Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-12-2012, 19:29   #2
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wioska była. I to była jej największa zaleta.
Wadą było to, że nawet w najmniejszej dziurze trzeba było za wszystko płacić. Chyba że było się bardem czy inszym szarpidrutem. Ten to zwykle zdołał zapracować na utrzymanie brzdąkaniem przy kominku, czy też snuciem opowieści, wzmacniając się piwem czy winem dla naoliwienia języka. A jak miał szczęście, to i towarzystwo na noc zdołał sobie wyśpiewać.
Kapłan, teoretycznie przynajmniej, również problemów mieć nie powinien ze znalezieniem klientów. Ale każdy wiedział, jaka jest różnica między teorią, a praktyką. A jeśli kto nie wiedział, to był durniem i tyle. I lepiej by dla niego było, gdyby w domu siedział, a nie włóczył się po polach i lasach.
Co prawda wielu durniami zwali tych, co się po szlaku włóczyli, za ich plecami, rzecz jasna, ale niekiedy innego wyjścia nie było. Czy to przed wierzycielem uciec, czy od narzeczonej niechcianej lub żony swarliwej, czy też - jak to w jego przypadku było - spod skrzydełek matczynej opieki się wyrwać.
A skoro wolności chciałeś, to ją masz i nie narzekaj.

Po zjedzeniu posiłku Kyllan podszedł do lady.
- Cóż takiego ciekawego dzieje się w okolicy? - zagadnął karczmarza. - Potwory jakieś po nocach się włóczą? - ściszył odrobinę głos. - Jako rzekliście, obcym w tych stronach, a po drodze nikt nic ciekawego nie opowiadał.
- Ludzie panie po nocach znikajo - konspiracyjnym szeptem odpowiedział karczmarz, nachylając się mocno do swojego rozmówcy.
- Po wiosce jeszcze chodzić można, ale nigdy samemu! - dodał szybko, po czym wrócił do swojego zajęcia.
- Całkiem znikają?
- Ano całkiem, jak kamykiem w kałuże! -
- Tak, jakby kto babę na ramię wziął i do chaty zaniósł, czy ślady walki są, albo i krew? Bo to różnica jest pewna.
- Nie wierzycie mi panie - po chwili powiedział mężczyzna, patrząc uważnie na kleryka.
- Co mam nie wierzyć? - Kyllan pokręcił głową. - Różne rzeczy po drodze widziałem. Ale różnice jest, gdy zwierz jaki człeka porwie, by go pożreć, a co innego, gdy na niewolnika go zabierają.
- Tu panie ani to, ani to w grę nie wchodzi. Zwierz pod wioskę nie podejdzie, boi się zbytnio, a niewolników u nas ni ma. Tutaj czarne moce działajom, magia ani chybi. Mówio, że w opuszczonym zamku kto znowu mieszka. -
To, że nie o zwykłego zwierza mogło chodzić, tylko o jakąś bestię z piekła rodem, to jedno. Z tego, że w Dolinie nie ma niewolnictwa nie wynikało, że gdzie indziej go nie ma. To drugie. Jednak Kyllan nie zamierzał snuć rozważań ni dyskutować na ten temat.
- O Zamku Krag mówicie? - spytał jeszcze ciszej. O ile poza Dolinami tą nazwą operowano swobodnie, o tyle w Dolinach mówiono o tej budowli szeptem.
- Nie wymawiajcie panie tej nazwy tutaj! To pecha przynosi! - Z wyraźnym strachem na twarzy karczmarz rozejrzał się w około, zupełnie jakby spodziewał się zobaczyć wychodzącego ze ściany obok demona. Następnie splunął siarczyście przez lewe ramię.
- Tak, o zamczysku mówię. - dodał po chwili bardzo cicho.
- A znalazł się śmiałek, co się tam wybrał? - spytał Kyllan. - Żeby plotki sprawdzić?
- Był taki, jeno rozum postradał. A bo to zaczęło się jak mu córkę jedyną porwało, włosy rwał ze łba, biadolił całymi dniami. Aż poszedł. Czy doszedł do samego zamku to nie wiem, panie, ale jak wrócił to nijak z nim pomówić nie było. Oczyma pustymi tylko patrzy w dal i mamrocze różne dziwactwa. I nie śpi. W ogóle nie śpi panie.
- To potężnego by trza kapłana, by go z tego wyrwać - stwierdził Kyllan. - Jeśli w ogóle by można. A do zamku to by trzeba pewnie całą grupą śmiałków iść, i to doświadczonych, a i przygód pragnących. Z tym, że gdyby mi porwali kogoś tak bliskiego, to pewnie też bym poszedł, na nic nie patrząc.
- U nas panie nikt nie pójdzie, boją się ludzie. A śmiałków to u nas długo pewno nie będzie, bo niby po co? Poza zamczyskiem nic tu do zarobku dla takich nie ma.
- Jak się wieści rozniosą, to i pewnie straceńców się zlezie co niemiara. - Kyllan pokiwał głową.
- Panie, a wy byście nie poszli? Jeno się rozglądnąć, za dnia. Tam wtedy spokój, a po was widać żeście mężni i byle gówna się nie boicie. -
- Za dnia, powiadacie? - Kyllan za okno spojrzał, za którymi, może z powodu szyb brudnych, ciemno już było. - Tak dla samej ciekawości mam iść?
- Nie panie, zobaczyć czy tam kto siedzi czy jak, może coś znajdziecie panie co by nas uspokoiło.
- Będzie co dzieciom opowiadać, jak się już ich dorobię - mruknął Kyllan nieco ironicznie. - Wy będziecie mieć spokój, jeśli mi się co uda znaleźć i wrócić, a ja? Opowieść? Za nadstawianie głowy?
Mężczyzna popatrzył na kleryka.
- Głupi nie jesteście panie, to i dobrze. Jak się zgodzicie to nocleg za darmo u mnie mieć będziecie i posiłek ciepły, a jak coś zdziałacie to i jaki grosz się znajdzie od ludzi.
- Może być. - Kyllan skonął głową. - Ostatnio paskudne czasy nastały i nawet dziewki za darmo nie chcą. - Uśmiechnął się lekko. - No a z czegoś żyć trzeba, jak mawiał mój jeden bard znajomy. Zgoda zatem, panie karczmarzu. Daleko do tego zamku? Żeby czasem nie było tak, że mrok mnie zastanie w drodze powrotnej.
- Nie panie, w sześć kwadransów obejdziecie do zamku. Drogą na południe ruszycie o świcie panie, potem mało widoczne rozwidlenie do lasu prowadzić będzie i tam skręcić musicie. Potem drogi się trzymajcie, ona do zamczyska prowadziła ongiś, jeno teraz natura odbiera co swoje.
- A od innej strony też jest dojazd do zamku, czy same lasy dokoła? - spytał Kyllan.
- Jedna droga jeno tam prowadzi panie. Przez las iść możecie, jeno tam konia nie dosiądziecie bo nogę złamać może i ubić trzeba będzie, a szkoda wierzchowca, bo widać na oko że wytrzymała bestia.
- Konia zostawię - odparł Kyllan. - Do spacerów nawykłem, a i pieszy mniej się w oczy rzuca, niźli człek na koniu. A w końcu to nie wyścig jakiś, tylko zwiad, więc ostrożnosć lepiej zachować. Jedno jest tylko rozwidlenie? - upewnił się.
- Tak panie, z resztą las zaczyna się w jednym miejscu, tam szukać musicie tego rozwidlenia. A co do konia to może i rację macie, w końcu ciemno w lesie, zwierz jaki się połakomi i stracicie konia. Głupi nie jesteście panie. - Powtórzył karczmarz.
- W takim razie obudźcie mnie skoro świt - poprosił Kyllan - A teraz zechciajcie mi pokój wskazać. A, jeszcze jedno... Gdyby kto leczenia w wiosce potrzebował, to powiedzcie.
- Dobrze panie, popytam czy kto nie zmógł ostanio. Pokój wam pokaże dziewka, jeno ją zawołam. Maraaa!!! - karczmarz wydarł się w stronę kuchni. Po chwili drzwi uchyliły się, a z pomieszczenia schowanego za nimi wyszła niska, pulchna i wyjątkowo brzydka kobieta. Uśmiechnęła się do kleryka, odsłaniając szereg dwóch zębów, które długo nie miały prawa się utrzymać w jej dziąsłach.
- Już pana obsługiwałaś, to rusz dupsko i pokój pokaż! - warknął do niej. Dziewka burknęła coś pod nosem i ruszyła przed Kyllanem, mówiąc do niego.
- Zaprasa sa mnom panie. - z jej twarzy nie znikał lubieżny uśmiech.
Albo Kyllan miał omamy, albo karczmarz się mylił, jako że ową Marę kapłan widział po raz pierwszy w życiu. I, miał nadzieję, ich kontakty nie będą zbyt częste.
Skinął głową karczmarzowi, po czym ruszył za dziewką, co miast Mara winna mieć chyba Zmora na imię. Albo i Koszmar. Miał wrażenie, że gdyby ją wysłać do zamku, nocą, to wróciłaby bez szwanku.
Po dojściu do pokoju Mara ponownie obdarzyła Kyllana zalotnym (w jej mniemaniu zapewne) uśmiechem, ponownie ukazując potworne braki w uzębieniu. Kyllar cofnął się o krok i spojrzał na KoszMarę z zaskoczeniem.
- Psettem siem do mie uśmiechołeś, ponie, a teroz to co? - spytała. - Jus ci sie moje cycki nie widzom?
Zdecydowanie mu się nie widziały...
- To bardzo ciekawe, co mówisz, Maro. Pozwolisz, że coś sprawdzę?
Nie czekając na odpowiedź wykonał dłonią skomplikowany gest.
- Uppgötva galdur! - powiedział.
Efekt był żaden. Czar nic nie wykrył, a sama Mara miała tyle wspólnego z magią, co zwykły stół. Albo więc działo się coś dziwnego, albo ktoś go robił, delikatnie mówiąc, w konia.
- Czy ktoś jeszcze obsługuje gości w tej karczmie? - spytał.
- Ni panocku, jeno ja i pan Gibbons.
- A jak zwie się ta karczma? Bo szyldu nie widziałem - wyjaśnił.
- U grubego Gibbonsa. Tak wsyscy godojo - padła odpowiedź.
- Dziękuję. I dziękuję za pokazanie pokoju - powiedział. - Do widzenia, do jutra - dodał uprzejmie.
Odprowadził wzrokiem Marę, a gdy ta zeszła na dół, otworzył drzwi swej przyszłej sypialni.

