Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-12-2012, 12:07   #4
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Było wygodnie i przyjemnie, a potem zadzwonił budzik. Spod zmiętolonej kołdry powoli wysunęła się blada ręka. Trzymała pistolet. Palec ozdobiony odrapanym lakierem nacisnął spust. Tyle razy ile to było konieczne, aby na zawsze uciszyć wredne urządzenie. Wiszący na ścianie obraz znalazł się na linii strzału. Osunął się z łoskotem na podłogę, wypadając z połamanej ramy i wywołując jęk rozpaczy płynący ze strony łóżka. Hyéne miała problemy ze wstawaniem. Coraz trudniej było jej odgonić sny. Kilka przewróceń na drugi bok później, spod poduszki wyłoniła się wzburzona blond czupryna. Tułów właścicielki został zmuszony do siadu prostego. Trwał tak dłuższą chwilę, nim obrócił się mechanicznie, para nóg opadała za krawędź materaca, a stopy zaczęły po omacku szukać kapci. W końcu dwa puchate, szarawe króliki o wesołych mordkach, szurając o posadzkę, powlokły się do łazienki.

- Podpa… - Głos na granicy słyszalności wydobył się z ust wampirzycy. Nie lubiła mówić, a jeśli już to tylko szeptem. Zielone oczy biegały po nagłówkach najświeższej gazety, którą ktoś przezornie dla niej zostawił. Zatrzymały się na chwilę i rozbłysły wesołym ogniem. Zastanawiała się ilu Spokrewnionych myślało, że to jej robota, a ilu z nich odważy się zjawić osobiście i zapytać. Uwagę skierowała w stronę lodówki, skąd wyciągnęła butelkę z brązowego szkła. Pociągnęła łyk. Pływający na powierzchni skrzep skutecznie psuł radość konsumpcji. Trzaskając szufladami, przetrząsała ich zawartość, by w końcu z triumfem wygrzebać zakręconą spiralnie słomkę. Naczynie sprawiało się teraz dużo lepiej. Opadła na krzesło i bujając z nogami przerzuconymi przez blat stołu niespiesznie sączyła napój. Kończyła prasę nawet nie zdając sobie sprawy z panujących wokół egipskich ciemności. Nagle jej uszu dobiegł przytłumiony, wysoki dźwięk, a nim zaspany umysł dokończył analizę i stwierdził, że to tylko telefon, leżący na podłodze budzik zebrał kolejną porcję ołowiu. Tym razem rykoszet roztrzaskał akwarium. Woda wylewała się z pluskiem, niosąc wraz z sobą rybki. Te, gdyby tylko mogły, desperacko rzucałyby się, chcąc zaczerpnąć powietrza, jednak parę tygodni wcześniej umarły z zagłodzenia. Dzwoniła Petrova, a dokładniej jeden z jej sierżantów. Marionetka wysłuchała co miał do przekazania nie odzywając się ani słowem.

***

Czarny, opływowy kształt płynął arterią miasta. Światła lamp rytmicznie omiatały kask, gdy wskazówka prędkościomierza drżała, próbując wyrwać się poza skalę. Brudne ulice, opary unoszące się nad chodnikami, bezdomni i ćpuny. Różne oblicza nocy. Ci, którzy najzawzięciej próbowali dzielić ją między siebie znali najczęściej tylko nudny, statyczny obraz zza grubej szyby w wysokościowcu. "Nie potrafią nawet docenić jej prawdziwego uroku." Dziewczyna prychnęła podrywając motocykl na tylne koło, akurat przed maską zaparkowanego w pobliżu radiowozu. Petrova była nieco inna, przynajmniej na tyle, aby Hell’Yeah ją zaakceptowała. Przynajmniej na tyle, aby potrafiła się zmusić do wysłuchania co ma do powiedzenia. Pozwoliła się dogonić, zatańczyć w lusterku niebiesko-czerwonemu światłu. Czas zacząć zabawę. Silnik przyjemnie zawarczał po zrzuceniu biegu. Wiedziała, że wezwą posiłki, w tym mieście samotny patrol nic nie znaczył. Palcem odszukała przycisk głośności. Słuchawkami targnął drapieżny wokal Brody Dalle.

„We are the revenants
And we will rise up from the dead.
We become the living.
We've come back to reclaim our stolen breath.”

