Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2012, 22:52   #18
Mizuki
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
- Gdzie? Na łeb ci co ciężkiego spadło,a?!- Michaił poderwał się na nogi uderzając dłońmi w blat stołu.
Siedzieli w domu rodziców- niewielkiej, starej budowli umieszczonej daleko od centrum. W powietrzu unosił się bardzo wyraźny zapach... Zapach, który Samuiłowi kojarzył się z dzieciństwem. Nigdy nie interesowało go dokładnie co go wywołuje, ale było pewne- kiedy się pojawiał tatko rozpoczynał swoje alchemiczne zabawy w piwnicy.
- Siadaj natychmiast i nie podnoś głosu w tym domu!- warknęła ich matka wchodząc do jadalni ze starą wazą pełną zupy. Postawiła ją na środku zastawionego stołu i oparła dłonie na biodrach. - W pracy to może i jesteś najmądrzejszy ale w moim domu masz się zachowywać! Albo wyciągnę pasa i będę patrzyć czy równo puchniesz!
Dziecinna groźba mimo wszystko wywołała oczekiwany skutek na Michaile. Jego poczerwieniała twarz nieco pobladła i powoli usiadł z powrotem na swoim krześle. Matka może nie spełniłaby swojej groźby- chociaż musiałoby to wyglądać przekomicznie- ale każdy z jej synów wiedział, że nie chce miec z nią do czynienia kiedy jest wściekła.
- Dziękuje mamo...
- A ty nie myśl, że ot tak pozwolę Ci rzucić wszystko i pojechać gdzieś za morze!
- odwróciła swoje wygięte wściekłością obliczę w kierunku Samuiła.- Do Rosji? Wiesz co tam się teraz dzieje?! Może jeszcze wykupisz sobie nocleg w łagrze, co?!- wzniosła złożone dłonie ku niebu. - Boże, czemu mnie tak sprawdzasz!
- Spokojnie...
- mruknął cicho.- Wiem co robię mamo, to dla mnie szansa. Duża szansa. Wiem co robię. - uśmiechnął się pobłażliwie wyciągając ramię po łyżkę wystającą z wazy.
- Barszczyk.- stwierdziła ze smutkiem opadając na krzesło.- I po co ty tam jedziesz, co?
- Nie mogę powiedzieć. Ale wiedzcie, że może to być najważniejsza sprawa w moim życiu. Wiele się zmieni, kiedy wrócę.
-Sam do końca nie był pewien tych słów ale matkę należało jakoś udobruchać.
- Zamiast znaleźc robotę... Żonę... Tobie się teraz zbiera na...
- Mamo. Postanowiłem.
- No tak, tak. Jedzcie bo ostygnie.
- zwiesiła głowę.
Ciszę nad stołem przerywały od tej pory jedynie głośne stukania łyżek o porcelanę. I siorbania Michaiła, który nigdy wybitnie nie przejmował się kulturą przy jedzeniu. Dla niego był to chyba jeden z licznych procesów, który chcąc nie chcąc musi odbębnić. Samił zaś podchodził do tej prostej czynności w zupełnie inny sposób. Kuchnia mamy- rzetelna, dokładna, pełna posmaków, w których niejeden by się pogubił. To chyba właśnie ona wyrobiła jego podniebienie. Nie mógł jednak cieszyć się często smakami wydawanymi z kuchni drogich restauracji... A wspomnienie konserw rozdawanych na froncie do dzisiaj przyprawiało go o zgrzytanie zębów. Jadł by przeżyc- wydawało się, ze właśnie w tej chwili jego młodszy brat przy rodzinnym, suto zastawionym stole robi to samo. "Cóż za absurd... Nie poradziłbyś sobie tam nawet minuty. Bo nie umiesz cieszyć się drobnostkami."- pomyślał zerkając na spocone oblicze Michaiła znad talerza.
- Było pyszne mamo. Tym razem chyba przerosłaś samą siebie.- odwzajemniła jego uśmiech, w jej oczach krył się jednak dalej cień niepokoju.- Przyszedłem nie tylko po to by powiadomić was o wyjeździe. - podjął ocierając resztki czerwonej zupy z kącików ust. - Potrzebuję książek.
- Książek?
- otworzyła szerzej oczy matka.
- Babcia przyjechała tutaj chyba z całą biblioteczką, prawda? Macie je jeszcze?
