Kolejne chlaśnięcie skrzydłem w dziób w niemym geście rozpaczy. Sytuacja była beznadziejna. Ekipa przejawiała wyjątkową niesubordynację i o skoordynowanej akcji nie mieli co marzyć. "Trzeba działać" - pomyślał i przystąpił do akcji. - Drużyna A - ruszamy po transport! - krzyknął i chwiejąc się podreptał w stronę najbliższego hangaru - był w końcu pingwinem, nie? Kiedy poczuł pod stopami ubity, pewnie nigdy nie odgarniany śnieg, rzucił się na brzuch i w ślizgu przemknął pod nogami czarnoskórego gościa, który najwyraźniej jakiemuś dorabiającemu w galerii handlowej studentowi zajumał wdzianko mikołaja.
Nie patrzył za siebie. Da dobry przykład i pewnie kilku innych dołączy. Chyba...
Dotarł do wysokiego płotu. Zadarł dziób do góry i oceniał, jaka wysoka jest ta przeszkoda w drodze do Kanady. Była wysoka. Bardzo wysoka. Bardzo za bardzo. Zważywszy na fakt, że jak każdy porządny pingwin nie latał, nie było mowy, żeby przełazić górą. Podrapał się w głowę. - Bhłebłeee...
Tym razem na śniegu wylądowała parasolka z nadrukowanym pokemonem. Uniósł w zdumieniu brew, wzruszył ramionami i napiął się znowu. - Bhłebłeee...
Obok parasolki pojawił się katalog z ofertą nowojorskiej masarni. Rikko siłą woli odwrócił wzrok od roznegliżowanej kurczaki (jak się nazywa żeński odpowiednik kurczaka?). Brak głowy mu nie przeszkadzał kontemplować anatomicznych szczegółów. - Ehhh... - westchnął rozmarzony, po czym rozejrzał się, czy aby nikt go nie nakrył na tej wstydliwej czynności. Szybko schował pisemko z powrotem. - Bhłebłeeebłeee...
Wreszcie! Z dumą spojrzał na szczypce do cięcia drutu. Miały nieco nadtrawione gumowe pokrycia uchwytów, jednak powinny idealnie nadawać się do cięcia siatki broniącej dojścia do płyty lotniska. Chwycił i uważnie celując zaczął ciąć.
I w głowie tylko kołatała się niesforna myśl - "Chyba do prądu nie podłączyli, co nie?"
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |