| - A to pierwsze wejście? - zapytał Halvard właścicielkę Psalterium. - Co z nim jest nie tak że od razu przeszła pani do drugiego? - Fort Yestarva został wybudowany z myślą o obronie dzielnicy wież na wypadek, gdyby wróg sforsował otaczające miasto mury. To istna forteca. Cztery bramy, garnizon obrońców.
- A gdyby wejść do dzielnicy wież z jednym z mieszkańców? - rzuciła Rieven, niby niewinny pomysł. - Ale wejść tam można? - znowu Halvard wszedł Kayli w słowo i pokręcił głową z uśmiechem. - Do Dzielnicy wież wpuszczani są tylko mieszkańcy tejże dzielnicy. A to oznacza naprawdę wpływowe persony, nie przeciętnych zjadaczy chleba jak my. I oczywiście, ewentualne osoby towarzyszące.
- No tak, wpływowych person raczej nie wysyła się do stróżowania na bramach... - bąknęła pod nosem - To chyba na ten moment nic poza doinformowaniem się na ulicach nam nie pozostaje. Albo przynajmniej ja nie widzę żadnej innej opcji. Bez informacji nic więcej chyba nie zdziałamy. - A jak sprawdzani są ci magowie, gdy wchodzą do swej dzielnicy? - tropiciel odezwał się do Quuanti. - Sprawdzani? W sensie... Co mają przy sobie? - zmarszczyła brwi kobieta. - To zamknięty krąg. Strażnicy znają tam właściwie wszystkich. A dodatkowo... Każda wieża ma swój symbol, znak rozpoznawczy. - Chyba, że... magistrowie z uniwersytetu? Nie należą do żadnych stronnictw ani wież, jednak kilku mieszka w dzielnicy. - wtrąciła się Agatha. - Spokojnie... Magistrowie z wyboru i dla zasady nie mieszają się do polityki. Znasz jakiegoś który nam pomoże? - uniosła brew.- Zresztą, większość z nich opuszcza mury uczelni tylko w ostateczności. To miasto w mieście...
- Jak rozumiem nie ma też możliwości spotkania kapłana poza tą dzielnicą? - zapytała Kayla, coraz bardziej zrezygnowana, ale uznawszy, że trzeba rozważyć każdą możliwość - Zapewne też wszystko jest silnie chronione przed jakimikolwiek magicznymi sposobami dostanie się do środka, skoro mieszkają tam tak ważne persony? Teleportacja, plan cieni, podróż planarna? - wyciągnęła się na krześle, prostując nogi i zakładając dłonie za głową. Spojrzała w sufit, szukając w myślach jakiejkolwiek innej możliwości. - Jest pewna szansa powodzenia... Nigdy nie sprawdzaliśmy magicznej obrony Dzielnicy Wież. Stąd też to niewiadoma. Równie dobrze może zadziałać wszystko co wymieniłaś panno Rieven, a równie dobrze nic.- wzruszyła ramionami Agatha. “Panna”! - Halvard zwrócił uwagę na to zakazane słowo i zerknął na Quuanti, by sprawdzić jej reakcję. Nie doczekał się jej, więc skupił się na czymś innym. - A gdyby tak … słyszałem o takich zaklęciach, wiecie, jak człowiek pochodzi tu i tam, to wielu rzeczy się dowiaduje - że można zniknąć innym sprzed oczu, a do tego latać … No to może by takie “hop”, a nie w teleporty się bawić, które nie wiadomo gdzie na manowce zawiodą... - zrobił zawstydzoną minę, jak to drwal z Północy, gdy o balecie przyjdzie takiemu gadać.
Kayla powoli, bardzo powoli, obróciła głowę w stronę Halvarda. Wbiła w niego zaintrygowane spojrzenie, hamując wyraz innych emocji. Przywiódł jej na myśl ją samą w wieku... siedmiu lat? Może ośmiu. Gdy Leila zaczynała ją nauczać. Cóż, jednak bez powodu na pewno go tu nie ściągali, zapewne nadrabiał czym innym.