- Ojciec kazał no an strych je zanieść. Jeśli są Ci potrzebne... Możesz je wziąć. Tylko po co Ci one, co?
- Babcia bywała często we Władywostoku?
- Ależ skaczesz po tych tematach... Co to za tajemnica, co? No tak. Opowiadałam Ci przecie. Często podróżowała na wschód, nie tylko służbowo.
- Myślę, że znajdzie się kilka pozycji, które chciałbym pożyczyć.
- ucałował matkę w czoło, po czym wstał od stołu.
- A co z gazetami?- mruknął nagle Michaił.
- Słucham?
- Co z tą twoją drugą fuchą... Zostawiasz to? Za co opłacisz mieszkanie?
- Odchodzę za tydzień. O pieniądze się nie martw, braciszku.
- uniósł dłoń.- Wiele nie zarabiałem, ale jeszcze mniej wydawałem.
Ruszył w kierunku schodów, pozostawiając ze sobą zdezorientowaną matkę i brata.


+-+-+


Tego dnia dopełnił formalności wymaganych przez doktora.W siedzibie spółki West & East Company zdał paszport, po powrocie do domu zaś wykonał rozmowę międzystanową i zarezerwował najtańszy z pokoi hotelu Grand. Usłyszawszy jednak cenę... Miał cichą nadzieję, że w doktorze B.E Chance tli się jeszcze odrobina dobrej woli i kilka luźnych dolarów. Czekało go jeszcze parę znaczących wydatków.
Kilka dni temu umówił spotkania z dwoma handlarzami. Ufał bowiem, że na spotkaniach z takimi łatwiej utargować niższą cenę, niżeli podczas wizyty w specjalistycznym sklepie. O ile gdzieś by taki odnalazł w Bostonie? Mógł wykonać telefon do jednego z przyszłych towarzyszy podróży, oni zapewne też rozpoczęli stosowne przygotowania, i poprosić o polecenie miejsc. Nie mógł jednak pokonać dyskomfortu jaki budziła w nim ta myśl- że będzie się narzucał w tej chwili jeszcze całkowicie obcym mu osobą.
Szybko odrzucił rozmyślania o tym na bok, pukając do drzwi jednej z Bostońskich kamienic. Cisza. Ponowił pukanie, po czym obejrzał się na zaparkowaną za plecami ciężarówkę. Pojawiła się irytacja, czy jeśli zapuka kolejny raz nie wyjdzie na desperata?
- Znowu zachlany...?- mruknął cicho pod nosem, unosząc dłoń do drzwi. Wtedy też kuśtykanie po drugiej ich stronie, a w chwilę później zgrzytanie zamka.
- Proszę, proszę... Kogo przywiało!
- Nie wmawiaj mi, że się nie stęskniłeś mięczaku.
- uśmiechnął się zadziornie pukając w ramię mężczyznę.- Mogę wejść Charles? - rozejrzał się, po czym wysunął spod płaszcza szyjkę butelki burbonu.
- Ho, ho, ho... Zawsze gotowy. Skoro tak sprawę stawiasz... Jasne!- niezręcznie odsunął się na bok. Charles Dalton był starym znajomym, jeszcze z czasów wojny. Służyli w tym samym oddziale jako strzelcy wyborowi... Nim jednak doszło do pamiętnej podróży pociągiem i wydarzeń w lesie, ten został trafiony szrapnelami z szwabskiej haubicy. Pozbawiła go jednego oka, połowy prawej nogi i pozostawiła paskudną bliznę na jego twarzy, ciągnącą się od ust za ucho. Widok był masakryczny, a sztuczne, drewniane oko wstawione w pusty oczodół tylko pogarszało sprawę. Repnin nie był jednak nigdy do końca pewien, czy odłamki te tak naprawdę nie uratowały mu życia? Dalton może i był twardzielem, ale również lekkoduchem. A tam, w lesie, tacy jak on zniknęli jako pierwsi. A dzięki tym ciężkim ranom został odesłany do domu dużo wcześniej. Na szczęście nie w trumnie.
Samuił przecisnął się pomiędzy stosami pożółkłych gazet w kierunku pokoju gościnnego. Przynajmniej tak go określił Charles wskazując na framugę pozbawioną drzwi.
