Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-12-2012, 07:02   #96
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Taksa zwolniła wypływając z uliczki na szerokie wody głównej ulicy, wypełnionej po brzegi leniwie sunącymi pojazdami. Metaliczny Nissan kilka aut z tyłu kleił głupa na ogonie taksówki. Ed trzasnął drzwiami wysiadając przy plazie. W czarnej szybie wejścia na mall zobaczył przeciskającego sie między utkniętymi samochodami w korku garniaka. Był sam. Pozbycie się fury było łatwe. Ciekawe jak będzie z tajniakiem. Facet był niezły. Kiedy Ed zatrzymał się przy wejściu kończąc papierosa, trzymający się z daleka koleś, obrócony bokiem do Waltersa, był zawzięcie pochłonięty czytaniem hologazety.
- Ooookay... – mruknął Ed depcząc niedopałek.
W tłumie robiących zakupy, śledzony i jego cień zręcznie wtopili się w otoczenie. Kiedy Ed jechał schodami na górę, garniak wiernie podążał za nim. Oglądał diamentowe bransoletki, jego nowy kolega, kilka budek dalej wąchał kwiaciarniane róże. Widocznie gość miał za zadanie tylko go śledzić. Inaczej było zbyt wiele okazji, do ataku.

W sklepie z ciuchami Ed zarzucając sobie garnitur na ramię spokojnie ruszył do przymierzalni. Żaden z nich nie wiedział, czy ma jedno czy dwa wyjścia. Mogło być drugie jako wejście dla kobiet połączone stoiskiem rozdającej numerki ekspedientki. Garniak został na sklepie obstawiając dyskretnie wyjście. Znał się na swojej robocie. Wejście do sklepu było tylko jedno. Nic to. Na szczęście na karku miał tylko jednego mistrza, a nie kilku.

Następne kroki Walters skierował ku restauracji. Usiadł przy stoliku. Dyskretny obserwator przyszedł chwilkę potem zajmując miejsce przy drzwiach. Ruch był przeciętny. Ed przyjrzał się uważniej ogonowi. Wyglądał jak zwykły biznesman. Cyknał fotkę z ukrycia. Taki nijaki z jedną tylko charakterystyczną cechą. Był nią brak cech charakterystycznych. Garniak udawał zajętego swoim komunikatorem zdając się zupełnie nie zwracać uwagi na Eda. Restauracja miała dwa piętra. Między windą a schodami na górny poziom był korytarz z toaletami. Plaza była wielopietrowa. Zazwyczaj z każdego było wejście do lokalu jeżeli ten miał ich kilka. Wkrótce pojawił się młody kelner z tacą a na niej szklanicą i koszyczkiem z francuskimi, słodkimi bagietkami.
- Nazywam się Lui i dzisiaj będę cię obsługiwał. – dygnął lekko podając menu. – Czy życzymy sobie coś innego do picia?
- Nie. Shake jest słodki. -
oblizał czarowną wisienkę i umoczył na powrót w białej masie bitej piany.
- Very well.
Młodzian już miał się oddalać poprawiwszy serwetki na stole, aby dać czas dla klienta do złożenia zamówienia, gdy Ed zatrzymał go w ostatniej chwili.
- Lui, słuchaj uważnie. - Walters zdjął okulary i nadgryzł końcówkę.
Kelner wyprostowany jak tyczka uniósł brew zdziwiony szybkością klienta. Przed sobą holopad, chyba na wszelki wypadek, jakby Ed miał zaraz zamówić połowę menu modyfikując potrawy po swojemu, jak to mieli w zwyczaju ekscentryczni goście.
- Słucham. – Lui uśmiechnął się zalotnie lecz bynajmniej wyzywająco.
- Mój partner jest na sali. – powiedział Ed zakrywając twarz listą potraw. – Tylko nie obracaj się na niego na miłość boską! - zamruczał ze zgrozą w głosie. - Tamten. Samotny przystojniak przy drzwiach. Dopiero co wszedł. Śledzę gogusia. - szepnął. - Ma urodziny. Kompletnie nie spodziewa się niespodzianki. – puścił oczko do chłopaka, który porozumiewawczo zmrużył oko przechylając nieco głowę do ramienia.
- Aaaahaaa. – westchnął w błyskiem w oku.
- Myhyyym. – tryskający szczęściem na twarzy Ed pod maską Vincenta Vegi zamruczał wysokim tonem i mało nie pisnął podekscytowany. – A więc mój drogi zrobimy to tak!
- Zamieniam się cały w słuch!
– Lui obdarzył go uśmiechem.
- Macie tutaj niespodzianki, prawda?
- Oczywiście. Ale nie śpiewamy Happy Birthday.
- zasmucił się nieco. - Za to mamy duet smyczkowy i flecistę.
- Voila! Idealnie. – egzaltował się Walters. – A więc drogi Luisie, zrobimy to tak... – przewrócił oczami i zmarszczył nos jakby niezdecydowany.
- Butelka szampana do stolika z serenadą? – chłopak zawiesił głos w pytaniu nie odrywając oczu od Eda.
- Tak. Genialnie. A ja wkroczę zaraz potem z dwoma kielichami!
- W kolorze tęczowym?
- Jakże by inaczej!

