Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2012, 00:40   #8
Coen
 
Coen's Avatar
 
Reputacja: 1 Coen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodze
Sławek stał się blady na twarzy i na dłuższą chwilę zamarł. Nie sądził, by w życiu dane mu było słyszeć takie przeraźliwe wrzaski, czy jakiekolwiek inne odgłosy bitwy. W tamtej chwili cieszył się niezmiernie, że między nim a walczącymi były solidne ściany wozu więziennego. Chłopak nie był w stanie wykrztusić ani słowa.

Barbarzyńca oparł wojowniczkę plecami o drzewo. Nie znał się na leczeniu ran; umiał je tylko zadawać.
- Ty, z mieczem na plecach! Wiesz jak ją opatrzęć? - Nie zaczekał na odpowiedź towarzysza. - Tak? To doskonale, zaopiekuj się nią! - Powiedziawszy to Korn pospieszył ku dobiegającym z wozu krzykom.
Cholera! - Spojrzał na zalegające na polanie ciała. - Ciekawe kogo pobiliśmy? Znowu stryk nad głową będzie wisiał... mam nadzieję, że to nie był nikt ważny...

Za prośbą olbrzyma Coen podszedł do kobiety i zaczął nieść jej pierwszą pomoc tak dobrze, jak potrafił. Nie wyglądała najlepiej, długie pozlepiane krwią włosy; ubranie niemal w całości rozerwane; cała umorusana. Musiała przebyć długą i ciężką drogę.
Najpierw zajął się raną głowy. Nie była groźna. Oderwał część materiału ze swego okrycia i stworzył zeń coś w rodzaju opatrunku.
- Kurwa, dawno tego nie robiłem - Przeklął nieładnie.
Następnie zajął się ramieniem lewej ręki. Kość ramienna niemal na pewno była złamana, grot bełtu utkwił głęboko w okolicy mięśnia dwugłowego, do tej pory krew nie zaczęła jeszcze ubywać, lecz trzeba było coś wymyślić i to szybko, bardzo szybko.
- Oby nie dostało się zakażenie. Tu w warunkach polowych bał się wyciągać obiekt obcy z ciała tak przemęczonej kobiety, mogło to skutkować poważnymi komplikacjami. Postanowił, że zajmie się tym później. Teraz ułamał bełt i związał ranę możliwie grubo tym, co zostało z materiału, który urwał wczesniej. Usiadł przy rannej, postanowił jej pilnować.

Dopiero teraz skupił się na reszcie jej ciała. Poza zniszczoną suknią, która pełniła zadanie długiej tuniki, miała na sobie spodnie i dziwne, czarne buty, niepodobne do żadnych, jakie mężczyzna w życiu widział.
Kiedy barbarzyńca podszedł do wozu, lepiej zobaczył małe drzwiczki. Były solidnie osadzone i miały wielką kłódkę, która wyglądała tak, jakby czasy świetności miała za sobą.
Barbarzyńca błyskawicznie zamachnał się płazem topora i z całej siły uderzył w kłódkę, jednak nie osiagnął za wiele, a przynajmniej niewiele w kwestii otwierania wozu. Narobił sporo hałasu i uszkodził broń.
- Ej, ej, ej! - młody informatyk nagle odzyskał mowę, kiedy nim szarpnęło. - Co ty, chcesz nas tutaj pozabijać? Wóz rozwalić, a nas wraz z nim?! Nie macie tam klucza do tych drzwi, czy czegoś?!

Korn odszedł od kłódki, wyraźnie zrezygnowany, posławszy wcześniej więźniu złośliwe spojrzenie. To było dlań za trudne. Jednak wpadł na pomysł. Podszedł do trupa przywódcy żołdaków i jął go przeszukiwać.
Szybko znalazł klucz, który kapitan trzymał na szyi. Przy pasie miał kilka obiecujących przyjemnie brzmiących sakiewek. Kiedy barbarzyńca zajrzał do pierwszej, wyraźnie zapominając o znalezionym kluczu, zobaczył pokaźną garść monet. Od miedzianych do złotych. W kolejnej znajdowało się coś, co obudziło nieprzyjemne wspomnienia, a mianowicie dwa kryształy - szary i pomarańczowy.

Coen przypatrywał się przeszukiwaniom z nieukrywanym zażenowaniem. Nie potrafił zrozumieć, jak ludzie mogą być takimi mentami, jak można okradać zmarłych. Postanowił, jednak siedzieć cicho. Co i raz doglądał stanu rannej.

Barbarzyńca wziął klucz i włożył w zamek. Pasował idealnie. Kiedy go przekręcił, kłódka poleciała na ziemię i wystarczyło odciągnać skobel, żeby otworzyć drzwiczki, co też barbarzyńca zaraz uczynił.
Sławek natychmiast odetchnął świeżym powietrzem, jednak mina mu znów zrzedła kiedy zobaczył twarz “wybawcy”. Cóż, zbyt optymistycznie się to nie zapowiadało, jednak młody informatyk nie zamierzał narzekać zawczasu. Pamiętał, że w wozie była kobieta z dzieckiem, więc zanim sam stamtąd wysiadł, pomógł pierw jej.

Kobieta popatrzyła na niego niepewnie, po czym wstała z miejsca, w którym do tej pory się kuliła i pociągnęła córeczkę do wyjścia. Dopiero w świetle słońca, pomagając im wysiąść, Sławek zauważył szpiczasto zakończone uszy Amallaris i małej Liranny.
Trzeba przyznać, że teraz wszyscy dokładniej przyglądali się młodemu informatykowi. Jego... niecodzienny strój dosyć rzucał się w oczy. Nie było chyba zwierzęcia, z jakiego ściągnięto tę skórę, którą nosił. Na nosie zaś miał przedziwną konstrukcję, którą mądrzy ludzie zwali okularami. Czyżby ten gołowąs był wielkim uczonym?
- Dzięki za... eee... uwolnienie. - Sławek zdecydowanie dziwnie się czuł mówiąc to i to do kogoś o co najmniej dwie głowy wyższego od siebie.
- Nie ciesz się przedwcześnie – mruknął Morion, przemykając obok – być może ominie nas przesłuchiwanie połączone z torturami, ale śmierć ciągle jest opcjonalna.

