Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2012, 17:48   #1
Pinhead
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
[Mini sesja] - "Sąsiedzi"

10 grudnia 2012, Nowy York
Śnieg sypał intensywnie od kilku już dni. Ulice były więc pokryte gruba warstwą białego puchu. Służy porządkowe nie dawały sobie rady z zalegającymi zwałami śniegu. Na dodatek z każdym dnie było coraz mroźniej. Jakby na złość wszystkim naukowcom, którzy w mediach uparcie propagowali tezę o globalnym ociepleniu.
Mieszkańcy Wielkiego Jabłka byli więc rozdrażnieni i nerwowi. Niektórzy nawet bardzo.

- Do wszystkich radiowóz w pobliżu 37 Zachodniej. Zgłoszenie o awanturze domowej. Prawdopodobnie użyta została broń palna. Potrzebna pilna interwencja. Powtarzam...

Zgłoszenie o awanturze odebrały dwie jednostki o numerach 1635 i 1685. W jednym z nich akurat przebywała ekipa telewizyjna kręcąca serial dokumentalny o pracy nowojorskiej policji.
Henry Kovalsky dziennikarz odpowiedzialny za prowadzenie narracji w serialu, poczuł ukucie w sercu. Adres był zbieżny z adresem kamienicy której mieszkał jego ojciec. Przez chwilę zastanawiał się, czy przypadkiem ojczulek nie wplątał się w jakąś awanturę. Często darł koty z różnymi sąsiadami. Jego zdaniem kamienica, jak i całe miasto schodziło na psy. Coraz więcej było nielegalnych imigrantów i przyjezdny. Prawdziwych nowojorczyków można było policzyć na palcach jednej ręki. Frank Kowalsky należał do jednych z tych nielicznych.
Dla Williama Evansa był to kolejny rutynowy dzień w pracy. Stojąc za kamerą widział już różne rzeczy. Nie spodziewał się niczego wyjątkowo po tej dość typowej interwencji. Ot, kolejna zwykła domowa awantura. Pewnie jakiemuś czarnemu puściły nerwy i zaczął strzelać w sufit.
Porucznik Brenda Leigh Johnson i jej partner Mike Miller, młody funkcjonariusz dopiero, co po akademii zatrzymali się przed starą kamienicą. Po przeciwnej stronie obok zakładu fryzjerskiego zebrał się już mały tłumek gapiów.
- To jakiś wariat - krzyknął jakiś mężczyzna do wysiadających z radiowozu policjantów - Zdejmijcie czubka i będzie po krzyku.

Ani Brenda, ani Mike nie zdążyli odpowiedzieć, gdyż od drugiego końca ulicy nadjechał kolejny radiowóz na sygnale. Mike ucieszył się, że będą mieli wsparcie. To były dopiero jego pierwsze tygodnie pracy na ulicy i jeszcze nie czuł się pewnie. Brenda miała wręcz przeciwne uczucia. Nie lubiła, gdy ktoś wtrąca się jej sprawy, a obecność drugiego patrolu jasno oznaczało, że ktoś będzie musiał przejąć dowództwo.

W drugim radiowozie także była podobna para policjantów. “Świeżak”, który dopiero co skończył akademię, niejaki Nicolas Meyers oraz jego partner Francis O’Hara zwany “Żigolakiem” Gość miał niezwykle wysokie mniemanie o sobie i nie odpuszczał żadnej ładnej funkcjonariuszce. O O’Harze krążyły różne plotki, ale ciężko było powiedzieć ile w nich jest prawdy.
- O! Brenda! Widzę, że też masz sierściucha na pokładzie. Bez urazy młody, ale wiesz jak jest. O nie! I jeszcze paparazzi ze sobą ciągniesz. Co to jest jakiś policyjny Big Brother? Ile panowie płacicie za odcinek, bo muszę się chyba skontaktować z moim agentem. Musi mi doradzić na ile wycenić mój zajebiście seksowny wizerunek, he he.

Rudolf Kowalski rzadko odwiedzał syna. Dzisiaj akurat coś go naszło i wyprał się do tej zapyziałej kamienicy, by odwiedzić Franka. Sam nie wiedział dlaczego tak naprawdę przy takiej pogodzie zdecydował się na przejazd przez całe miasto, by spotkać się ze swym pierworodnym. Nigdy się jakoś specjalnie dobrze nie dogadywali, a od śmierci jego żony, a matki Franka jeszcze bardziej się od siebie oddalili. Mimo to dzisiaj poczuł potrzebę pogadania z synem. I wszystko szło całkiem dobrze. Wypili po Budweiserze i gawędzili o baseballu, gdy nagle ktoś za ścianą zaczął się niemiłosiernie drzeć. Klął, wrzeszczał a na dodatek po chwili dało się słyszeć jęki jakieś kobiety i huk tłuczonych naczyń. Gdyby Rudolf był młodszy sam pewnie, by poszedł nawrzucać niesfornemu sąsiadowi. Jednak już nie te lata. Na szczęście Frank podniósł się i ruszył do drzwi:
- Zaraz uciszę skurwysyna - rzucił wychodząc.
Nie minęły dwie minuty, a zza ścianą padły strzały. Rudolf poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Tego się nie spodziewał. Mieszkał od urodzenia w tym mieście i niejedno widział, ale nadal nie przywykł do strzelanin i ulicznych zabójstw. Złapał za telefon i zawiadomił policję.
Gdy tylko odłożył słuchawkę zaczął chodzić nerwowo po mieszkaniu, co chwilę wyglądając za okno. Zza ścianą było niepokojąco cicho. Cisza ta przerażała Rudolfa. W końcu zobaczył, jak pod kamienicę podjeżdżają dwa radiowozy.

John Marshall siedział w taksówce i nudził się. Pogoda nie sprzyjała jego pracy. Śnieg nie przestawał padać, a ulice nadal były zasypane i nieprzejezdne w większości przypadków.
John uruchomił radio i ustawił je na policyjną częstotliwość. Ten gadżet często pomagał mu uniknąć korków, a także kilka razy poważnych kłopotów.
Tym razem było wręcz przeciwnie. To, co usłyszał sprawiło, że w momencie odpalił silnik i ruszył w kierunku mieszkania brata. Według meldunków w kamienicy Billa doszło do jakieś awantury i to właśnie jego brat jest podejrzany o jej wszczęcie, a na dodatek ponoć ma broń.
Taksówkarz pojawił się na 37 Zachodniej zaraz za dwoma radiowozami. Policjanci właśnie stali na chodniku i zapewne omawiali strategię postępowania.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman

Ostatnio edytowane przez Pinhead : 11-12-2012 o 17:50.
Pinhead jest offline