Pokoik miał kilka zalet. Był przeznaczony dla jednej osoby. Pościel była zdecydowanie czystsza, niż okna w karczmie. Prawdę mówiąc wyglądało na to, że nikt w niej jeszcze nie spał. Parę wbitych w ścianę haków udawało szafę, a na stoliku stała świeca.
W rogu stała miska i dzbanek z wodą, a nad nimi wisiał kawał płachty, zapewne ręcznik.

Kyllan wyjrzał przez okno, sprawdzając (tak na wszelki wypadek), jakie są możliwości opuszczenia pokoju tą drogą (ewentualnie wejścia do środka), a potem zamknął okiennice. Umył się, zasunął skobel i zastawił drzwi stołkiem, na którym stał dzban z wodą.


Rankiem obudziło go stukanie do drzwi.
- Panie kapłan. Słońce wschodzi! - doszedł do jego uszu głos gospodarza.
Gdy pojawiają się obowiązki, kończą się przyjemności. Zwrócony w stronę południa Kyllan odmówił krótką modlitwę, ubrał się i szybko zszedł na dół, gdzie już czekało na niego śniadanie.
Nie zamierzał zwlekać z wyruszeniem. To, co mówił gospodarz, to jedno, to, ile faktycznie potrwa wędrówka tam i z powrotem, to drugie. A jeśli w słowach karczmarza tkwiło choćby ziarno prawdy, to lepiej było wrócić do wioski przed zachodem słońca.


Wiodący na południe trakt był tym samym, którym przybył do Cienistej Doliny. Musiał jednak przyznać, że poprzednio przegapił odgałęzienie, o którym mówił karczmarz.


Bez zbędnego wahania, z kuszą gotową do strzału, Kyllan wkroczył w leśną gęstwinę.
 
Kerm jest offline