Kiedy “więźniowie” wyszli z wozu, zobaczyli pobojowisko i ciała oprawców. Przy jednym z nich, którego z trudem zaklasyfikowali jako kapitana, zobaczyli dwa lśniące kryształy. Szary i pomarańczowy.
Z drugiej strony drogi, pod drzewem, siedział tajemniczy jegomość o długich, czarnych włosach. Obok niego, na ziemi, leżała nieprzytomna młoda kobieta.
Morion uważnie rozejrzał się po okolicy, starając się zapamiętać twarze czy sylwetki wszystkich obecnych. Zignorował postacie majaczące nieopodal drzewa; ktoś z pewnością udzieli im pomocy, jeśli jej potrzebują. Na początek postanowił odnaleźć swój ekwipunek; z mieczem czuł się znacznie lepiej. Zabrał również swój pomarańczowy kryształ; miał chęć również na drugi, lecz niekoniecznie musiałoby się to spodobać Sławkowi. Nie wiedząc gdzie znajduje się jego portal, i tak by mu się nie przydał.

Twarz znowu Sławkowi zbladła, tym razem na sam widok trupów - jak dotąd widywał jedynie okazjonalnie rozjechanego kota, albo inne zwierzątko na drodze.
Młody informatyk wziął swój kryształ pospiesznie, widząc jak Morion się przy nim kręci. W końcu to mogła być jego jedyna możliwość ponownego użycia tamtego portalu. Po chwili namysłu przyjrzał się również broniom, które martwi żołnierze mieli przy sobie. W życiu nie trzmał w ręku miecza, ale doszedł do wniosku, że jeśli w całej tej literaturze której tyle się naczytał w życiu jest choć ziarno prawdy, potrzebny mu będzie miecz. Wziął więc taki, który wydał mu się najmniej uszkodzony i najlepiej wykonany. Jeśli dostrzegł jakiś sztylet, również go wziął.
Dawno temu barbarzyńca utracił swe karty gdy posądzono go o ich znaczenie. Oczywiście musiał się wtedy salwować ucieczką przed innymi hazardzistami. Nie zważając na krzywe spojrzenia Czarnowłosego, jeszcze raz podszedł do ciała kapitana i wyjął z jego sakwy karty; był honorowy i nie zabrał nic poza tym.
Ciekawe, czy w tym dziwnym miejscu będę mógł zagrać z kimś w Wiszącego Trolla? - Zastanowił się i postanowił, że jak będą mieli chwilę na odsapnięcie, namówi kogoś na małą partyjkę.

Po zebraniu swego rynsztunku, Morion systematycznie przeszukiwał pole bitwy. Nade wszystko, chciał przekonać się, dlaczego ktokolwiek chciał go zabić... i to nawet nie wiedząc kim lub czym jest. Co dziwne, nieuzasadniona groźba śmierci głęboko go dotknęła.
Wiedział, że więcej może uzyskać od swoich nowych towarzyszy, zwłaszcza kiedy nie mieliby powodu go oszukać; jednak dodatkowe informacje mogłyby być przydatne. Zwłaszcza, że obecność małej grupy zwiadowczej w leśnej głuszy mogła świadczyć o czymś innym, niż poszerzanie wpływów przez nieznane Imperium; w takim przypadku ważniejsze byłoby utrzymanie władzy w miastach i we wsiach niż łapanie nielicznych wędrowców bez bliżej uzasadnionego powodu. Byłoby to marnotrawienie czasu i wysiłku wyszkolonych żołnierzy.
Jego poszukiwania spełzły na niczym; jeśli, co wątpliwe, żołnierze wypełniali tajną misje, nie mieli przy sobie żadnych dokumentów. Mimo to, znalazł przy ciałach żołnierzy dwa wcale niezłe sztylety; nawet nie rozpoznając rodzaju stali, wiedział że są o klasę lepsze od jego broni.

Uwolnieni jeńcy stanęli w jednym miejscu, rozmawiając o czymś cicho. Elfka zasłoniła córce oczy, żeby ta nie widziała leżących na ziemi ciał, a krasnolud oceniał pobojowisko wyrokiem fachowca.
- Widzę, żeście nieźle zabalowali! - zaśmiał się, podchodząc do barbarzyńcy. W prawdzie wyglądał przy nim jak kucyk przy koniu bojowym, jednak poklepał go po plecach, uśmiechając się szeroko. - Zwą mnie Belegond Drander – przedstawił się. - Jak cię zwą chłopcze?
Barbarzyńca uśmiechnął się, zadowolony, że ktoś wreszcie go o to zapytał.
- Jestem Korn z Północnego Nordaalu, barbarzyńca i najemnik...
Sławek, który nieopodal pokonywał właśnie wstręt przed przeszukiwaniem zmarłych, usłyszał przedstawienie się Korna mimochodem. Głupio mu się zrobiło, że sam od razu nie zapytał jak wyszedł z wozu.
“To przez nerwy i szok...” powiedział sobie chłopak, próbując założyć kolczugę.

- Nie czas na takie rzeczy, panowie! - zawołał jeden z trzech pozostałych mężczyzn, którzy wyszli z wozu. Nie wyglądał na nawykłego do ciężkiej pracy, a delikatne dłonie raczej nie dzierżyły miecza. - Czas działać! - zawołał, spoglądając na zebranych.
- Bard ma rację – powiedziała niespodziewanie elfka, spoglądając na zebranych. - Jeśli ta grupa nie wróci przed zmrokiem, wyruszą na poszukiwania. Znajdą ich i dopilnują, żeby pośród trupów znalazł się jakiś ambasador, a wtedy Imperium wytoczy wojnę Minarii. Musimy jak najszybciej się stąd oddalić.