- Wybacz bałagan... Ostatnio nie mogę oderwać się od nauki tańca.- uderzył drewnianą nogą o podłogę z paskudnym uśmiechem na twarzy.
Ustawiony pod brudnym oknem stół był chyba jedyna, niczym nie zagraconą powierzchnią w pokoju. Przeszklone wystawki w kredensie były zasłonięte stosami opakowań, gazet i bóg jeden wie czego jeszcze. Skórzana sofa zaś była w tragicznym stanie, zaścielona w brudne, dające kocim moczem prześcieradło.
- A nie hodowli kotów?- zagadnął Samuił wskazując na gromadkę zwierząt wylegujących się na poduszce swego właściciela.
- A wiesz jak to jest... Weźmiesz jednego, później drugiego...A dalej grzmocą się jakby ich dupy smyrały i nim się obejrzysz masz ich dwanaście.- wzruszył ramionami, po czym usiadł przy stole. - No ale nie mów, że przyszedłeś uczyć mnie jak dbać o dom. Skończ pierdolenie o kotach i podaj no tego złotka. Czy mógłbyś?...- wskazał ręką na barek, z którego Repnin wydobył dwie, o dziwo czyste szklanki. Dołączył do swojego gospodarza i otworzył butelczynę.
- Wiesz dobrze jak bardzo obchodzi mnie twoja higiena Charles. W całym okopie dawało od ciebie tak, że w pewnym momencie miałem nadzieję, że szwaby potraktują nas tym swoim gazem.- napełnił pierwszą ze szklanek.- Ale jak już zauważyłeś nie o tym chciałem rozmawiać. Przyjechałem prosić Cię o przysługę. A właściwie o zniżkę...- uśmiechnął się napełniając drugą szklankę i zakręcając butelkę.
- Zniżkę? A co chcesz kupić kota? Aż tak ci smutno?- stuknął o szklankę Samuiła, po czym opróżnił ją jednym łykiem do połowy.
- Mówiłeś, że przed wojną pasjonowało cię łowiectwo, prawda?
- Teraz już raczej za sarną nie pobiegam... Ale jak matkę kocham, czasami mam ochotę strzelić, do któregoś z tych pchlarzy.
- łypnął na gromadę kotów.
- A masz z czego?
- Ba... Dalej mam swoją małą kolekcję. Żyjemy w takich czasach, że broń zawsze może się przydać. Może za chwilę jakiś republikanin tym razem zabroni oddychać zbyt głośno? Parszywce...
- Prohibicja daje ci się we znaki?
- zażartował.
- Z tego co widzę, ty nie cierpisz suszy.
- Jedni mają kolekcję broni, inni...
- wzruszył ramionami.- Ale skoro swoją już naruszyłem dla ciebie, może się odwdzięczysz?
Charles posłał mu ciekawskie spojrzenie znad szklanki.
- Dolej i lepiej gadaj o co chodzi.
- Oczywiście.
- chwycił za butelkę.- Ale nie spiesz się tak, cała jest dla ciebie. O co chodzi... Potrzebuję broni. Dobrej broni myśliwskiej.
- Planujesz polowanie? Ty? Może na te potwory z lasu?
- uśmiechnął się wrednie, a blizna na jego twarzy zaszła przy tym czerwienią.
- Polowanie? Coś w tym rodzaju... Na co? Wszyscy myśliwi zdradzają swoje sekrety?- puścił oko puszczając mimo uszu uwagę o jego "przeżyciach i opowieściach". Charlesa tam nie było, a wziąwszy pod uwagę jak bardzo mózg wyniszczyła mu pędzona po piwnicach wóda- raczej nigdy nie zrozumieją się w tej kwestii. W tej sprawie był równie otwarty jak znienawidzeni przez niego republikanie.
- I mam ci ją dac za butelkę burbonu? Coś mi się tutaj nie kalkuluje bracie...
- Naturalnie, że nie. Ta butelka ma być jedynie gestem dobrej woli... Byc może zwrócisz na niego uwagę podczas ustalania ceny?
- Czemu nie pójdziesz z tym do sklepu, co?
- Bo jest tam drożej. Bo wymagają formalności a sam wiesz jak bardzo lubię papierki...
- Taaak.
