Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-12-2012, 18:46   #92
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 17:31, piątek, 4 wrzesień 2048
New York City
4 dni do wyborów




Jesus, Evans

Diana Kroos nie była trudna do odnalezienia. Supermodelka, ta z tych naturalniejszych, bowiem oficjalnie nie miała wszczepów. Miała za to sporo fanów, a co za tym idzie - paparazzi często nie odstępowali jej na krok, a im nowsze metody robienia zdjęć i filmów, tym więcej tego można było odnaleźć w sieci. Remo przesłał cały pakiet tego, wraz z modelką zupełnie nago, pewnie nie mogąc powstrzymać się przed załączeniem i tego pliku. Poza tym był dokładny adres, najwyższe piętro dość nowego wieżowca, prywatny apartament wraz z prywatną ochroną. Trzymały fanów i reporterów z daleka, co nie znaczyło, że nie pojawiały się zdjęcia robione przez okna. Felipa nawet nie chciała wiedzieć czego było potrzeba, aby pstryknąć dobre ujęcie ileś tam set metrów nad ziemią. To jednakże nie przybliżało zbytnio do rozmówienia się na osobności z tą kobietą.
Dalej były informacje rodzinne, niewiele zresztą. Rodzice żyli, mieszkając gdzieś na Florydzie, nigdzie też nie podawano, aby Diana prowadziła intensywne życie rodzinne. Miała dwadzieścia cztery lata, a już była rozwiedziona, wszystkie brukowce twierdziły też, że z byłym mężem toczyła prawie otwartą wojnę, gryząc się przy każdej okazji. Jak zwykle stanowiło to świetną pożywkę dla tak zwanych reporterów. Rodzeństwa nie miała, o kochankach chodziły słuchy, nie pojawiało się tylko nic bardziej stałego od chwilowych “przygód”.

Dogłębniejsze szukanie pozwoliło odnaleźć jej numer, oznaczony jako prywatny, ale to nie musiała być prawda, ponieważ nikt tego nie odbierał. Był też kontakt do agencji i menadżerki, która miała wyłączony holofon, odpowiedziała natomiast sekretarka firmy, dla której Diana głównie pracowała. Felipa nie otrzymała jednakże satysfakcjonującej odpowiedzi.
- Mogę panią umówić, jeśli to takie pilne, to na dziewiątą w poniedziałek, pasuje pani? Nie, niestety nie ma innej możliwości, panna Kroos jest niedostępna do końca tygodnia.
Dalsze nagabywanie skończyło się tylko przerwaniem połączenia. Takich jak Felipa mogło być bardzo wielu, więc oficjalne i bardzo szybkie dostanie się do kobiety zdawało się być niemożliwe.
Najłatwiej prawdopodobnie byłoby zastać modelkę w jej apartamencie, jeśli tylko przebiłoby się przez jej ochronę. Poza tym w grę wchodziło śledzenie jej, co okazało się nawet łatwiejsze. Strona, będąca połączeniem twittera i map satelitarnych, śledziła wszystkie sławne osoby niemal sama. co chwilę pojawiało się mnóstwo zdjęć i wpisów, wskazujących, że dana osoba przebywała w danej chwili w tym i tym miejscu. Tylko kilka minut czekania pozwoliło odnaleźć nowy wpis o Dianie Kroos, oznajmiający, że właśnie wchodziła do ekskluzywnego salonu urody przy Manhattańskim Broadway’u.

Wszystkie te informacje Felipa pochłaniała trąc zmęczone oczy. Litery mieniły się i rozmywały, a otoczenie co chwilę znikało w przymykających się powiekach. Wciąż znajdowały się w lokalu Wujka Li, nie osiągając porozumienia co do wspólnej pracy. Do spotkania z Royem Jack miała jeszcze ponad dwie godziny, potrzebując trzydziestu minut na dotarcie na miejsce. Przez ten czas nie pojawiły się jej rzeczy, z drugiej strony lekarka nie podjęła też żadnych innych działań. Latynoska mogła ten czas spożytkować różnie. Jej ciało dopominało się o sen lub nową działkę, jej umysł podpowiadał, że powinna działać. Wtedy jednakże musiałaby zostawić Evans samą sobie.


