Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-12-2012, 11:34   #7
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Było najprawdopodobniej frajerstwem że Halvard do Quaanti czuł jakieś takie umiarkowane zaufanie, ale co zrobić - z natury był dobroduszny i optymistycznie nastawiony do świata, może dzięki temu nie odbiło mu mimo tych wszystkich par butów zużytych w pogoni za Hemmingiem. Dodatkowo była bystrą kobietą, jak się okazało i nawet pośmiał się trochę w duchu z tego “przystojniaka”. Była nawet odrobinę za szybka i przez dłuższą chwilę rozgryzał kalambur traktujący o ulicznicy i bieliźnie. Z tego wszystkiego pozostał z tyłu. I zaraz dogonił dziewczynę, dając jaskrawy dowód prawdziwości twierdzenia że mężczyźni dają się kobietom wodzić za nos. Co prawda skończyło się zupełnie inaczej niż w podobnych okolicznościach... bez łez i negatywnych emocji, za to bardzo zaskakująco.

- Golem nie dziewczyna - stęknął gdy postępując zgodnie z jej zaleceniami najpierw pofrunął na szczyt głazu, a potem ona sama tam się znalazła, mimo wyglądu mimozy. Z tego wszystkiego był tak zaskoczony że nie zaprotestował gdy to ona go podsadziła. Schodził na psy, ot co! Zastanawiał się co by było gdyby to on próbował ją podnieść i jakoś tak przyszło mu na myśl że może lepiej nie nadwerężać kręgosłupa - diabli wiedzą co też kryje się w tym szczupłym ciałku, czy jeno zgrabna iluzja to nie jest i musiałby się w rzeczywistości mocować ze zdecydowanie większym wagomiarem. Odpuścił, tym bardziej że działy się nowe cuda.

Przez chwilę korciło go by użyć różdżki skoro Quaanti uznała że jest za głupi by cokolwiek zrozumieć z rytuału, zresztą ciekawiło go co tak naprawdę dziewczyna robi, ale ta pioruńska ziołowa “herbata” kompletnie pozbawiła go refleksu i woli i jedynie z fascynacją przyglądał się jej poczynaniom, czując drobne dreszcze (strachu? ekscytacji?) przebiegające mu po plecach. Jak zahipnotyzowany gapił się i bezwolnie podporządkowywał poleceniom. Do diabła, to mogła być pułapka, ale nawet gdy o tym myślał nie mógł sięgnąć po rękojeść kukri!

To wszystko było jakimś bełkotem szaleńca, ale najwidoczniej działało i fioletowy płomień przyciągał go niczym światło ćmę! Odetchnął oparem, pozwolił by faktycznie wypełnił mu płuca i wciągnął do środka, gdziekolwiek i czymkolwiek ten środek by nie był...

Zmieniające się obrazy i poczucie zagubienia sprawiły że ocknął się wśród tych wszystkich doznań rozszarpujących jego psychikę na drobne cząstki. I zaczął walczyć, zaprzęgając swą wolę i ćwiczenie zdobyte w świątyni oraz nabyte w drodze, przez te wszystkie lata. Z nienawiścią opierał się wnikającym w jego umysł sondom, i temu jak jego wspomnienia są obracane przeciw niemu samemu. Walczył z prądem spychającym jego jaźń w jakieś niezbadane głębiny, odpierał wmuszaną w niego desperację i wstyd. Jego Ojciec cenił niezłomność ducha, a choć Halvard był tylko narzędziem w Jego rękach, to był narzędziem posiadającym wolną wolę i teraz zaprzągł ją by nie ulec bez walki.

Walczył, opierał się do ostatka nim ciemność go pochłonęła, a wraz z nią wszystkie myśli...



- Ingrid oh, leppene er varmt som jernovner... - mruknął z czułością gdy ktoś potrząsnął go za ramię. Wiedział co mówi - miał doświadczenie w pracy z nimi. Zaraz jednak zmarszczył nos na jakieś ostre zapachy podtykane mu pod nozdrza.
- Ovenfor, la meg sove! - rzucił z charakterystycznym dla ludzi z Północy przeciąganiem, przewrócił się na twarz i zachrapał. Ten ktoś był jednak uparty. Pewnie matka. Nawet przez sen wpadł na pomysł.
- Mamma, jeg vil hellige løk, vondt magen! - powiedział żałośnie. Była to pozostałość czasów dzieciństwa gdy parę razy chorował i matka nie mogła odtąd nigdy uwierzyć, że zdrowiu jego nic nie zagraża, lecz stale krążyła wokół niego z lekami i napomnieniami. Doprowadzała go też czasem do tego, że wierzył istotnie, iż dotknięty jest groźną chorobą, i domagał się świętej cebuli, zamawiań i podgrzanych glinianych naczyń, gdy tymczasem całą jego niedomogą było tylko przejedzenie jęczmienną kaszą i wieprzowiną. Jednak tym razem niezawodny sposób nie podziałał. Otworzył oczy. I wpatrzył się w krąg twarzy wielorasowej gromady naokoło. Oczywiście, po kolei. Nie był beholderem. I mimo całego doświadczenia szczęka mu trochę opadła.
- Hvem er du? Eeee, kim jesteście? - przeszedł z ojczystego illuskańskiego na wspólny. - I czemu piecze mnie nos?
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 04-12-2012 o 11:40.
Romulus jest offline