- zmierzył go spojrzeniem, po czym opróżnił kolejną szklaneczkę.-Krag-Jørgensen- rzucił nagle, po czym pokuśtykał do pokoju obok. Samuił słyszał szamotaninę i ciche przekleństwa Charlesa, po czym ten powrócił z długim, drewnianym pudłem w ramionach. - Egzemplarz norweski. Sprowadziłem go, kiedy nie kazano mi strzelać do szwabów... I to w sumie on nauczył mnie jak dobrze do nich strzelać. - parsknął krótko, uderzając pudłem o stół aż szklanki podskoczyły. - Magazynek boczny, nietypowe, ładowany ręcznie. Pięć naboi plis jeden w komorze. Niezawodny mechanizm... Prosty jak cep, zabójczy jak laska dynamitu.
Samuił przysunął do siebie skrzynkę, po czym odblokował stalowe klamry. Otworzył wieko i uśmiechnął się ponuro do wypolerowanego karabinu, obitego ciemnym drewnem. Przesunął po nim dłonią.
- Ile za to chcesz?
- Dogadamy się... Jak odpalisz nieco więcej dorzucę jeszcze celownik optyczny. Droga zabawka... Ale udało mi się go zwinąć na pamiątkę z Francji.
- uśmiechnął się szeroko. - Tanio może nie będzie... Ale czego nie robi się dla kumpli, co? Ty potrzebujesz broni a ja forsy... I jeszcze jednej szklaneczki.
- Jasne... Nie będę miał z tym problemów?
- Jeśli wybierasz się na polowanie... To nie. Zarejestrowany jest jako broń myśliwska.
- wzruszył ramionami.- Mogę ci zaproponować inny. Mam jeszcze z dwa albo trzy...Ale przy tym to ochłapy.
- Porozmawiajmy o cenie...



+-+-+

Zamknął za sobą cicho drzwi, by nie narażać się na awanturę z sąsiadami. Było wcześnie, jak zwykle przed 7. A ci spod 15stki nie należeli do wyrozumiałych. Nieszkodliwi, ale kto by chciał słuchać kazania debila, który ledwie zdanie potrafi ułożyć? Szczególnie teraz nie miał na to siły... Już jakiś czas temu zrezygnował z pracy w Boston Herald. Rutyna wgryzła się w jego kark zbyt mocno. Jakby się nie starał oczy otwierały się zawsze same, na minutę przed tym jak "zazwyczaj" miałby zadzwonić budzik. Postanowił zatem wykorzystać ten fakt. Chociaż werwy zostało w nim sporo kilka lat zastoju zrobiło swoje. Zaczął ćwiczyć, tak by w sytuacji krytycznej i warunkach dużo gorszych mięśnie czy kości nie odmówiły posłuszeństwa. Czasu było zbyt mało, by odzyskać sylwetkę atlety z czasów wojny, ale też na tyle dużo by "rozprostować kości". Męczący stał się kaszel, zapewne po papierosach, który napadał go po każdym, dłuższym biegu jakie fundował sobie z rana.
Nawet teraz, ostatniego dnia przed wyjazdem na południe, chwyciło go za gardło. Zakrywając dłońmi twarz huknął kilka razy... "Teraz na pewno się obudzą"- pomyślał o sąsiadach spluwając flegmą.
Po gorącym prysznicu zabrał się za pakowanie. Zaczynając od rzeczy "codziennych" - takich jak bielizna, spodnie, koszule i dwie kamizelki, swetry, ciepłe skarpety a kończąc na ekwipunku do samej wyprawy. Z dumą popatrzył na zakupione dwa tygodnie temu, sprowadzone dla niego focze futro. Cuchnęło niemiłosiernie i był pewien, że było już używane. Niemal tak samo jak tego, że żaden płaszcz, kurtka nie zapewnią mu podobnego ciepła. Szczególnie kiedy zdartą z niewinnej foki skórę naciągnie na dodatkowe ubranie. Moda prosto z Paryża to nie była... Ale czy w sercu Sybiru, w temperaturze spadającej do -50 stopni Celsjusza ktoś będzie się tym przejmował?

Do tego rakiety śnieżne; porządny, ostry nóż,; para skórzanych butów do podobnych wypraw; kompas; kilka konserw na wszelki wypadek. Broń - rewolwer i karabin myśliwski również były przyszykowane wraz z amunicją w drewnianym, przenośnym pudle.
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline