"Rozmyślanie o śmierci jest rozmyślaniem o wolności."
Jim Morrison
iemność. To pierwsza rzecz, jaka przychodzi na myśl na dźwięk słowa 'noc'. Ale czy słusznie? Europa Zachodnia, Ameryka Północna, Japonia - wielkie metropolie nigdy nie śpią. W dzień oświetla je słońce, a w nocy niezliczona ilość żarówek, jarzeniówek, neonów reklamowych. Człowiek okiełznał światło i przegnał ciemność.
W Montrealu nie było ciemności. Tam, gdzie nie docierało światło, kryły się jedynie cienie. A w tych cieniach - całkiem inny świat.
Dzwonek telefonu przerwał grobową ciszę panującą w pokoju. Godzina nie była jeszcze późna - 21, ledwie późny wieczór wedle współczesnych standardów, ale wiele sygnałów przebrzmiało, nim gospodarz podniósł słuchawkę.
-
Halo? - pytanie było równie suche, co głos, który je zadał.
-
To ja, Blanchard - ten głos za to był podenerwowany, niespokojny. -
Chyba stało się coś złego. Nie chciałbym rozmawiać o tym przez telefon. Czy mogę do pana przyjechać?
-
Oczywiście.
I tyle. Rozmowy z nim prawie zawsze były krótkie. Zdawkowe słowa i milczenie, które Blanchard próbował wypełnić.
Samochód zaparkował na podjeździe małego domu w północnej części Montrealu, na zacisznym osiedlu jednorodzinnych domków przy 67e Ave. W środku nie paliło się światło, ale nie oznaczało to, że gospodarza nie było, czy też że spał. Jeremay Blanchard wiedział lepiej. Wyjął klucze i otworzył frontowe drzwi.
Wnętrze domu, nawet w ciemności, sprawiało dziwne wrażenie. Umeblowane bardzo ascetycznie, salon po prawej od wejścia wystrojony był jedynie stołem, kanapą, dwoma fotelami, komodą (ze stojącym na niej starym telewizorem) i barkiem - w dodatku pustym. Na ścianach nie wisiały żadne obrazy, brakowało wazonów z kwiatami. I choć w domu panował porządek, to niemal wszystkie płaskie powierzchnie pokryte były kurzem.
-
Gdzie pan jest?- zawołał i wytężył słuch, oczekując odpowiedzi.
-
W bibliotece - odpowiedź była ledwo słyszalna i dobiegała z góry. Dopiero u szczytu schodów Blanchard przekonał się, że gospodarz nie siedział w zupełnej ciszy. Jego uszu dobiegły ciche dźwięki muzyki, tłumione przez zamknięte drzwi w głębi przedpokoju.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=bPvAQxZsgpQ[/MEDIA]
Jeremay otworzył je i po omacku odnalazł kontakt, bowiem w bibliotece było zbyt ciemno aby mógł dostrzec coś więcej niż kontury. Światło żarówki zalało stojące pod ścianami regały pełne książek, stolik z anachronicznym patefonem i pojedynczy fotel, w którym z książką w ręku siedział mężczyzna, na oko dobiegający pięćdziesiątki. Pozory jednak myliły - Blanchard znał go od lat, a ten nie postarzał się nawet o dzień. Zresztą, tak samo teraz było z Jeremayem, a to wszystko dzięki temu ekscentrykowi w fotelu, który nie mógł przecież czytać tej książki w zupełnych ciemnościach. A jednak Blanchard był przekonany, że tak właśnie było.
-
Chciałeś mi coś... przekazać, prawda? - zapytał mężczyzna nazwiskiem Sangiovanni, tym swoim suchym, grobowym głosem.
-
Tak, tak - potwierdził odruchowo Jeremay. -
Prosił pan, abym informował, gdybym natknął się na jakieś dziwne przypadki w mojej pracy. No i chyba na taki trafiłem... to znaczy nie ja, tylko mój znajomy z Saint-Jérôme. Nazywa się Stephen Miron, jest patologiem. No i przeprowadzał sekcje zwłok znalezionych w Górach Laurentyńskich archeologów, tych których zasypało. W ich ciałach nie było osocza... w ogóle. Cokolwiek się im stało, to nie było wykrwawienie.
-
Pan Miron napisał już raport? - pytanie było nadzwyczaj konkretne, jakby pana Sangiovanniego w ogóle nie zdziwiło to, co usłyszał.
-
Tak, naturalnie. Jego kopia została już wysłana do komendanta głównego - dopiero te słowa wywołały jakąś reakcję. Sangiovanni odłożył książkę i podniósł się z fotela.
-
To faktycznie nietypowa... sprawa - zgodził się i zaczął szukać czegoś do pisania. -
Proszę dokładnie opowiedzieć wszystko, co pan... o niej wie.
Blanchard siedział w swoim samochodzie, jadąc do centrum. Na fotelu obok niego leżała niezaadresowana koperta, którą miał zawieźć pod wskazany mu przez pana Sangiovanniego adres i wrzucić do skrzynki. Najwyraźniej informacja, którą przekazał była faktycznie bardzo ważna i właśnie zaczęła zataczać szersze kręgi. Jeremay może i nie rozumiał do końca w czym uczestniczył, ale z drugiej strony - nawet nie chciał. Wieczna młodość w zamian za parę przysług, to niewygórowana cena. Nie miał zamiaru zaglądać w zęby darowanemu koniowi.