- Jak zaczniemy od niewiedzialności i lotu, a się nie uda, to i tak ściągniemy na siebie uwagę i mamy przechlapane. Chyba te dwie opcje oraz zwykła teleportacja to standard w większych miastach, a przynajmniej w ich ważniejszych miejscach. Ale ja tu specjalistką od magii nie jestem... - skrzywiła się lekko - Podróż przez plany jest... niebezpieczna. No i trzeba mieć kogoś, kto by nas na nie wprowadził. Mamy na to środki? Możliwości? Żeby pozwolić sobie na takie próby? Możemy to jakoś sprawdzić? - A gdyby tak...- zaczął nieśmiało Aeron. - Agatho kiedy spacerowałem przez miasto... ujrzałem takie miejsce... Pawie Piórko. - Ahaaa...- kobieta zmarszczyła brwi zaglądając rudzielcowi w oczy. Jednocześnie na twarzy Quaanti pojawił się wredny uśmiech. - To bardzo ekskluzywne miejsce, prawda? - Taaak gadają, ale lepiej streść tą myśl Aeronie. To nie towarzystwo do rozmów o domach schadzek... - To tylko pomysł... Bo... Tego... Mag też człowiek, prawda? Jeśli by tak jaki się zainteresował którąś z pań może z łąski swojej zaprosiłby ją do siebie? Do Dzielnicy? Albo gdyby “przejąć zlecenie” z Pawiego Piórka? I... I... - No ja się na pewno nie będę kleiła do obcego!- palnęła Joylin. - Nawet nie proście! - Tak więc Agatho? Kaylo? - zapytła rozbawiona Quaanti.
Gdy tylko Kayla zrozumiała, w czym rzecz, zatrzęsła się od poskramianego śmiechu. A może dzikiego chichotu. W każdym razie wyglądała na szczerze ubawioną i nieco rozhisteryzowaną.
- ... - próbowała wyrzec coś, ale skończyło się tylko na niemym poruszeniem ustami i głośnym parsknięciem śmiechu, wobec którego musiała wręcz zwinąć się na krześle z pozornie zrelaksowanej pozy.
- Już dobra... Już się uspokajam. - odetchnęła kilka razy i ciężko było stwierdzić, czy jest bardziej rozbawiona, czy przerażona - Chcecie usłyszeć historyjkę? Jest ściśle związana z naszą sytuacją. - zapytała, podsuwając w stronę Marka pusty kielich z niemym błaganiem o alkohol w oczach. Spojrzała po obecnych - musiała mieć absolutną pewność, że wszyscy tego wysłuchają. Z Aeronem na czele. Najgroźniejsze spojrzenie, pozbawione chwilowego rozbawienia, dostało się właśnie jemu.
- Była sobie dziewczyna, której znajomy polecił przybyć do miasta i spotkać się z nim w sprawach nie cierpiących zwłoki. - zaczęła taką sobie opowieść o banalnej treści beztroskim głosem - Dziewczyna wiedziała, że to ważne, więc nie wahała się ani chwili. Podróżowała długo, przez lądy i wody, aby dotrzeć na umówione spotkanie. Tymczasem okazało się, że do miasta nie wejdzie, gdyż jeno zaproszeni osobiście przez mieszkańców prawo wstępu na festyn mają. - wzruszyła lekko ramionami - Początkowo myślała, że może ktoś chociaż będzie mógł jej jakoś pomóc? Może tak wysłać kogoś z informacją? Ale nie... Skazana na samą siebie musiała sobie z tym jakoś poradzić. - spojrzenie fioletowych oczu, niemalże ciskających błyskawicami, wbiło się w Aerona - Nie mając pojęcia o polityce i walkach o władzę, dziewczyna jakby nigdy nic postanowiła zgrywać przymilną wobec strażnika bramy, którego znakiem był wykrzywiony szpon za kciukiem. Cóż tu dużo mówić, kim jest i co umie nie liczyło się zbytnio wobec tego, jak wygląda i jaką strażnik bramy chuć poczuje! - z melodyjnego i beztroskiego tonu przeszła w znacznie mniej przyjemny i podniesiony - I tak oto drodzy Państwo, dama owa ma na karku Pana Assmarthalozujsa, który to oczarowany jej...czymkolwiek... - prychnęła - ...pojawi się zapewne u drzwi przybytku tego lada dzień, gotów na prywatny występ przez wcześniej wymienioną. - spauzowała na chwilę, po czym jakby nigdy nic dorzuciła - Cóż, mogę spróbować go nakłonić na wypad do tego Piórka. - westchnęła, kończąc monolog. - Szpon? Tutaj!? - warknęła Quaanti. - Nie ma takiej możliwości. Jeśli tylko zobaczą nas razem...
- Bardzo przepraszam! Musiałam grać rolę. Jak mogłam być wiarygodna, nie znając żadnej innej nazwy żadnego innego miejsca, a jednocześnie dotrzeć tutaj bez lądowania bezpośrednio w jego wieży? - syknęła na Quuanti. - Brawo Aeronie.- mruknęła Agatha raczej mało zadowolona z obrotu spraw.- Biada ci panno Rieven. Oj biada... Podróż do Piórka nie będzie potrzebna. Jeśli byłabyś gotowa... Wstyd mi o to prosić... Udać się do zamku obrońców i tam namówić wspomnianego maga na wizytę... schadzkę? W jego domu, zapewne w Dzielnicy Wież byłoby.- wywróciła oczami.- Cóż za słowo, cudownie. Zakładając, że udałoby się to zrobić... Kogo posłać z tobą i jak to wyjaśnić przed czarodziejem? Sama nie dasz rady. - A może...- zaczęła niepewnie kapłanka - gdyby tak po jednym spotkaniu wystosował pani zaproszenie pisemne? Wtedy mogłaby panna przejść sama mostem, przez bramę i mieć kogoś przy sobie. Służbę? Tragarza? - Marka? - syknęła Quaanti, na co chłopak upuścił dzban z miodem, z którego dolewał właśnie Aeronowi. - Jak się na to zapatrujecie, panienko Rieven?
