsza okazja do spotkania, oplotkowania znajomych osób lub załatwienia interesów. Każdemu jego przyjemność...
Było co prawda paru nielicznych, dla których był to bardziej obowiązek, niż przyjemność, ale oni nie rzucali się zbytnio w oczy. Każdy do perfekcji wprost opanował zasadę robienia dobrej miny do złej gry.
Ian zatańczył z panną młodą, obtańcował kilkanaście mniej czy bardziej znajomych pań i panien, wzniósł toast za zdrowie pary młodej i dzielnie trwał na posterunku, póki owa para nie opuściła towarzystwa.
Wkrótce po tym, jak państwo młodzi zniknęli na horyzoncie, również i Ian pożegnał się i wrócił do domu.

***

Czas, jak zwykle, gdy ma się mnóstwo zajęć, mijał nad wyraz szybko i Ian z pewnym zaskoczeniem stwierdził, że pora zbierać się w drogę. Na szczęście od dawna nie trzeba było jeździć dyliżansami i całą drogę można było przebyć w pulmanowskim wagonie, nie musząc się troszczyć ani o dach nad głową, ani o jedzenie, ani dbać o Indian. Era kolejowych bandytów również odeszła w przeszłość - Butch Cassidy i Sundance Kid nie żyli już od dobrych kilku lat.

Na dworcu pożegnała go tylko Anne. Nikt inny nie wiedział, dokąd Ian wyjeżdża, a siostrze mógł zaufać, że nikomu nie rozpowie, co porabia jej młodszy braciszek. I że, jak zawsze, zadba o wszystkie interesy Iana.
Poza tym - w razie czego ktoś powinien wiedzieć, gdzie go szukać.

***

Co można robić w ciągu trzech dni spokojnej podróży? Jeść, pić, spać, czytać lokalną prasę, podziwiać zmieniające się krajobrazy?
Ian, miast w pełni oddać się rozkoszom leniuchowania w luksusie na kółkach, przeglądał swoje notatki - i te, dotyczące języka, i te związane z florą, fauną i klimatem Syberii.
Zapiski zapiskami, a co w głowie, to w głowie.


Z dworca do hotelu był ładny kawałek drogi.
Uprzejmy bagażowy nie tylko odebrał bagaże, ale i zawiózł je na postój. Po chwili, obdarzony odpowiednim napiwkiem, odszedł, zaś Ian zająwszy miejsce w taksówce, zadysponował:
- Grand Hotel, proszę.


Stojący w wejściu szwajcar ukłonił się uprzejmie i dyskretnym ruchem ręki wysłał boya po bagaż szanownego gościa.
- Ian Weld - przedstawił się Ian podszedłszy do kontuaru. - Mam tu rezerwację.
- Tak, proszę pana - odparł po chwili recepcjonista. - Pokój numer dwieście dziesięć. Proszę się tu wpisać - podsunął Ianowi księgę gości.
- Czy doktor Chance już przyjechał? - spytał Ian.
Recepcjonista sprawdził ostatnie wpisy.
- Jeszcze się nie zameldował - odparł. - Jack - przywołał boya. - Zaprowadź pana - powiedział.
Ian skinął głową.
- Dziękuję. Gdyby ktoś o mnie pytał, to proszę mnie zawiadomić.
- Oczywiście, proszę pana.

Po chwili był już w swoim pokoju.
Teraz pozostawało tylko czekać na Chance’a i pozostałych uczestników wyprawy.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 05-12-2012 o 21:10.
Kerm jest offline