Ferrick, Remo

Dirkuer wywiązał się z zadania, które mu powierzono, mimo kłopotów organizacyjnych Corp Techu, spowodowanych wybuchem bomby. Sytuacja do normy wracała powoli, o czym świadczyło wciąż stacjonujące w mieście wojsko, oraz wzmożone ruchy sił policyjnych. Na osiedlowy parking, oddalony od głównych ulic i niestrzeżony w żaden sposób, podjechał srebrny mini-van, pozostawiony przez anonimowego człowieka korporacji, który zresztą ulotnił się od razu. W środku było dużo miejsca, co okazało się bardzo przydatne. Po pierwsze, Bullet okazał się bardzo dużym murzynem, umięśnionym i tak odrutowanym, że starodawny aparat do prześwietleń mógłby się spalić przy robieniu zdjęcia. Większości wszczepów nie było widać, technologia użyta była dobrej jakości, a i późniejsze operacje plastyczne prawie nie pozostawiły śladów. Ktoś, kogo normalnie stać byłoby na coś takiego, nie żyłby w wynajętym mieszkaniu, podejmując się drobnych robótek.
Nie był jednak jedynym powodem, dla którego potrzebowali miejsca. Remo przywiózł ze sobą walizkę ze sprzętem Ann, a ona sama... kilka toreb, przerzuconą przez ramię plandekę a także złożony, trzymany pod ramieniem karton wraz z rolką jakiejś taśmy. Na zdziwione spojrzenia wzruszyła ramionami, mówiąc coś o potrzebnych zakupach. Z przodu było miejsca na dwie osoby. Z tyłu, mimo sprzętu - i Kye i Bullet także mieli torby podróżne, zawierające chyba niezłą ilość klamotów, spokojnie można było zmieścić jeszcze kogoś prócz najemnika.

Z Harlemu do Manhattanu dostali się jeszcze bez problemu, ale potem natrafili na standardowe o tej porze korki, a może nawet większe niż zwykle. W końcu pracować nadal było trzeba, a zamknięta strefa i wojsko sprawy dojazdów nie ułatwiały. Mieli więc trochę czasu na zajęcie się myślami bądź rozmową. Bullet nie należał do zbyt towarzyskich osób, wyglądając na pogrążonego we własnych rozmyślaniach. Ostatecznie wjechali na trasę do New Jersey City, “podniebną autostradę”, prowadzącą do różnych korporacyjnych osiedli. Droga zresztą była prawie wyłącznie do prywatnego użytku pracowników Corp-Tech, a jeśli wzięło się pod uwagę fakt, że tego dnia pracujący w Corp Tower mieli wolne, to Remo mógł docisnąć pedał, nadrabiając stracony czas.

Osiedle nie różniło się zbytnio od Inner City, czy tego, w którym mieszkała Ferrick. Otoczone murem, dobrze utrzymanym i nie robiącym aż tak złego wrażenia, jak ten chroniący posiadłość Suareza, miało kilka bram wjazdowych. Każda z nich mogła zatrzymać i wóz opancerzony, a do tego wchodzili ochroniarze - w tym przypadku ludzie Corp-Techu, a nie prywatna firma. Z wjazdem jednakże nie mieli najmniejszych problemów, nawet powiedziano im jak najszybciej do posiadłości Alexandrów dojechać, ta bowiem znajdowała się prawie w centrum całego osiedla. Sprawa była z samej góry, żaden z nich przeszkadzać nie zamierzał, a nawet pomagał na ile mógł, chociaż nie bez zastrzeżenia.
- Możemy przymknąć oko na kilka rzeczy, ale same posiadłości są poza naszą jurysdykcją, wejść do nikogo pomóc nie możemy. Polecenia, które nam przekazano tego nie odwołują.
Może to i lepiej, bo niekoniecznie mieli ochotę, by ktoś do ich spraw się mieszał. O ile jakieś wsparcie faktycznie nie okaże się przydatne.

Pierwsze wrażenie, odnośnie domu Kentona dotyczyło jego... obronności. Sprawiał wrażenie jakiejś twierdzy, być może państwo Alexander cenili sobie własną prywatność i bezpieczeństwo. Całą posiadłość otaczał mur, od którego odstępstwo było tylko na podjeździe i przy furtce. Budynek miał dużą powierzchnię i dwa wejścia, nie licząc drzwi garażowych oraz potencjalnego wspinania się na balkony. Remo przejechał powoli obok niego, co przy okazji ożywiło Bulleta. Murzyn skoncentrował się i już po chwili miał pierwsze informacje.
- Rejestruję w środku ruch, ciepło jest rozmyte, za daleko i za grube ściany. Ruch będę mógł określić trochę dokładniej jak staniemy i zbliżymy się.
Haker przejechał i skręcił w inną ulicę, parkując samochód tak, aby nie był widoczny z posiadłości Kentona. Dookoła panował spokój, jeździło trochę samochodów, bowiem ludzie wracali z pracy, ale przechodniów nie było prawie wcale. Zmrok jeszcze nie zapadł, dlatego podejście musiało odbyć się po otwartym terenie, bądź od sąsiadów. Domy i place po obu stronach były znacznie mniej niedostępne, zbliżone do mieszkania Ferrick. Tyle, że w nich również znajdowali się ludzie. Nie musieli się przejmować kamerami na ulicach, ale co innego te na posiadłościach. Alexander miał u siebie cały, skomplikowany i nowoczesny system monitoringu.