- O co tu chodzi? Kim są Ci ludzie… - Podirytowany wojownik mówił cicho tak, by go nie słyszano. Zaczął przemywać twarz rannej kobiety, nie opuścił jej ani na chwilę.
- Cztery sztuki złota to chyba niewiele za uratowanie życia prawda? - Tym razem wyrażał się dosadnie. Niósł pomoc ochoczo, lecz nigdy za darmo.
- Nazywam się Amallaris - odpowiedziała elfka, dając do zrozumienia, że owszem, słyszała. - Znam miejsce, gdzie będziemy bezpieczni. Zajmiemy się waszą ranną, będziecie mogli zjeść, odpocząć.
Usłyszawszy to krasnolud i trójka mężczyzn, skinęli ochoczo głowami.
- Nic mnie tu nie trzyma. Prowadź kobieto. - Nie okazał zdziwienia, postarał się możliwie naturalnie spojrzeć na rozmówczynię - Amallaris piękne imię- pomyślał.

Morion, mimo wszystko, nie czuł się zbyt pewnie obszukując trupy. Wiedział, że nie miał w tym świecie kontaktów ani kryjówek; musiał korzystać przede wszystkim ze swoich zdolności. Był zbyt praktyczny, by porzucać cenne rzeczy. W pewnym sensie, chyba należy mu się odszkodowanie za nieuprzejme potraktowanie?
- Jeśli będzie trzeba, pomogę też swoim „towarzyszom” – mruknął pod nosem, zabierając wszelkie monety, jakie zdołał znaleźć. Nie pogardził nawet kawałkiem suszonego mięsa.
- Długo zamierzacie się guzdrać? Musimy NATYCHMIAST ruszać - zakrzyknął.
Następnie zbliżył się do elfki, z lekkim ukłonem wskazując jej, by prowadziła ich grupę.

Jak na zawołanie, Sławek akurat skończył... zbierać ekwipunek. Miał teraz na sobie podniszczoną kolczugę dowódcy oddziału, która w parze z czarnymi traperami i niebieskimi, jeansowymi spodniami wyglądała trochę komicznie. Wziął także miecz z pasem, który przewiązał na sobie, a w ręce trzymał całkiem ostry sztylet z którym chyba niebardzo wiedział co robić.
W drugiej ręce trzymał dwa bukłaki - jeden z wodą, drugi z czymś, co roboczo postanowił uznawać za wódkę.
- Ktoś spragniony? - spytał chłopak, wyciągając bukłak z wodą. - A może coś na nerwy? - tym razem wyciągnął ten drugi.

Korn postanowił, że " pożyczy " sobie konia. Powoli, nie wykonując gwałtownych ruchów, podszedł do pustego już wozu. Bardziej od pociągowych koni, spodobał mu się skarogniady ogier, który był uwiązany z tyłu. Odczepił wodze i pogłaskał zwierzę po rozedrganych chrapach. W końcu barbarzyńca bez konia to nie barbarzyńca, pomyślał. Wsiadł na rumaka, zamierzając przejechać spore koło, jednak, jak to czasami bywa, koń odmówił współpracy.
Obejrzał się na tego kogoś, kto na niego wsiadł i położył po sobie uszy. Korn wiele wiedział o koniach... między innymi to, że jeśli bestie kładą po sobie uszy, nie wróży to niczego dobrego. Jednak ogier nic nie zrobił w kierunku pozbycia się jeźdźca z grzbietu. Wyciągnął tylko łeb, żeby jak najbardziej wydłużyć sobie wodze.
Barbarzyńca wiedział, że teraz będzie próba charakterów. Zebrał więc wodze i ścisnął konia łydkami, żeby poszedł do przodu. Ogier niechętnie spełnił rządanie, spływając jednak na boki. Wystarczyło jednak trochę poszturchać go piętami w boki i pogonić do kłusa, a następnie wolnego galopu w kółku, żeby pokazać zwierzęciu, że to nie ono rządzi. Po tej krótkiej sprzeczce, Korn zatrzymał się przed Czarnowłosym i jego pacjentką.
- Pomóż usadowić mi ją na koniu. Będziemy jechali razem.

W tym czasie młody informatyk przyglądał się zaciekawiony temu, co robi barbarzyńca. On sam nie wiedział kompletnie nic o wierzchowcach, czy metodach ich tresowania... ujarzmiania... więc każda informacja była dla niego bezcenna.

- Nie. Ona pojedzie ze mną. Nie zamierzał się sprzeczać, nie chciał kontynuować rozmowy. Wstał i przełożył bezwładne ciało kobiety przez bark, po czym przeszedł kilka metrów omijając wszystkich, a spoglądał na nich z nieukrywaną wyższością by zakończyć marsz przy wozie, który ostał się jakims cudem po ostatniej jatce. Ułożył na nim ciało kobiety i począł sprawdzać wszystkie mocowania, chomąta. Czekała go długa podróż nie zamierzał lekceważyć zdrowia swej podopiecznej i swojego.

- Ruszajcie, ja ukryję resztę ciał. W drodze duża drużyna skupiałaby na sobie za dużą uwagę, dlatego bezpieczniej będzie jeżeli się rozdzielimy. Spotkajmy się w karczmie najbliższego miasteczka.
- Nie zmierzamy do miasteczka - powiedziała elfka. - Co więcej, wóz więzienny Imperium zwaca większą uwagę, niż duża grupa ludzi.
- NIe interesuje mnie zdanie elfa! Tej dziewczynie jest potrzebny lekarz! Prawdziwy!
Jeżeli pojedziemy razem, Ona umrze.

- Zdaje się, że jesteś nieświadomy, że w okolicy nie ma żadnego miasta. - Zaczęła Amallais, wyraźnie niezadowolona. -[i] Najbliższym jest portowe Coinkin, oddalone o trzy dni jazdy koniem, cztery, przy dobrych warunkach, wozem. Oferuję pomoc medyczną w miejscu, do którego zmierzamy.
- Myślisz, że grupa sześciu osób bez problemów przejedzie tą drogą do ów tajemniczego miejsca, o którym wspomniałaś?
- To nie jest “tajemnicze miejsce”, tylko Obóz Partyzantów, jak go niektórzy nazywają - odpowiedziała elfka. - Mamy tam wszystko, czego potrzeba do fachowego opatrzenia nawet poważniejszych ran.
- Dobrze więc, sugerujesz zatem żebysmy zostawili tu na środku drogi wóz i ciała, a sami ruszyli w dalszą drogę o wielka i światła Elfko?
- Uważaj, jak... - zaczął krasnolud, jednak elfka uciszyła go ruchem ręki.
- Sugeruję - zawahała się na chwilę - żebyśmy jak najszybciej wyruszyli i zawiadomili kogo trzeba, że należy zająć się... tym wszystkim.
Do rozmowy wtrącił się jeszcze barbarzyńca.

Podjechał do wozu. Tego było już za wiele! Ten niewiele niższy od niego, czarnowłosy mężczyzna o dziwnych oczach zaczął grać mu na nerwach!
- Świetny pomysł! - Powiedział z ironią.
- Nie wiem jak ty uważasz ale ten stary wóz ledwo trzyma się kupy! Poza tym będziesz nim jechał dłużej niż ja wierzchem; o ile ten twój zabytek się wcześniej nie rozwali! Spójrz na tę kobietę! Ona musi dostać się do FACHOWEGO medyka, wiesz w jakim jest stanie. Tu najważniejszy jest CZAS! Daj mi ją zawieźć a przeżyje; przy tobie nie będzie miała takiej szansy.
Barbarzyńca odruchowo poprawił toporzysko na plecach, przywołał Złocisza do porządku; był gotowy nawet na ostateczność.
- Dobrze więc, ruszajmy, ale nie pozwolę, by kobieta pojechała z tym przygłupim ogarem - powiedział pewny siebie brunet przenosząc wzrok z Amallaris na barbarzyńcę.
- Moi drodzy! Nie czas na zwady! Czas to pieniądz! - zawołał bard, spoglądając niepewnie na zgromadzonych.
Barbarzyńca zimno spojrzał na barda.
- Czy ja wtrącam się w twoje sprawy bardzie? Nie. Co więcej, gdybym nie ja; to nadal byś gnił w tej cholernej klatce! Więc idź dostroić lutnię bądź ułożyć poemat; najlepiej o mnie!
Korn nigdy nie dawał się lżyć i być obrzucanym błotem! Może był głupi. Może był barbarzyńcą. Lecz też miał uczucia. I był bardzo silnym barbarzyńcą. Demonstracyjnie napiął okazałe mięśnie brzucha, jął wolno zaciskać dłoń w pięść. Modlił się w myślach do Żelaznego Boga by demon zbudził się w nim jeszcze raz tego niezbyt pięknego już dnia.

W tym czasie młody informatyk jedynie przyglądał się kłótni dwóch wojowników. Olbrzymi Korn nie stanowił dla niego (póki co) zagadki, zwłaszcza że sam się przedstawił. Czarnowłosy natomiast...
Dwa miecze, charakterystyczny strój i te oczy... Gdzie ja widziałem takie oczy... Czy raczej gdzie ja o nich czytałem... No tak, czytałem! pomyślał Sławek uśmiechając się do samego siebie. Teraz ta dwójka wyglądała, jakby miała sobie zaraz skoczyć do gardeł, więc nie był to dobry moment na zadawanie pytań, jednak chłopak z pewnością będzie musiał porozmawiać z czarnowłosym. Na wiele tematów.
- Jak na mój gust, wystarczająco dużo krwi dziś już przelano. - powiedział po chwili Sławek, wciąż z grymasem niesmaku patrząc na martwe ciała. Wewnątrz jego reakcje na trupy były o wiele gorsze, zastanawiał się czy kiedykolwiek się do tego przyzwyczai. - Jeśli faktycznie po zmroku Imperialiści mają wysłać grupę poszukiwawczą, to lepiej żeby nas do tego czasu już nie było, prawda? Nazwa “Obóz Partyzantów” każe sądzić, że przynajmniej jest dobrze ukryty, ruszajmy tam. - skinął głową na Amallaris.
- Jeśli pozwolicie - mruknęła, spoglądając spod nosa na skaczących sobie do gardła mężczyzn.
- Pozwolę, ale kobieta jest moja i tylko ja będę się nią opiekował do czasu aż dotrzemy do uzdrowiciela, reszta nie będzie nawet do niej podchodzić.
- A jeśli wcześniej ktoś będzie mógł jej pomóc? Przestań pieprzyć, synku! - zawołał krasnolud, podchodząc do przodu wozu, gdzie wszyscy stali. - Jeśli nie chcecie jej bardziej zaszkodzić, skończcie te niedorzeczne kłótnie, siądźcie razem na koźle i jedźcie!
Korn rozluźnił dłoń. Słowa karła miały sens. Nie zamierzał kłócić się ze swym dziwacznym i arogackim rozmówcą kosztem rannej kobiety. Dlatego wyjął spod płaszcza zaplątany weń amulet. Zdjął go z szyi i trzymając za rzemień pokazał oponentowi.
- W moim plemieniu ten talizman nosić może tylko ten kto przejdzie Próbę Stali...- Barbarzyńca wykonał swą lekko zniekształconą twarzą skrzywienie, które uznawał za szyderczy uśmiech. - Wiesz co to za próba? Nie? Powiem ci... wrzucają cię do jaskini... bez broni; nago... i wpuszczają do środka tuzin uzbrojonych w żelazne kosy wojowników. Ja jako jedyny w tym stuleciu wyszedłem stamtąd ŻYWY... Chciałbym się z tobą zmierzyć ale najwięcej straciła by wtedy ta niewiasta - Korn założył naszyjnik wykonany z zdobionych runami wilczych kłów i odjechał od wozu.