- No ba! – Lui pokiwał głową zadowolony z siebie.
- Tak go przysłońcie, aby mnie mój kochaś nie zobaczył jak wyrastam spod ziemi ze szkłem!
- Yes sir! – chłopak chyba zwietrzył słodki zapach niebagatelnego napiwku.
- I'm so excited! – oddał kartę a Luis zniknął z sali.

Ed w skupieniu pociągnął ze słomki. Zaraz wszystko miało potoczyć się bardzo szybko.

Kiedy przed garniakiem przy stoliku wyrosło jak spod ziemi trzech grajków i Lui z butelką szampana kompletnie przysłonili obserwatorowi widok na restaurację. Kiedy udało mu się przecisnąć przez masujących struny muzyków, odpychając od siebie kelnera, zobaczył, że stolik przy którym siedział "Vincent" był już pusty. Garniak pędem ruszył w stronę windy. Stała na dole. Zanim skierował się ku wyłożonym czerwonym dywanem, zakręcającym schodom co pięły się do góry, tajniak tylko obrzucił je spojrzeniem i pospiesznie wpadł do korytarzyka toalet. Pchnął drzwi od męskiej. Wolny pisuar, umywalka i kabina. Kucnął dla wszystkiego. Nikt nie siedział na klozecie. Wypadł z powrotem i bez zastanowienia nacisnął klamkę do damskiej. Nacisnął mocniej. Szarpnął. Zamknięte.
- Zajęte! – odezwał się damski zirytowany głos. – Momencik! – doleciało zza drzwi.
Cisza. Szybkie, oddalające się kroki.
Ed poprawiając węzeł krawatu wysunął się z damskiej toalety i pewnym krokiem ruszył w kierunku wyjścia. Zaniepokojony Luis ruszył ku niemu z rozłożonymi, w geście zdziwienia, rękoma. Na widok groźnej miny i podniesionego uciszająco palca mężczyzny w garniturze, usunął się z drogi zacięty w pół słowa.

Ed, wtopiwszy się w tłum, rozpłynął się między spacerującymi ludźmi. Kiedy zza kolumny przy balustradzie drugiego poziomu zerknął na dół, przed wejściem do „Cubbyhole” widział swojego garniturowego cienia. Garniak rozglądał się na wszystkie strony w towarzystwie dwóch innych mu podobnych klonów, którzy właśnie do niego dołączyli.
Ed prychnął. Dobrze, że miał jednego na karku a nie cały trójkąt!



***



Do ósmej miał chwilę i na spokojnie się do niej przygotował.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline