Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-12-2012, 09:23   #9
Coen
 
Coen's Avatar
 
Reputacja: 1 Coen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodze
Okazało się, że obóz partyzancki może się znajdować tuż przy często uczęszczanej drodze, która łączy dwa królestwa.
Przebyli może kilometr, kiedy ich oczom ukazały się pierwsze szałasy. Nie widać było żadnego dymu, za to wędrowcy poczuli zachęcający zapach pieczonego mięsiwa, świeżych wypieków i jakiejś potrawki. Obóz był pełen życia i, jak wędrowcy zauważyli, osoby, które się tu krzątały były w dużej mierze elfami. Znalazło się też sporo ludzi i kilka krasnoludów, jednak to szpiczastouszy zdawali się dowodzić.
- Proszę, proszę! – zawołał ktoś za ich plecami.
Kiedy się obrócili, zobaczyli grupkę elfów z łukami. Część z nich miała założone strzały na cięciwy, jednak ten, który przemawiał, nawet nie pokwapił się, żeby ściągnąć broń z ramienia. Stał tam, z szerokim uśmiechem na twarzy, wpatrując się w ich przewodniczkę.
- Amallaris! Już wróciłaś? – zapytał zaskoczony, cały czas szczerząc się od ucha do ucha. Elfka podeszła do niego szybkim krokiem.
Cios był krótki i celnie zadany. Elf zgiął się w pół, osłaniając brzuch przed kolejnym atakiem, teraz jednak Amallaris go spoliczkowała. Dwukrotnie.
- Kiedy mówię, że wracamy za tydzień, oznacza to, że wracamy za tydzień! – krzyknęła na niego. - Imperialiści nas dorwali, a was nigdzie nie było! Co żeś robił?! Znowu się uganiałeś za jakimiś dziwkami?!
- Eee... chwila... chwila... – zaczął niepewnie, jednak nie dane mu było skończyć.
- Wstydziłbyś się! Gdyby nie ci dzielni wojownicy, już dawno byłybyśmy w Imperium! Wiesz, co by się wtedy z nami stało?! Stos! Stos poprzedzony wielogodzinnymi torturami, żebyśmy wydały waszą lokalizację!
- A-ale...
- Żadnego ale! – przerwała mu. - A teraz zajmiesz się tymi ludźmi! - Wskazała na grupkę wędrowców i uwolnionych jeńców. - Gdzie jest Astor? Muszę z nim o czymś porozmawiać - syknęła, dając do zrozumienia, że nie będzie to przyjemna rozmowa.
W czasie, kiedy elfka robiła... awanturę, mała Liranna bawiła się kamykami. Widać przywykła do tego, że jej matka (jeśli rzeczywiście była to jej matka) wrzeszczała na innych.
Belegond przyglądał się temu z niemym zdumieniem, jednak kiwał głową.
- Chwila... czy to znaczy, że należysz do tej grupy? – zapytał, skupiając na sobie jej wzrok.
- O... przepraszam. Zapędziłam się, a z całą pewnością jesteście głodni. – Ponownie przeniosła spojrzenie na nieszczęśliwego elfa. - Na co czekasz? Nasi goście są głodni. A tę dziewczynę zabrać do uzdrowiciela. No...? Dalej!
I nagle cała grupa elfich zwiadowców rzuciła się do wskazywania drogi i pomagania w zanoszeniu nieprzytomnej kobiety do schludnego namiotu, z boku obozu...
- Chwila... - mruknął dowódca grupki, podchodząc do nieprzytomnej kobiety. Spojrzał w jej twarz, po czym westchnął i przejechał dłońmi po twarzy. - Nie wierzę... Kiedy ona... no nie... teraz to dopiero mi się oberwie... - mruczał pod nosem załamany.

Kiedy tylko Sławek zobaczył obóz partyzantów, momentalnie zaczął ich w myślach nazywać na przemian Wiewiórkami i Scoia’tael. Z tego co dotąd słyszał na temat Imperium i ich planów, by wymordować wszystkich elfów, krasnoludy i w ogóle “magiczne istoty” to skojarzenie wydawało mu się nad wyraz trafne.
Ze zdumieniem przyglądał się kłótni dowódcy i Amallaris - od tego momentu zaczął nazywać elfkę w myślach “elfią wersją Joanny D’arc”, chociaż tego skojarzenia nie był do końca pewien.
