Rzecz należało dokładnie przygotować. Na szczęcie wujaszek dał im miesiąc czasu, bo właśnie w październiku mieli się spotkać w San Francisco. To dawało pewien komfort.
Gdyby czasu było mniej Mac zmuszony byłby skorzystać z biblioteki i literatury fachowej. Z pozycji w rodzaju „Wyprawa na biegun, czyli tam i z powrotem”, „Jak przeżyć w tajdze i nie zwariować”, czy „Quo Vadis Polarniku”.
Tymczasem mógł zasięgnąć rady u pewnego swojego znajomego, który mieszkał w Nowym Jorku w dzielnicy Bronx i był sześćdziesięcioletnim murzynem.
Południowy Bronx był lepszą częścią dzielnicy. W końcu Matthew Benson był nie byle kim, a sławą znaną na cały świat. No nie do końca. Choć powinien być. W końcu był jednym z pierwszych ludzi jacy stanęli na biegunie północnym.
Mac znał go jeszcze ze studiów, gdy spotkał go na jednej z pogadanek. Znalazł się pod ogromnym wrażeniem tego człowieka i nawet jakiś czas ze sobą korespondowali. Benson żywo interesował się samolotami, jako dogodnym sposobem na eksplorację Arktyki.
Mieszkał z całkiem schludnej kamienicy pod numerem piątym. Mac świadomy zasad savoir-vivre przyniósł, a jakże butelkę burbona jeszcze ze starych przedprohibicyjnych zapasów. Ku jego zaskoczeniu w progu przywitał go zakatarzony gospodarz.
- Na litość boską Mateuszu. – wypalił James gdy już się przywitali
– Ty polarnik, zdobywca bieguna przeziębiony?
- Wnuczka przyniosła z przedszkola. – bąknął mężczyzna jakby zawstydzony.
- Acha, to może odpakujemy prezent? – zaproponował potrząsając dla zachęty butelką.
- Czekaj przyniosę szkło. Apsik. – odparł gospodarz kichając w wydobytą w pośpiechu chusteczkę.
Gdy złocisty płyn został rozlany i wlany Benson spytał zaciekawiony:
- No to co Cię do mnie sprowadza? Przez telefon byłeś bardzo tajemniczy.
- Potrzebuję porady fachowca. Wybieram się w mroźną dzicz.
- O. Lecisz na północ?
- Niezupełnie. Wyprawa na Syberię. – Mac pociągnął Burbona.
- I mam Ci powiedzieć co masz zabrać? Tak? – murzyn był bardzo domyślny.
- Dokładnie mój guru. – James skwapliwie pokiwał głową.
Matthew wygodniej się rozsiadł sięgając po chusteczkę.
- No to synu weź kajecik, ołówek i pisz.
Następne dwa kwadranse spędzili na omawianiu ekwipunku. Wśród zalecanych rzeczy znalazły się niektóre oczywiste, inne mniej, a jeszcze inne zgoła wydające się kompletnie zbędne. Lecz po omówieniu stawały się wręcz konieczne. I tak należało zabrać ze sobą między innymi szwajcarski scyzoryk, który należy przywiązać do spodni mocnym sznurkiem, siekierka, stalowa płytkę pozwalającą dzięki nacięciom i otworom, między innymi przecinać przedmioty, otwierać puszki i butelki, wyciągać gwoździe, dokonywać pomiarów, odkręcać wkręty i nakrętki, oraz metalową puszkę po cukierkach, a w niej zapałki, świecę, krzesiwo magnezowe, przybornik do szycia, lusterko sygnalizacyjne, agrafki, haczyki wędkarskie, żyłkę i nacięte śruciny ołowiane, piła drutowa, nadmanganian potasu, kilka kostek cukru, dużą torbę wodoodporną, drut miedziany lub mosiężny, ostrza wymienne od skalpela. Aby zawartość nie grzechotała należało dodać waty.
Te i podobne porady dotyczące ubrań i sprzętu obozowego James bardzo skrupulatnie notował w przeświadczeniu, że kiedyś może mu to uratować życie.
- Będzie zabawnie jak Ruskie Wam to wszystko zarekwirują. Aaaapsik. – skończył pogadankę Matthew kichając potężnie.
- Nie demonizuj ich. Nie wiem dlaczego wszyscy w Stanach myślą o Rosjanach, jak o dzikusach. – prychnął MacDougall.
- Najważniejsza Mac nie jest ta cała rupieciarnia. – Benson popukał się w głową
– Ale Twoja łepetyna. Musisz używać mózgu i mieć silną wolę. To jest najważniejsze. Musisz chcieć żyć i wierzyć, że będziesz. Nie wolno się poddawać, nie wolno sobie odpuszczać.
Spojrzał na Jamesa uśmiechając się ciepło.
- Chciałbym znów ruszyć na północ. Tak naprawdę tam byłem najszczęśliwszy. Zazdroszczę Ci.
Mac odpowiedział uśmiechem.
- Dzięki za wszystko. – powiedział ściskając mocno dłoń Bensona.
Pozostały czas James spędził na zakupie ekwipunku i załatwianiu swoich spraw zawodowych. W tym celu musiał się udać do Detroit, by porozmawiać z Henrym Fordem. Stary kutwa udzielił mu bezpłatnego urlopu na pół roku. Kapitalistyczny wieprz.
Przy okazji wziął ze swojego mieszkania colta M1911. Swoją służbową broń z czasów wojska.
Jako że na Yeti, czy innego syberyjskiego miśka broń ta wydawała się za słaba w sklepie z bronią dla myśliwych nabył półautomatyczny sztucer remingtona model 8. Najpotężniejszą dostępną broń. Strzelał całkiem nieźle i sądził, że nadaje się na jednego z dwóch uzbrojonych członków wyprawy. Nabył także cały osprzęt do konserwacji broni, nie tylko amunicję.
James zdążył jeszcze pojechać do rodziców i wybyczyć się na wikcie i opierunku wniebowziętej mamy. Miał też czas wybrać się z ojcem na ryby. Jak urlop, to urlop.
Wypoczęty i zrelaksowany stawił się w przeddzień spotkania, czyli 9 października w hotelu „Grand”.