Walters

Wyszedł ze szpitala bez przeszkód, wkrótce już znajdując się na ulicy i kierując w stronę filii banku, otwartej jeszcze wystarczająco długo. Do holofonu włożył mały, niewykrywalny i mierzący kilka marnych milimetrów czip, który netrunner wyjął ze swojego metalowego ciała. Chroniony przed wymazywaniem danych zwierał tylko trzy informacje: bank, adres skrytki i passphrase - zaszyfrowane hasło, które należało podać przy próbie dostępu do skrytki. Przybył tu taksówką, więc także tym środkiem lokomocji musiał się posłużyć ponownie, aby zdążyć przed zamknięciem filii First Security Bank znajdującej się na Manhattanie. O tej porze zaczynały się już godziny szczytu, wojsko dodatkowo utrudniało poruszanie się po mieście, ale Walters kierował się obecnie w drugą stronę, dzięki czemu omijając większość korków. Zapłacił i wyszedł, docierając do banku na godzinę przed zamknięciem.
Po jego karku przeszło nieprzyjemne uczucie bycia obserwowanym. Pokręcił się chwilę, próbując coś dostrzec, dookoła jednak ulica żyła tylko kończącym się dniem pracy, ostatnim przed weekendem. Teraz nic z tym zrobić nie mógł, wszedł więc do środka.

Nikt nie wszedł za nim, więc zgłosił się w odpowiednim miejscu, wybierając w pełni zautomatyzowaną “panią z okienka”, gdzie podał skrytkę i umieścił swój podpis cyfrowy. System skierował go do jednego z bocznych, prywatnych boksów, gdzie nakazano mu podać hasło. Na prostym, znajdującym się tam sprzęcie, pojawiła się paczka danych, którą netrunner chował tu na krytyczną sytuację. Elektroczniczne skrytki bankowe były drogie, kosztowały nawet do stu eurodolarów miesięcznie, za to powszechnie uważano je za bezpieczne - bez poprawnej kombinacji system blokował wszystko i powiadamiał ochronę. Nawet sam adres był niejawny.
To co zachował Antonio Gonzales, było chaosem. Były tu adresy ipv6, daty, logi i profile wielu osób. Większość informacji była powiązana, choćby pseudonimy na VirtuaGirl netrunner wiązał z przypuszczalnie prawdziwymi osobami, mając tu dużo luk - wiedział kiedy kazano mu dopisywać nowych do systemu i tę datę brał pod uwagę poszukując osób zaginionych. Walters odnalazł na liście dwie z kobiet, które wcześniej wyszukał Remo. Przede wszystkim, były też dość dokładne wyliczenia, z których miejsc łączyły się dziewczyny i mężczyźni “pracujący” w VirtuaGirl. Według Gonzalesa adresy były dwa, jedne dla męskiej (VirtuMan), drugie dla żeńskiej części serwisu. Do dziecięcej się nie dogrzebał, lub nie chciał przyznawać tutaj, że taka istnieje. Może nie istniała. Tyle, że Antonio wskazywał jeszcze dwa ip, bez powiązania z adresami, które oznaczył jako “administratorskie dostępy”.
Te, które odnalazł, kierowały za Queens, już chyba poza zasięg miasta, gdzie zwykłe podmiejskie osiedla pełne jednorodzinnych domów przechodziły w większe, ogrodzone czasami murem rezydencje. W ich przypadku nadzór prowadzili sami właściciele, odcinając się od globalnego zarządzania, jak było choćby w Inner City. Ed skopiował wszystko, a potem przeniósł na inną skrytkę.

Opuścił bank, ponownie poszukując wzrokiem wszelkich możliwych zagrożeń i nie znajdując nic. Uczucie jednakże powróciło zaraz po tym, jak wsiadł do taksówki. Każąc wykonać kierowcy kilka dziwnych skrętów, wreszcie dostrzegł powtarzający się obraz srebrnego, nie rzucającego się w oczy nissana, który wyraźnie kierował się za nimi. Korki utrudniały poruszanie się, jak również wcześniej wykrycie ogona. Ten jednak istniał i z jakiegoś powodu kierował się za Waltersem. Nikt nie mógł znać wyglądu, który przybrał, coś innego musiało być więc sygnałem do śledzenia. Rozejrzał się uważnie, ale nic innego nie rzuciło mu się w oczy.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 03-12-2012 o 20:51.
Sekal jest offline