Droga wywiodła ją na peryferia, w stronę Gór Laurentyńskich. Stała w piaszczystej zatoczce, opierając się o kamienny murek. Przed nią opadało zbocze. Spływało pożółkłą zielenią w kierunku znajdujących się w dole drzew. Obdarte z liści gałęzie kołysały się na wietrze, przygotowane na przyjście zimy. Gdzieś niedaleko szumiał strumień, a w oddali rozciągała się rozświetlona setkami świateł panorama betonowej dżungli. Montreal, miejsce szans. Równie dobre jak każde inne. Równie kruche jak każde inne. Wspomnienia ścisnęły umysł Hyéne i sennie zabrały daleko w przeszłość. Kroczyła po ruinach Oradour-sur-Glane, francuskiego miasta zrównanego ziemią przez niemieckie oddziały. Gruz chrzęścił pod ciężkimi, wojskowymi butami, gdy idąc potykała się o ciała zamordowanych. W zmysł węchu uderzał drażniący zapach pogorzeliska. Wymieszany smród spalonych zwłok, drewna i unoszących się w powietrzu drobinek prochu. To ona ich zabiła. Trupy towarzyszyły jej od zawsze. Przebudzona mimowolnie powędrowała wzrokiem wzdłuż drogi, połamanej metalowej bariery i zbocza, gdzie znajdował się całkiem nowy element krajobrazu. Wraku radiowozu. Nie wezwali nikogo.

Zniszczony pojazd leżał na dachu wbity w konar. Trzeszczał pogiętą blachą. Wampirzyca trąciła czubkiem buta wykręconą, wystającą zza drzwi rękę. Kucnęła i ostrożnie włożyła palec w ranę na pozbawionej znacznej części skóry głowie. Ta zwisała płatem odsłaniając rozłupaną czaszkę i przebijający przez nią mózg. Zlizała z niego krew, a na jej twarzy zagościł cień uśmiechu. Ułożyła dłonie pod wiszącym na pasach policjantem, pozwalając, aby wyciekające z niego życie wypełniło je czerwienią. Wzięła klika łyków i zanim spostrzegła leżała już wewnątrz wraku, z ustami nadstawionymi pod metalicznie słodki, przyjemnie ciepły strumień.

***

Około trzeciej nad ranem dotarła do Luxurii. Budynek był jej obcy, a tłum ludzi dezorientował i drażnił. Czuła się nieswojo, a to uczucie rodziło w niej paranoję. Koniec końców przekradła się na tyły lokalu i skorzystała z piwnicznego okna. Przemknęła korytarzami i pojawiła się nagle przed rosłym mężczyzną pilnującym wejścia do pomieszczenia, w którym już kilka razy wcześniej spotykała się z Carycą. Widziała jak próbuje zwalczyć niepokój, wkradający się w jego serce. Marion’ette nie pomagała. Stała przed nim w nieskażonym oddechem bezruchu, z twarzą ukrytą pod maską artystycznego makijażu, nie dającego jednak pewności, czy rozmazana, czerwona plama wokół ust jest aby na pewno jego częścią. Spod opadającej na czoło grzywki wbijały się w strażnika szmaragdowe tęczówki. Przypominały szkło, a ona sama zdawała się być faktycznie niczym więcej jak tylko lalką.

Mężczyzna już, już miał sięgnąć do wnętrza marynarki, by wydobyć broń tam ukrytą, ale przerwał mu odgłos otwieranych drzwi i Petrova, która pojawiła się na korytarzu. Na widok Marion’ette warknęła coś w stronę ochroniarza po rosyjsku, a ten rozluźnił się.

- Marion, moja droga. - Odezwała się z tym swoim uśmiechem nieobejmującym oczu. - Proszę, wejdź.

Prywatny pokój Harpii był urządzony w stylu nowoczesnym. Dominowała czerń, z okazjonalnymi akcentami czerwieni. Ściany były proste, pomalowane na ciemny kolor, a obrazy nań wiszące ilustrowały siedem grzechów głównych. Malowidło przedstawiające pożądanie, od którego swą nazwę wziął klub, wisiało tuż naprzeciwko ogromnego lustra fenickiego, przez które dostrzec można było parkiet i wijących się na nim ludzi. Petrova usadowiła się na fotelu, a Marion’ette wskazała skórzaną kanapę naprzeciwko.