Tyrada przekleństw w umyśle Kayli ponowiła się, ale zachowała to dla siebie.
- To chyba jest wyjście, które w razie niepowodzenia pociąga za sobą najmniej ofiar. - stwierdziła z przekąsem - Proszę bardzo. Zrobię, co trzeba. Jeżeli to da mi szansę dorwać Carla, znaleźć go, da dostęp do niego. Pójdę z samym Demogorgonem, jeśli to pomoże. - mruknęła, tyleż zdesperowana co zdeterminowana - I nie wiem, czy Marek to dobry pomysł. Nie lepiej posłać kogoś...kto bardziej wygląda na pomocnego? Bez urazy, chłopcze. Jak na przykład mości Halvard? - uniosła lekko brew. - Posiadacza gindynbała...- wtrąciła Quaanti udając kaszlnięcie.
Spojrzenie Agathy padło na wyrośnietego mężczyznę. - Nie wiem czy będzie to możliwe. Widzę inne zadanie dla pana Halvarda i Blacktaila. Ty Kaylo, mogę mówić po imieniu?
- Oczywiście. - skinęła przyzwalająco. - Będziesz miała odszukać kapłana, sprowadzić go tutaj albo chociaż ostrzec. Ale zadziałać trzeba na obu brzegach rzeki. Bowiem wątpię czy istoty te znalazły schronienie w dzielnicy wież. Panie Blacktail, Halvardzie, przyjrzyjcie się mapie. Znacie zwyczaje tych istot, ich pragnienia i instynkty. Czy uda wam się je znaleźć a może nawet powstrzymać nim uderzą na kapłana? To może dać czas Kayli... A ten może być bardzo potrzebny. - No, czarodziej stary to i szybko nie poleci...- parsknęła złotooka. - Quaanti... - zganiła ją Agatha.
- Już ty się o to nie martw. Na pewno szybciej niż przy tobie. - warknęła na nią Kayla w odpowiedzi. - Jeśli udałoby się wam trafić na ich trop...Kiedy polują? Jak często? W mieście powinni zacząć znikać ludzie...- zastanowiła się - Chyba, że natura tych istot jest inna? W tym czasie Aeronie, skoro tak lubisz spacerki, zająłbyś się wraz z państwem Whitestone zbieraniem informacji.- przełknęła głośno ślinę zerkając na “Cichą Wodę”.
Kayla westchnęła ciężko:
- Mogę iść sama, tylko nie każcie Markowi iść ze mną. To mnie bardziej rozproszy, bo będę chciała na niego uważać. Poradzę sobie sama lepiej. A dla innych jest zajęcie. No chyba że Quaanti chce mi pomóc i wspólnie zajmiemy się Szponem. - Nie możesz iść sama. Z prostego powodu... Gdyby coś poszło nie tak, ktoś musi nas powiadomić. Marek potrafi zadbać o siebie...- uśmiechnęła się pogodnie do chłopaka rudowłosa. - Tak widać, ale o coś więcej niż fryzura? - westchnęła Quaanti. - Co do twego pomysłu, z chęcią bym ci pomogła. Ale wyglądamy jak dziewczyny z innych ulic, jeśli wiesz co mam na myśli. - obnażyła poczerniałe zęby.
- Jedna z ulicy dziwek, a druga z ulicy wiedźm? - stwierdziła Rieven bez przekonania, najwyraźniej uruchamiając gdzieś w sobie czarny humor.
Quaanti poderwała się w jednej chwili z miejsca uderzając pięścią w blat, który rozsypał się tym samym na drobne drzazgi. Odtrąciła na bok pozostałe nogi od stołu, które zastawiały jej drogę [poszybowały na drugi koniec izby] i z impetem ruszyła w kierunku Kayli. - Quaanti! - wrzasnęła rudowłosa, na co złootoka zatrzymała się tuż przed dziewczyną “z sąsiedztwa”. - Raz jeszcze nazwij mnie wiedźmą, a pozbawię cię głowy i nasram do środka, czy to jasne? - warknęła chłodno, bez cienia wściekłości.
Choć bardka początkowo totalnie zdębiała i nawet nie zdążyła zareagować, w tej chwili jedynie płynnie podniosła się z krzesła i spojrzała złote oko.
- Jasne. - odpowiedziała krótko, po czym spokojnie ponownie zajęła swoje miejsce.
__________________ “Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.” |