Wtedy, w ciszy, która zapadła usłyszeli jakiś dźwięk z tyłu wozu, czyli tam, gdzie zostawili ranną.
- Co za licho znowu- zostawił wszystkie sprawy i przeszedł do tyłu sprawdzić odgłosy, który go doszły.
Kiedy czarnowłosy dotarł na tył i spojrzał, okazało się, że obiektu niedawnej kłótni nigdzie nie ma. Przecież zostawił ją tutaj! Ranną, nieprzytomną, z wielkim sińcem na głowie.
- Niech to bóg krwi... Gdzie ona? Dziewczyno! - Więcej już nic nie mówił próbował ją znaleźć- wszędzie. Spojrzał do wozu, podeń; zaczął biegać po lesie. Nie mogła przecież zniknąć.

- Cholera! Mówiłem by jechać z nią na jednym koniu! Z taką raną głowy nie mogła zbyt daleko odejść... chyba, że ktoś jej w tym pomógł... - Barbarzyńca zszedł ze Złocisza, schylił się ku ziemi nieopodal wozu. Tam, w Nordaalu, pośród wiecznych lodów i ogromnych gór on i jego rodacy z Żelaznego Plemienia byli dobrymi tropicielami. Miał nadzieję, że zdobyta tam wiedza przyda się także i tutaj.
Barbarzyńca spojrzał na ziemię i zaklął pod nosem. Owszem. Wiedza by się przydała, pod warunkiem, że nie staliby na często uczęszczanym szlaku! Na zbitej ziemi niewiele było widać. Więcej szczęścia widać miał czarnowłosy.
Kiedy wbiegł do lasu, zaraz znalazł odcisk w miękkiej ziemi. Ślady zdawały się pasować do butów młodej kobiety. Więc wychodzi na to, że jeśli to nie był żaden podstęp, uciekła o własnych siłach. Odległość kroków wskazywała na to, że szła, nie biegła... robiła małe kroki, zataczając się od czasu do czasu i podpierała o drzewa.
Szedł za śladami, aż w pewnym momencie się urwały... wyglądało to tak, jakby... wróciła po własnych śladach? Tak. Część nie była równa, ale...
Cichy szelest, pęknięcie suchej gałązki uprzedziło go o ataku. Po chwili oberwał w głowę gałęzią pełną furkoczących liści. Bolało, jednak nie wyrządziło mu większej szkody.
- Auuuuuuu - zawył, mocno koloryzując swój ból spowodowany atakiem kobiety. Oberwał po głowie, a dokładnie jej prawej części, gdzieś na wysokości kości skroniowej. Obracając się w kierunku atakującej, zauważył jej oszołomienie. Teraz kiedy stał już przodem do swojej przyszłej uczennicy uśmiechnął się do niej dość uroczo, acz niepewnie.
Jednak szybko się okazało, że pierwsze wrażenie nie zostało nawet zarejestrowane. Kobieta zachwiała się i poleciała w bok.
Rubinowe oczka zawirowały w oczodołach usiłując wyrazić zmieszanie, w które popadł średniego wieku mężczyzna. Kobieta najzwyczajniej w świecie straciła równowagę. Szybkim ruchem najbliższej Jej ciała dłonią spróbował ją przechwycić w locie i nie dopuścić do groźnego upadku.
Niestety. Mężczyzna nie zdążył jej złapać, a podczas dramatycznego rzutu na ratunek, potknął się o wystający z ziemi korzeń i sam upadł. Wylądowałby na kobiecie, jednak zdołał zmienić trajektorię i upaść obok. Jak tylko zobaczył, że tamta niemrawo zbiera się na nogi, przetoczył się na nią i unieruchomił.