Młody informatyk kompletnie nie wiedział jak się zachować w tej sytuacji, więc... jedynie stał jak słup soli.

Podróż minęła Coenowi na ciągłym doglądaniu dziewczyny. Wydawało mu się, że wszystko jest już dobrze, najgorsze juz minęło. Kiedy wjechali po kilkudziesięciu minutach do obozu, Coen nie mógł się napatrzeć- było tam tylu odmieńców. Z zamyślenia wyrwała go kobieta elfka, którą już poznał - widać była to w tym świadku jakaś ważna osobistość, bo wszyscy słuchali jej słów z wielkim szacunkiem.
Niedługo później podszedł do rubinookiego jeden z elfich dowódców, stanął, nadymał się, a jego sylwetka wydała się o wiele poważniejsza, dopiero później rozpoczął oględziny. By po chwili wydać zaskakujący dla wojownika wyrok.
-Co Jej się stało!?-wykrzyknał podrażniony niepewnymi, tajemniczymi pomrukami elfa.
Elf spojrzał na niego z powątpiewaniem.
- Skąd mam wiedzieć? - odparł. - Wiem tylko, że jeszcze kilka godzin temu obiecała mi, że sama nigdzie nie pójdzie. - Skrzywił się i mruknął coś pod nosem, kręcąc głową.
-Gdybyśmy na nią nie trafili to podejrzewam, że byś nawet nie zauważył jej zniknięcia- starał się odpowiedzieć równie szorstko. - Przyprowadźcie tu szybko medyka, jej stan nie jest najlepszy! Wykrzyknął niecierpliwie, szczególny nacisk i akcent kładąc na słowo szybko.
- Akurat miałem zamiar po powrocie sprawdzić, co robi. Uwierz mi. Ona tak... absorbuje uwagę, że... - pokręcił głową i westchnął. - Dobrze. Zaniosę ją do uzdrowiciela. - Powiedział, wyciągając ręce w stronę wiedźmina, żeby odebrać od niego nieprzytomną. - Możecie pójść do ogniska i wypocząć.
- Nie jest mi zimno, prowadź, sam ją zaniosę.
Elf opuścił ręce i wzruszył ramionami, po czym ruszył drogą w stronę jednego z namiotów, oglądając się, czy czarnowłosy idzie za nim.
Oczywiście podążył jego śladem spoglądając, co i raz z zaciekawieniem to w prawo, to w lewo. Rozglądał się po obozie. Poruszał się krokiem dostojnym i pewnym. Miał problem z nadążeniem za elfem, ale nie skarżył się. Nie dał tego po sobie poznać, wcześniej skłamał w rzeczywistości bardzo chciało mu się jeść. Chciał się rozłożyć i wyprostować nogi, zdjąć wreszcie te ciężkie buty.
Znaleźli się przed dużym namiotem, którego poły były odsunięte. Elf wszedł pewnie do środka, omal nie zderzając się z niską kobietą.
- Co ty wyprawiasz?! – zawołała, kiedy omal nie wypadły jej z rąk metalowe narzędzia.
- Cześć, Tess. - Elf uśmiechnął się, pomagając jej złapać rzeczy. - Przyprowadziłem tobie gości – oznajmił, wskazując za siebie.
Wnętrze namiotu silnie pachniało ziołami. Były tu ustawione prowizorycznie wykonane łóżka – część z nich była zajęta. Widać potyczki z drużynami imperium nie obywały się bez strat po obu stronach.
- Potrzymaj to - zażądała kobieta, podając elfowi trzymane rzeczy. Podeszła szybko do wiedźmina i bezceremonialnie przyjrzała się młodej kobiecie, którą trzymał w omdlewających ramionach. - Dobrze. Wnieś ją - poleciła, idąc przodem.
Był pod wrażeniem namiotu medycznego, znalazło się tu bardzo dużo rzeczy, o które ciężko nawet w mieście. Wszedł bez słowa, spojrzał tylko z niezauważalnym rozkojarzeniem wynikającym z natłoku wydarzeń, które mu sie przytrafiły. Ręce bardzo piekły, omdlewający ból przeszywał je nawskroś.
Zgodnie z ostatnim poleceniem kobiety wniósł ranną do środka i położył na jednym z łóżek. Poczekał chwilę upewniając się, czy aby na pewno dziewczę leży wygodnie, po czym odsunął się od niej na kilka kroków.