- Napijesz się czegoś? - Zapytała uprzejmym tonem, spoglądając w dół, na klientelę. - Do wyboru, do koloru.

Głowa Devil Doll drgnęła na powitanie Petrovej. Opadła na ramię, potem przetoczyła na klatkę piersiową, a jej ciało dygnęło w groteskowym pokłonie. Znikała w drzwiach prywatnej loży, próbując przeniknąć materiał marynarki ochroniarza. Myśl, jakim rodzajem broni chciał zadać jej ból, płonęła pomiędzy martwymi skroniami.

Wystrój trafiał w gusta. Stała tak wpatrzona w obraz gniewu, czując silną więź z przedstawioną na nim postacią. Krew była równie realistyczna. Artysta znał się na rzeczy.

Propozycja kusiła. Dziewczyna zagubiona w tłumie. Nie pasowała do reszty. Znajome musiały ją tu przyciągnąć i zostawić, oddając się bez reszty nowo poznanym chłopakom i zabawie. Pokiwała przecząco. Gniew, nie obżarstwo. Dosyć grzechów głównych.

- Co dla mnie masz? – Zapytała cicho, wspierając łokcie na oparciu kanapy. Dźwięk płynący z gardła Maléfique był nieprzyjemnie chrapliwy, brzmiał jak zapomniana uwertura grana nożem na strunach głosowych. Odnalazła palcami pokryty skórą guzik. Bawiła się nim bezwiednie, obserwując Carycę.

- Robotę. - Odparła Petrova, wpatrując się w Marion’ette z lekkim uśmiechem. - Taką, która przypadnie ci do gustu. Jutro ma przybyć dla mnie dostawa. Problem w tym, że ktoś najwyraźniej postanowił mi ją zwinąć. Potrzebuję kogoś, kto zapewni bezpieczeństwo towaru i biorąc pod uwagę twoje umiłowanie oraz biegłość do rozrób - idealnie się do tego nadajesz. Dam ci kilka moich chłopców do pomocy i dozbroję twoje pociechy, jeśli będzie taka potrzeba. Wchodzisz w to? - Rosjanka zamilkła, po czym dodała jeszcze. - Odpalę ci część towaru.

Maléfique patrzyła jak jakiś niewidzialny robak przemieszcza się po przeciwległej ścianie, by po chwili odpowiedzieć podobnym Carycy uśmiechem. W odróżnieniu od Rosjanki jej oczy tliły się skąpane w żarze ekscytacji.

***

Marion’ette wkroczyła na piasek cyrkowej areny. Ubrana w uniform konferansjera z nieodzownym cylindrem, kamizelką z ukrytym w kieszeni zegarkiem na łańcuszku i złotymi guzikami w czarnym fraku, ściągnęła na siebie znudzone spojrzenia porozrzucanej wokół grupy ludzi. Siedzieli na trybunach, walających się po obiekcie skrzyniach, opierali o bariery i liny, rozmawiali, a ich zniekształcone głosy niosły się echem, aż pod samą kopułę. Mężczyźni i kobiety, młodzi i starsi patrzyli na nią teraz z nadzieją, że oto nadszedł czas, by zarazić miasto szaleństwem. Hyène w rozmytym ruchu obracając między palcami laskę z mahoniowego drewna, wskazała rzeźbioną w kości rękojeścią trzy zanurzone w cieniach postacie. Wysoki, żylasty kształt o nieproporcjonalnie długich ramionach i osadzonych głęboko, rozbieganych źrenicach, dziewczyna w wyciągniętym swetrze o niezdrowej cerze, wiecznie podkrążonych oczach i chusteczce aż nazbyt często przykładanej do ust w próbie tłumienia kaszlu oraz okularnik w średnim wieku nie przypominający nikogo więcej ponad przeciętnego urzędnika równie średniego szczebla, wystąpili przed siebie. Każdy otrzymał zamkniętą, zalakowaną kopertę, a w niej instrukcje o tym jak ogrzać chłodne niczym kryształ ze skazą serce wampirzycy.
Następnie wniesiono srebrny kielich i połyskujące złowrogo ostrze.
 

Ostatnio edytowane przez Cai : 09-12-2012 o 13:54.
Cai jest offline