Widząc tak niespodziewany obrót wydarzeń, Morion postanowił ruszyć za Coenem. Nie mówiąc, że nie miał ochoty stać na trakcie niczym kaczka na odstrzał; jeśli Amallaris spodziewała się więcej imperialnych żołnierzy w tej okolicy, wolałby juz przemykać lasami.
Dotarwszy za Coenem do lasu, zdążył zobaczyć atak dziewczyny. Nie rozumiał sytuacji; czemu postanowiła uciekać, mimo że towarzystwo, choćby niezwykłe, raczej nie było nieprzyjaźnie nastawione?
Brązowowłosa nie miała absolutnie szans na zwycięstwo czy ucieczkę. Wydawała się na to zbyt osłabiona, a improwizowana broń nie była wystarczająco skuteczna, by pokonać zdrowego mężczyznę.
Należy ją zatrzymać; choćby dla jej własnego bezpieczeństwa. Ciekaw był powodów tak nietypowego zachowania; jeśli chciała uciec z tego miejsca, mógłby być skłonny pomóc jej. Sam był niejednokrotnie łapany wbrew swojej woli.
- Co wy tak - rzekł na widok leżącej pary - jeśli chcecie odrobiny samotności, moglibyście mniej jawnie umknąć w bok - zakpił.
Nie zauważył w głosie nowopoznanego kpiny. Uśmiechnął się serdecznie spoglądając na kobietę.
- Damie było zimno...
Wykręcił prawą rękę za plecy, wyciągając niepostrzeżenie jeden ze swoich zdobycznych sztyletów. Nadal trzymając dłoń za plecami, uklęknął na jedno kolano tuż obok leżących.
- Czy możesz mi powiedzieć, dlaczego uciekasz? Nikt nie zamierza cię skrzywdzić, czego nie można -powiedzieć o pałętających się wokół imperialnych żołdakach - zwrócił się do dziewczyny, pozornie ignorując Coena. Mimo to gotów był go zaatakować, gdyby rozmowa potoczyła się wbrew jego woli, a ten nie chciałłby uszanować decyzji brązowowłosej.
Dziewczyna leżała na ziemi, lekko się kuląc i wykrzywiając usta w grymasie bólu. Spojrzała na Moriona zaskoczona, jakby dopiero teraz przypisała głos do osoby i zaraz wyraz jej twarzy się zmienił.
- Jeśli nie jesteście imperialistami, to dlaczego za mną szliście? - zapytała zachrypniętym głosem.
- Dobre pytanie - zmieszał się Morion - może by podziękować? Jeśli chcesz uciekać, droga wolna - ale czy daleko zajdziesz, ranna? Czy masz jakiś sojuszników? Wątpię, byśmy byli gorsi od pachołków imperium, nawet jeśli momentami mam wątpliwości - odparł, patrząc na Coena. - walczyli o opiekę nad tobą niczym o łup..
- Przeznaczenia nie da się oszukać. Od początku kiedy spojrzałem na tą dziewczynę wiedziałem, że nie z byle powodu się tu znalazłem.
- Jak cię kopnę w rzyć, to też będzie to moje przeznaczenie, z powodu którego się tu znalazłem? - odparł gniewnie. Nie nazywaj pożądania przeznaczeniem
- Nie interesujesz mnie człowieku. Nie patrzył nawet na niego, wpijał wzrok w nowopoznaną.
- Jak Cię zwą?
- To się znalazł kochaś, nawet nie zna imienia - mruknął Morion.
Nie reagował na zaczepki, cały czas świdrował kobietę. Jej wizja siedziała w jego głowie od ponad roku. Bez wątpienia. To musisz być Ty.
Była cała spięta i nerwowo zerkała na obu mężczyzn, jednak nie usiłowała uciekać. W miarę, jak diablę mówiło, z twarzy brązowowłosej znikała zawziętość. Równocześnie jej oczy nabierały blasku, jakby oszołomienie ustępowało, jednak zastępował go ból.
- Poradzę sobie sama - bąknęła zduszonym głosem, nie patrząc na nich. Zacisnęła usta i zamknęła na chwilę oczy.
- Nie powiem, że rozumiem tą decyzję. Lecz myślę, że nie jesteśmy wrogami. Uciekaj, jak koniecznie chcesz - dopilnuję, by nikt cie nie gonił. Zawsze to jakaś szansa. Lecz sądzę że lepiej, gdybyś z nami została; ta rana wygląda poważnie - odpowiedział, ściskając rękojeść sztyletu. Poluzował chwyt; nie chciał by rękojeść ślizgała się w spoconej dłoni. Skupił się na Coenie, gotów do walki.
Opatrunek rzeczywiście nie wyglądał najlepiej. Cały zaczynał przesiąkać krwią i jeżeli ranna zaraz nie straci przytomności z upływu krwi, to stanie się to w najbliższym czasie. Chociaż słaba, stawiała opór godny najbardziej upartej kobiety świata.
- Twoje rany są zbyt poważne. Czy koniecznie chcesz umrzeć? Jeśli chcesz, mogę cie dobić - dodał, po chwili zastanowienia.
Kobieta rzuciła mu takie spojrzenie, że chyba tylko diabelstwo uratowało go od stanięcia w płomieniach. Zacisnęła jeszcze bardziej usta i przymrużyła groźnie oczy.
- Z chęcią bym ci udowodniła, że nie jestem małą, bezbronną dziewczynką - syknęła. - Zapewniam, że gdyby nie to, że łupie mi teraz w głowie... zrobiłabym ci coś strasznego - dokończyła, jednak pauza, w której ewidentnie zastanawiała się, co powiedzieć, nieco ujęła jej groźbie.
- Nie pozwolę Ci odejść. Twoje życie jest teraz moim, a moje życie zawsze należeć będzie do Ciebie.- zaprotestował wstając w całej swej okazałości, a oczy świeciły czerwienią, jak nigdy wcześniej, widać było, jak bardzo był podekscytowany choć starał się to ukryć. Okazało się, jak słabym jest aktorem.
Zdumiona dziewczyna wycofała się nieco pod drzewo, o które się oparła. Nie wstawała. Może nie miała sił, może nie była pewna, co zrobią, kiedy wstanie.
- Jesteś dziwny - stwierdziła. - Moje życie należy tylko i wyłącznie do mnie. - Wzrok jej uciekł gdzieś w bok, jakby o kimś pomyślała, jednak zaraz na jej twarz powróciły przekonanie i zawziętość. Niezdarnie wstała, podpierając się jedną ręką o drzewo i spojrzała na obu mężczyzn wyniośle. - Nikt nigdy więcej nie będzie decydował za mnie o moim życiu. Nigdy, przenigdy. Wybacz więc, drogi... - Spojrzała na niego krytycznie, unosząc brwi. Ironiczny uśmieszek pojawił się na jej ustach. - ...wiedźminie? Chwila... czy to jest jakiś durny cosplay? - zapytała, śmiejąc się cicho pod nosem.
- Tak jestem wiedźminem, a Ty sama kiedyś zrozumiesz, że przeznaczenia nie da się oszukać, nie da się przed nim uciec.
- Robię to niemal cały czas, panie wiedźminie. - Przewróciła oczami. - Hmm... sugerujesz, że jestem... eee... jak to było... Twoim dzieckiem przeznaczenia...? - Ponownie się zaśmiała.
- Ja o tym wiem, śnię o tym spotkaniu od niemal roku, kiedy zauważyłem Cię dzisiejszego dnia wreszcie zrozumiałem ów sen... - przewrócił oczyma, zmęczony już trochę tą bezsennsowną w jego mniemaniu rozmową.
- Tylko nie mów mi, że to znowu... - zaczęła, spoglądając gdzieś w bok. Nagle strasznie zbladła.
- znowu bredzisz... w takim stanie nie zdołasz uciec. Jeśli chcesz wolności, pozostaje mi jedno do zrobienia...
Spojrzała zaskoczona na Moriona. Po czym nagle jej spojrzenie zmętniało i zaczęła osuwać się na ziemię, jednak czarnowłosy w porę ją złapał.
- Nie możesz Jej zabić, nie dasz rady... - To już drugi raz kiedy słowa nowopoznanego wojownika w czerni oderwały go od poważnej rozmowy z dziewczyną. Nie drwił z niego, zwyczajnie niedbałym niezwykłym dla siebie sposobem starał się go oświecić, choć wiedział, że to raczej niemożliwe.
- Dziewczyną zaopiekujemy się razem, niech najsilniejsza z mocy rządzących tym światem pokaże swe racje...Wiedz jednak, że zawsze będę Jej Cieniem, jej duchem. Ty natomiast nikomu nie przekażesz tego, coś tu usłyszał.- Wiedźmini w nawyku mieli rzucać wszystko na szalę wielkiej wagi, którą kierował los. Coen nie różnił się od innych.
Morion wzruszył ramionami. Najwyraźniej jego przeznaczeniem jest przebywanie wśród różnorodnej maści świrów. Jakiekolwiek dyskusja mija się z celem. Widząc że ofiara tajemniczego wyznawcy “Przeznaczenia” jest chwilowo niedysponowana, nie widział sensu kontynuowania sporu. Jeśli dziewczę nadal będzie chciało nawiać, pomoże jej przy innej okazji. W końcu, jest złodziejem czy nie? Klejnot czy dziewczyna, różnica tylko rozmiarem...
- No to nieś swoje przeznaczenie - odparł, pozornie wesoło. - Czeka cię ładny kawałek lasu ze sporym ciężarem w ramionach. Wracam do pozostałych.
Zgodnie ze swoimi słowami, odwrócił się i ruszył po własnych śladach, chowając sztylet na swoje miejsce.
Nie traktował tego, jak kary. Położył dziewczę na ziemi i zaczął sprawdzać czy wszystkie opatrunki mają się dobrze. Powoli, pieczołowicie- fragment po fragmencie. Później podniósł jej bezwładne ciało delikatnie ku górze i zarzucił je sobie na barki. Szedł powoli, miał czas. Przy mijaniu kolejnych drzew uważał, aby nie poranić dziewczęcia.
Szedł długo, jednak na tyle szybko, że zdążył usłyszeć końcówkę przemówienia Moriona...

* * *

Korn wstał z traktu, rozejrzał się po polance.
- A gdzie ci dwaj? - Barbarzyńca podszedł do dziwnie odzianego młodzieńca, który to twierdził, że jest wielkim uczonym.
- Daj coś do picia; w gardle mi zaschło. Nie, nie chcę wody. Nie udawaj - wy naukowcy zawsze coś macie... badań wam się zachciało! Nim student mógł zareagować Korn wyrwał mu z rąk sagan z wódką i rozłożył się pod drzewem.
- A idźcie se jej szukać!- Był wyraźnie zdenerwowany bo zawsze wszystko się działo wtedy gdy go gdzieś nie było.
- Ano! - zawołał krasnolud, dosiadając się do barbarzyńcy. - Latanie po lasach za jakąś dziewuchą mi się nie uśmiecha. Wypijmy razem! - Roześmiał się uradowany, pociągając ze swego bukłaka.
Elfki stały w towarzystwie “partyzantów” i barda, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Nagle wszyscy się rozbiegli. Grajek spoglądał co jakiś czas na Korna i Belegonda, jakby chciał, żeby co najmniej się zadławili.
Korn delektował się smakiem taniej gorzałki, co jakiś czas,zerkając na barda i na towarzyszące mu kobiety.
A bodajbyś głos stracił zafajdany wierszokleto! - pomyślał. Gdy doszedł do połowy bukłaka spojrzał na właściciela trunku. Zrobiło mu się go żal, a że był człowiekiem o miękkim sercu- zaprosił go gestem do rozpasanej konsumpcji odbywającej się pod drzewkiem.
- Masz rację krasnoludzie, niech Czarnowłosy sam lata sobie po krzakach; może go jeszcze coś tam ugryzie... - Rozmarzył się i zwolnił nieco miejsca dla studenta.
Sławek przez dłuższy czas był zamyślony i ledwo zauważył, że Czarnowłosy i jego “podopieczna” gdzieś zniknęli. Otrząsnął się dopiero, kiedy Korn zabrał mu bukłak z wódką i usiadł ciężko pod drzewem.
Po chwili wahania informatyk dosiadł się do barbarzyńcy i wziął od niego z powrotem sagan z trunkiem.
- Wszystko się pojebało. - powiedział krótko potrząsając głową i wziął spory łyk z gąsiorka. Jakby nie patrzeć, dotąd wódkę pił tylko z kieliszków - czterdziestek, czasami pięćdziesiątek, więc picie w taki sposób wywołało u niego niemal natychmiastowy napad kaszlu.
Krasnolud roześmiał się i łupnął młodego informatyka w plecy, po czym sam sowicie łyknął.
Minęło nieco czasu, kiedy usłyszeli, że ktoś nadchodzi. Szelest liści i pojawił się nie kto inny, ale Morion.