- Dobrze. Ja ją obejrzę, a ty mi powiesz, co się stało – oznajmiła, nawet nie patrząc na Coena. - Jaskier – zwróciła się do elfa - przynieś misę ciepłej wody. Teraz.
Głos kobiety nie znał sprzeciwu. Sama poszła na zaplecze, żeby wrócić po chwili z naręczem czystych tkanin. Położyła nieprzytomnej rękę na czole i obejrzała dokładnie twarz. Pokręciła głową i przystąpiła do odwijania opatrunku.
Wewnętrzny głos kazał mu być posłuszny. - Zaczęło to się bardzo dziwnie. Szedłem mocno poirytowany wzdłuż najbardziej parszywej dróżki mego miasta...
- Nie obchodzi mnie to - przerwała mu kobieta, zerkając spode łba. - Rany. Jak została ranna. Czym i gdzie dostała. Co się stało z ręką? Ma inne rany? Mów mi, kiedy będę się zajmować tą...
Kobieta ostrożnie ściągnęła ostatnie fałdy opatrunku i cmoknęła cicho. Ujęła delikatnie rękę dziewczyny i zaczęła ją badać. Krew spływała na koce, jednak uzdrowicielka nie zwróciła na to uwagi. Wrócił też elf, niosąc misę z wodą. Ustawił ją na krześle, obok kobiety i pokręcił głową nad nieprzytomną.
- Uparta dziewucha - mruknął cicho.
- Chyba masz za dużo wolnego czasu. - Kobieta spojrzała na elfa i zmrużyła oczy. -Nie marudź, tylko przynieś mi czystych tkanin!
- Skąd mam wiedzieć... Gdybym to wiedział to może nawet sam bym jej pomógł! Właśnie zamierzałem Ci dopowiedzieć, że... Po długiej podróży napotkałem grupkę ludzi, z którą tu przybyłem, jedną z nowo poznanych była właśnie ta dziewczyna. Żołnierze więzili ją, a my udzieliliśmy jej pomocy. Niestety nie wiem, kiedy została raniona ów bełtem. Mogę się tylko domyślać, że było to około godziny, lub dwóch godzin temu.
Nie wiem też, co z jej głową. Starałem się pomóc na tyle, na ile potrafiłem. Tak to właśnie wyglądało...
Usiadł. Do pokoju wrócił gość z miską wody. Uzdrowicielka od razu wzięła się do pracy.
Podobał się wiedźminowi sposób, w jakim medyk traktowała tego faceta. Lubił, kiedy wszystko miało swój porządek.
- No! Właśnie o bełt mi chodziło! Grot jest dalej w ranie? - zapytała, przyglądając jej się dokładnie. - Hmm... widzę grot... hmm... chyba nie uszkodził dużych naczyń krwionośnych... kość może być uszkodzona... hmm... - mruczała pod nosem, sięgając po coś ze stolika, gdzie znajdowały się różne przybory chirurgiczne, słoiki, czyste płótna. Jakby wszystko to tylko czekało na kolejnego pacjenta.
Wtedy Coen zauważył, że do namiotu wszedł pies. Był wielki, cały czarny, o ciemnych, niemal niewidocznych oczach. Zakradał się cicho, z brzuchem przy ziemi, jakby nie chciał, żeby uzdrowicielka go zobaczyła, jednak nie miał szczęścia.
- Co to ma znaczyć?! - wrzasnęła kobieta, sprawiając, że pies drgnął i podkulił lekko ogon, jednak w jego oczach wiedźmin widział zuchwałość. - W tej chwili mi się stąd wynoś! - zawołała, wskazując gwałtownym gestem na wyjście.
O dziwo, pies usłuchał. Zdawało się, że spojrzał na kobietę, jakby chciał powiedzieć: “niech to. Tym razem ci się udało” i ruszył nonszalancko powoli w drugą stronę. Już nie trzymał się ziemi, ani nie kulił ogona. Zerknął za siebie, jakby chciał zobaczyć, czy jest obserwowany i kiedy okazało się, że owszem, wyszedł.
- Tess, nie krzycz na biednego psiaka - poprosił Jaskier i zaraz musiał zrobić unik, żeby nie dostać w twarz zakrwawionymi szmatami, które kobieta przed chwilą odwinęła. - Eee... ok. Rozumiem. Grasz niedostępną?
- Wyjdź stąd elfie, zanim ci wykręcę te twoje niedorzecznie długie uszy.
- Czy możesz nie rozpraszać jej przy pracy? - spojrzenie wojownika mówiło wszystko.
Nie trzeba było go więcej przekonywać. Czym prędzej ruszył śladem psa, rzucając Coenowi rozbawione spojrzenie. Tymczasem kobieta zajmowała się czynnym wyciąganiem grotu z rany.
Coena zdziwiło pojawienie się w namiocie medycznym psa. WIEDźMIN miał go już zabić, ale czwronóg usłuchał uzdrowicielki i wyszedł z sali operacyjnej. - Zapchlony szczur, jeszcze chwila, a zabiłbym. Później zachowanie obrońcy praw zwierząt- zapewne śmiałby się, gdyby ów szczur położył się obok rannej, albo zaczął zlizywać kew z rany...
Kobieta pokręciła głową, kiedy w końcu wyciągnęła grot. Wrzuciła go do miski i sięgnęła po szmaty, które zamoczyła i zaczęła wycierać krew.
- Rana jest szeroka. Grot wbił się pod kątem i naruszył pewnie kość. O dziwo nie jest połamana, jednak na pewno jest popękana. Trzeba będzie założyć kilka szwów i unieruchomić na jakiś czas ramię - oznajmiła, skończywszy wycieranie. Cmoknęła cicho, chwyciła za jedną z fiolek i zaczęła wsączać zielonkawy, mocno pachnący płyn w ranę. - Szkoda, że nie mamy na miejscu maga specjalizującego się w uzdrawianiu. Już stałaby na nogach.
- Żadnych magów, ich praktyki zazwyczajprzynoszą same nieszczęścia!
I zaraz potem, jak na wezwanie, nieprzytomna do tej pory dziewczyna otworzyła oczy. Mruknęła coś i zdrową ręką chwyciła ramię poniżej rany, sycząc pod nosem z bólu. Uzdrowicielka przeklęła cicho i spojrzała na Coena.
- Uspokój się, Ona Ci pomoże, inaczej ją zabije...- wysylabował każde słowo tak, by uzdrowicielce nie przyszło do głowy jakieś głupstwo. Po czym złapał możliwie mocno ranną, unieruchamiając jej ciało. Wyraźnie chwilę jej zajęło zorientowanie się w sytuacji, w której była, po czym zacisnęła mocno oczy i cała się spięła, oczekując czegoś strasznego.
Uzdrowicielka skończyła z maścią i chwyciła igłę i nić. Kiedy dziewczyna to zobaczyła, szarpnęła się lekko i powiodła przerażonym spojrzeniem po otoczeniu. Uzdrowicielka cmoknęła, kręcąc głową i podsunęła jej kawałek zwiniętej szmaty, każąc wziąć ją w zęby. Coena ignorowała, skupiona była na pracy.
Wiedźmina zadziwiła silna wola brązowowłosej. Widać było, że jest przerażona, jednak ani drgnęła, nie pisnęła ani słówka. Oddychała płytko i zaciskała oczy, ale jednak. Nie wyglądała na doświadczoną wojowniczkę - nie miała żadnej blizny i zdawało się, że ta, która zostanie po bełcie będzie jej pierwszą. Kim więc była?
Po chwili wrócił elf, w ręku trzymał miskę, na której leżała pajda chleba. Patrzył spokojnie, co tamci robią i pewnym krokiem wszedł. Położył miskę na stoliku, kawałek dalej, po czym chwycił misę z brudną wodą i wyszedł bez słowa. Uzdrowicielka zdawała się tego nie zauważyć. Kiedy założyła ostatni szef, cmoknęła z zadowoleniem i odwróciła się, kiedy wracał elf. Odebrała od niego misę i przemyła ranę, po czym nałożyła na nią kolejną porcję zielonej maści i zabandażowała.
- No. - Cmoknęła, kiwając głową. - Idę umyć ręce. Za chwilę wrócę i dam ci coś przeciwbólowego - powiedziała do dziewczyny, ignorując mężczyzn, po czym wyszła.
Elf podniósł miskę, na której leżała pajda i podał ją Coenowi.
- Przyniosłem ci coś do jedzenia - powiedział, po czym spojrzał wymownie na ranną. - Podejrzewam, że Lady Nicciniepowiem, nie jest głodna?
Zapytana pokręciła głową. Była potwornie blada i wyglądała na zmęczoną, jednak w jej oczach czaiła się podejrzliwość. Nie było w nich strachu i o dziwo minimalny ból.