* * *

- Szlag z tym wszystkim. - Morion marudził pod nosem, wracając na trakt. - Szajbnięty fanatyk na punkcie przeznaczenia, który nagle zobaczył sens życia w świeżo napotkanej, poważnie rannej kobiecie, nie znając nawet jej imienia. Pieprzony barbarzyńca, który bez powodu zaatakował zbrojny konwó.... co tu, do kurwy, się dzieje?! - wykrzyknął na widok stojącej grupki. - Ledwo zdążyliście odetchnąć po walce, świeże trupy ciągle śmierdzą, a wy urządzacie sobie majówkę? Pić się zachciało? Sławek, zdejmuj tą waloną zbroję, w tym metalowym gównie ugotujesz się przed przejściem choćby pięciu wiorst. Nie wiesz, że kolczugę zakłada się do poważnej bitki? Takie chuchro, nie potrafi zrobić pięciu kroków bez obicia sobie nóg mieczem, a wojownika zgrywa... no kurwaaa. Już to elfie dziecko pewnie potrafi lepiej trzymać broń. Ruszać się ! Jeśli tak tęsknicie za imperialistami, od razu wejdźcie do wozu więziennego - wskazał ręką kierunek - zamiast tak stać na słońcu.. Te, elfka... Amallaris - dodał po chwili zastanowienia - zaprowadzisz w końcu do jakiegoś bezpieczniejszego miejsca, czy jednak czekamy na żołnierzy imperium? Oni się z pewnością nami zaopiekują. W ciemnych lochach słońce nie będzie raziło w oczy, a rozgrzeją wrzącym olejem lub stosem - zakpił.
- Od jakiegoś czasu usiłuję wszystkich stąd zabrać, jakbyś nie zauważył - odparła z kwaśną miną.
Barbarzyńca podrapał się z frasunkiem po głowie.
- Coś ty taki nerwowy?- Zwrócił się do drwiącego z Sławka Moriona. - Imperialni powinni się nas bać! To właśnie ja i Czarnowłosy we dwójkę rozpieprzyliśmy cały ten ich doborowy konwój... Siadaj chłopie z nami; nic nam nie grozi... pocieszycielko strapionych... nie wysychaj!- Korn teatralnie potrząsnął bukłaczkiem.
Młody informatyk, chcąc nie chcąc, zaczerwienił się nieco ze wstydu na słowa dziwnego kupca.
- Pochodzę z nadmiernie bezpiecznego miejsca - powiedział nagle podnosząc głowę - gdzie najgorszym, co kogokolwiek może spotkać, to przeziębienie lub, nie daj boże, potrącenie przez jakiś wóz. Czytałem całe mnóstwo materiałów na temat miejsc takich jak to, gdzie życie wisi na czubku miecza, a ludzie giną od byle gówna. Nie wiem, jak się mam tutaj zachowywać, jak żyć, więc zrobiłem pierwszą rzecz, jaka przyszła mi do głowy, żeby przeżyć. Nasz wojowniczy barbarzyńca w pojedynkę usiekł ośmiu, czy dziewięciu imperialistów. Ich życie skończyło się ot tak, tylko dlatego, że go spotkali. Dla was może to normalne, jednak dla mnie... - nie skończył.
Jeśli ktokolwiek spojrzał wtedy w oczy chłopaka, mógł dostrzec w nich autentyczny strach.
- Fakt, nie umiem walczyć. - dodał po chwili. - Bo nigdy nie musiałem. Ale znasz lepszy sposób, żeby w tym miejscu zatroszczyć się o swoje bezpieczeństwo?
- Na przykład trzymać się za moimi plecami? - Barbarzyńca lekko się uśmiechnął.
- Co racja to racja! Nie damy ci tak łatwo zginąć! - zaśmiał się krasnolud. - Niby jestem kupcem. jednak nie raz, nie dwa dzierżyło się miecz, czy topór. - Zerwał się na nogi, podszedł do jednego z ciał, ściągnął z niego pas z mieczem i przypasał sobie, spoglądając nań z powątpiewaniem. - Po prawdzie miewałem lepsze miecze, ale lepsze to niż kij.
Reszta nie zauważyła nawet momentu, w którym Coen ze swoją podopieczną wrócili do wozu. Brunet ułożył ją wygodnie na tyłach wozu więziennego, miał nadzieję, że tym razem nie będzie uciekała. Sam tymczasem zaczął chować ciała strażników po krzakach. Nie rozmawiał z resztą, byli mu obojętni.
Dwóch partyzantów, nie widząc nic lepszego do roboty, pomogło mu z ciałami. Poruszali się sprawnie, jak na zwykłych wieśniaków i zdawali się doskonale wiedzieć, jak zacierać ślady. Mieli też już przypasane pochwy z mieczami, a za pasami sztylety.
- Usiądź sobie z tyłu - powiedział niespodziewanie jeden z mężczyzn. - [i]Mam na imię Ross. Potrafię powozić. Rozumiem, że jesteś podejrzliwy w stosunku do wszystkich, ale lepiej będzie, jeśli posiedzisz z nią tam, z tyłu.
O dziwo wojownik przystał na propozycję Rossa, w gruncie rzeczy, nie widział lepszego rozwiązania.
- Nie mam imienia, nie posługuję się nim. Na pewno nie przyda Ci się też wiedza o moich umiejętnościach, nie mam też zamiaru dyskutować z Tobą o swoich zaletach, chętnie jednak przyjmę Twoją ofertę związaną z powożeniem. Sam jestem średnim woźnicą.
- No w końcu! - ucieszyła się Amallaris. - Ruszajmy więc! - I sama, czym prędzej, ruszyła drogą, prowadząc za rękę młodą elfkę.
Poprowadziła grupkę w przeciwnym kierunku, niż zmierzał powóz. Minęło nie więcej niż dwie godziny, kiedy skręcili w las. Tu musieli pozbyć się wozu, więc
Teraz elfka pokazała im ledwie widoczną ścieżkę, którą Korn z trudem mógł przejechać w siodle.
 
__________________
"Wyobraźnia jest początkiem tworzenia.
Wyobrażasz sobie to, czego pragniesz,
chcesz tego, co sobie wyobraziłeś i w końcu
tworzysz to, czego chcesz."

Ostatnio edytowane przez Coen : 11-12-2012 o 00:49.
Coen jest offline