Odebrał podarek kłaniając się możliwie uprzejmie. Zaczął jeść łapczywie, jak nigdy przedtem, połykał każdy kolejny gryz cały czas spogladając na ranną. Miał nadzieję, że tym razem nie zemdleje. Nie odwracając wzroku przemówił do elfa. - Możesz zostawić nas samych? - Poczekał aż opuści salę.
Elf niechętnie posłuchał, rzucając rannej długie, pełne wyrzutu spojrzenie. Uzdrowicielka mieszała jakieś zioła w głębi namiotu, nie zwracała na nich uwagi, a dziewczyna spoglądała na wiedźmina, jakby miał jej zrobić krzywdę.
-Uspokój się, nic Ci nie zrobię. Mam tylko kilka pytań- jak masz na imę? Kim jesteś? Jak wpadłaś w ręce tamtych ludzi?
Dziewczyna dłuższą chwilę nie odpowiadała, przyglądając się podejrzliwie Coenowi, po czym podciągnęła się lekko na zdrowej ręce, żeby chociaż trochę usiąść.
- Imiona nie mają znaczenia. Służą jedynie do zawołania danej osoby. To, kim jestem, też nie ma znaczenia... - Skrzywiła się nieco, zanim odpowiedziała na ostatnie pytanie. - A w ręce tamtych ludzi trafiłam niedłógo po tym, jak się tu znalazłam.
- Jeżeli zadaję Ci pytanie to liczę na pełną odpowiedź, dla mnie ma znaczenie kim jesteś? Skoro nie chcesz podać mi swego imienia będę Cię wołał Arya, pewnie słyszałaś o tej słynnej, zadufanej w sobie chłopczycy?
Poza tym należy się chyba trochę szacunku osobie, której zawdzięczasz życie... Byłaś już tu wcześniej?

- Arya...? “Gra o Tron”? - Wyglądała na zdumioną, jednak na jej ustach pojawił się uśmieszek. - Jak dla mnie, może być. Tak, byłam tu wcześniej... - Spochmurniała. Skrzywiła się do wspomnienia. - Wychodzi na to, że i w tym świecie wszyscy muszą mnie ratować - powiedziała cicho, do siebie. Ponownie podniosła spojrzenie na rozmówcę. - Dobrze. Odpowiem na część twoich pytań, ale najpierw wypadałoby, żebyś ty coś o sobie powiedział. Z zasady nie zwierzam się nieznajomym.
- Na imię mi Coen, jestem hm, jakby Ci to powiedzieć- wojownikiem przeznaczenia. Dziwnym trafem znalazłem się w tej krainie. Właściwie to nawet nie wiem jak to się stało... Pamiętam tylko portal i jakieś kamienie. Później po męczącej podróży natrafiłem na żołnierzy i wieźniarkę, którą byłaś Ty. Wierzę, że to zrządznie losu!- zakończył uniesiony skrzydłem fantazji.
- Nie byłam więźniarką - mruknęła, spoglądając na niego spode łba. - Chciałam tylko odzyskać... - Przerwała, jednak nie sposób było nie zauważyć, że nie jest wściekła. - Sama ich zaatakowałam, a potem film mi się urwał... nie pamiętam, co było dalej... - Skrzywiła się, zerkając na bandaże.
Wielki, fioletowy siniec, który zdobił jej czoło, wskazywał, że musiała zostać ogłuszona. Jednak ona tego nie widziała. Mógł jej co najwyżej przeszkadzać ból głowy, czego w ogóle nie okazywała.
- Haha, któś zapewne potraktował Cię obuchem. - Nie przejął się reakcją dziewczyny wyśmiewczy ton jego wypowiedzi. - No dobrze, jak już pwoiedziałem na imię mi Coen, jestem najemnym wojownikiem. Teraz Twoja kolej opowiedz mi o sobie. Jak to się stało, żę trafiłaś wcześniej do tego obozu, czemu zaatakowałaś grupę imperialistów? Co chciałaś odzyskać, być może uda mi się Ci pomóc.
- Trafiłam tu, bo błądziłam po lesie. - Skrzywiła się do wspomnienia, wyraźnie coś pomijając. - Później znalazł mnie Jaskier... Chodzi o to, że nie jestem stąd. Nie chcę mieć nic wspólnego z tym, co się tu dzieje. Zostałam tu sprowadzona podstępem, wbrew mojej woli. Czuję się jak jakaś zabawka w rękach psychopaty. - Syknęła, rozglądając się, po czym potrząsnęła głową i się skrzywiła. - Niech to... A usiłowałam odzyskać... coś, co należy do mnie.
- Pomogę Ci.- Tylko te dwa słowa wypłynęły z ust wiedźmina. Później przyłożył palec wskazujący do ust nakazując w ten sposób dziewczynie odpoczynek. Spojrzała na niego, jak na pomylonego, jednak nic nie odpowiedziała. Ułożyła się tylko wygodniej. Sam też usiadł obok jej łoża i wciąż ją obserwował.
Nie wytrzymał jednak długo w tej ciszy i począł na nowo mówić. - Kiedy tylko wydobrzejesz zajmiemy się Twoimi sprawami.
- Pff... - Dziewczyna usiadła prosto i spuściła nogi na ziemię. - Nie, nie pomożesz mi. Poradzę sobie doskonale sama. Nie chcę niańczyć jakichś pseudo-wiedźminów. Jeśli bym miała swoją broń, już dawno osiągnęłabym swój cel! - powiedziała groźnie, po czym oceniła spojrzeniem bandaże.
Coen już miał odpowiedzieć, jednak w tym momencie w obozie ktoś zaczął wykrzykiwać rozkazy do zbierania obozu. Do namiotu zajrzał Jaskier i krzyknął do uzdrowicielki, żeby szybko się pakowała. Spojrzał na dziewczynę, jednak tylko pokręcił głową i wyszedł.

“(…)Niańczyć(...)”- te słowo kołatało mu się teraz w myślach. Nie miał zamiaru dowodzić swoich wartości, wiedział jedynie, że musi jej towarzyszyć zgodnie z jej wolą, czy wbrew...
- Do stu diabłów... Dziewczyno nie wiem, kim jesteś, ani jaką moc posiadasz, ale na razie jesteś tak bezbronna, że ten pseudo- wiedźmin, o którym wspomniałaś musiał ratować twe słabe oblicze. Zatem zamilknij i wstań szybko, wychodzimy stąd!
- Gdyby ten cholerny miecz się nie złamał, kiedy parowałam cios, wszystko byłoby dobrze! - krzyknęła oburzona.
Uzdrowicielka podeszła do nich i spojrzała krytycznie, po czym skinęła głową.
- Dziewczyna mi się nie przyda, ale ty przyprowadź wóz z końmi. Powinien być jakiś w obozie. Pospiesz się - nakazała, pakując szybko zioła i opatrunki.
- Słyszałaś? Wstawaj, musimy pomóc tej kobiecie!
- TY jej pomożesz, ja poszukam broni. Muszę zdobyć jakiś porządny miecz... czy cokolwiek, co się nie rozwali po jednym silniejszym ciosie - oznajmiła, ruszając w stronę wyjścia.
Odpiął swój miecz stalowy i cisnął nim o ziemię. - Łap! Niszczycielka świata, pogromczyni imperialistów bez broni...- zaszydził.
- Też mi coś. Ja chcę tylko przeżyć i wrócić jak najszybciej do domu. Skończyć z tym szaleństwem... ale najpierw muszę odzyskać swoją własność... - Skrzywiła się. Stała chwilę nad mieczem, jakby zastanawiając się, czy go podnieść, czy nie, po czym chwyciła go zdrową ręką. - Dobrze. Już mi tak nie łupie w głowie - westchnęła cicho, przytrzymując pochwę miecza między nogami. Wysunęła ostrze i obejrzała. Cięła powietrze, po czym schowała miecz do pochwy i chwyciła ją w rękę. - Nada się - skwitowała, wychodząc.
- Też mi sobie, nada się. To jeden z najlepszych wiedźmińskich wyrobów, ale co Ty możesz wiedzieć o broni. Wymruczał wychodząc za nią. Zaczął rozglądać się za wozem i końmi dla medyczki.
Zauważył, że konie i wóz owszem, są i ktoś je właśnie prowadzi w stronę namiotu. Dziewczyna tymczasem skierowała się w stronę skąd unosiły się ostatnie smużki dymu, czyli zapewne w stronę ogniska. Stali tam też tamci dziwni ludzie, których spotkał na trakcie.
 
__________________
"Wyobraźnia jest początkiem tworzenia.
Wyobrażasz sobie to, czego pragniesz,
chcesz tego, co sobie wyobraziłeś i w końcu
tworzysz to, czego chcesz."
Coen jest offline