Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-12-2012, 12:41   #4
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Gospodarza zapewne nie było w domu, o czym świadczyły pozostawione ślady kopyt, ale za to pozostały pieski podwórzowe. Może nieco nietypowe, ale z pewnością pełniące taką samą rolę - dopilnować, by nikt się nie włóczył po gospodarstwie. Albo wybić mu z głowy, i to na wieki, wszelakie pomysły związane ze składaniem niezapowiedzianych wizyt.
Nie da się ukryć, że dla kogoś takiego jak on nawet jeden ghul stanowiłby pewien problem. Starcie z czterema groziło śmiercią lub kalectwem. Ze wskazaniem na to pierwsze. Zamiast więc walczyć, lepiej było wziąć nogi za pas.
Z czterech dostępnych kierunków prawdę mówiąc pozostawał tylko jeden. Skakanie w przepaść czy wspinanie się po stromych skałach raczej nie mogło się zakończyć powodzeniem. Podobnie jak próba przedarcia się między stojącymi na drodze ghulami. A otwarte wrota zamku zapraszały...
Oczywiście równie dobrze mogła to być pułapka, w którą naiwnego poszukiwacza prawdy zaganiały ghule, pełniące w tym wypadku rolę psów pasterskich.
Kyllan, jakby nie zwracając uwagi na ghule, ruszył powoli w stronę zamkowej bramy, gotów natychmiast przyspieszyć, gdyby cztery stwory ruszyły szybciej w jego stronę.

Ghule stały niewzruszone, wpatrując się w powoli idącego mężczyznę. Gdy zniknął za bramą jeden z nich ruszył w stronę lasu, trzy pozostały na swoich miejscach patrząc dokładnie w Kyllana.
Wniosek był niezbyt wesoły. Najwyraźniej w zamku czekało coś jeszcze gorszego. Ale zawsze istniała szansa, że zanim to ‘coś’ go dopadnie, uda się jakoś z zamku wymknąć. Inną drogą oczywiście.
Kyllan zamknął za sobą bramę, która - ku jego zdziwieniu - nawet nie skrzypnęła, a potem rozejrzał się dokoła.

Dziedziniec nie wyróżniał się niczym szczególnym. Kamienne podłoże było niezwykle dobrze utrzymane jak na opuszczone zamczysko. Główny budynek był zaraz na wprost bramy. Dokładnie na środku ściany były umieszczone otwarte, pięknie zdobione drzwi prowadzące do wnętrza. Po obu stronach drzwi ziały czernią okna. Z całymi szybami, czyste niczym w pałacu. Sam budynek był bardzo dobrze utrzymany, jak i całość zamczyska. Miał cztery piętra, upstrzony był oknami i kilkoma balkonami. Po lewej stronie od wejścia na dziedziniec był zamknięte budynki, dużo mniejsze niż główny. Były to zapewne pomieszczenia gospodarcze, ewentualnie mieszkania dla służby. Po prawej stronie znajdowała się stajnia. Co więcej, z jej wnętrza dochodził zapach świeżego siana. Jedyna droga prowadząca z dziedzińca, nie licząc otwartej bramy, prowadziła do wnętrza budynku.
Na wszelki wypadek Kyllan zajrzał do stajni. Dobry wierzchowiec z pewnością pomógłby mu przedrzeć się przez pilnujące drogi ghule. A gdyby konikowi coś się stało? Najwyżej by go nie oddał...

Stajnia niestety świeciła pustkami, zatem Kyllan postanowił obejrzeć okolicę z wysokości zamkowych murów.
Na szczyt muru można było wejść bez większych problemów. Kamienne schody prowadzące na podest pod blankami, wygładzone zapewne setkami wędrujących tam i z powrotem stóp, były bardzo dobrze zachowane. Zęby czasu nie nadgryzły nawet jednego kamienia.
Z murów zamkowych rozciągał się wspaniały widok na okolicę. Niestety to, co po jakimś czasie dostrzegły oczy Kyllana, nie było zbyt optymistyczne - wokół zamku wałęsały się kolejne grupy ghuli, liczące po trzy, cztery osobniki. Tą drogą raczej nie mógł uciec. Chyba żeby wyrosły my skrzydła, a na to się raczej nie zanosiło... Wyglądało na to, że był więźniem, z pewną swobodą poruszania się, ale pod czujną strażą.
Jeśli nie wróci do wioski, gospodarz odniesie dwie korzyści - zwiększy swój stan posiadania o Kyllanowego wierzchowca, no i potwierdzą się podejrzenia o tym, że zło zagnieździło się w zamku. Chyba że sam karczmarz maczał swe paluchy w tej całej sprawie. Kto go tam wie...

Po zejściu na dziedziniec Kyllan skierował się w stronę zamku i wszedł do środka.
Wnętrze było dość jasne, szczególnie w porównaniu do lasu, którym szedł kleryk. Korytarz prowadzący od drzwi wejściowych był długi i dość rozległy. Po lewej i prawej co jakiś czas pojawiały się otwarte drzwi, prowadzące do różnych pomieszczeń. Wszystkie były puste. Na końcu korytarza znajdowały się schody prowadzące na piętro. Kleryk ruszył nimi ostrożnie, trzymając w dłoni gotowy do użycia łańcuch, stawiając każdy krok bardzo delikatnie w obawie przed trzaskiem. Ani jeden stopień nie wydał z siebie najcichszego nawet jęku. Na piętrze układ pomieszczeń był bardzo podobny. Kapłan ruszył powoli do przodu, zaglądając ostrożnie do mijanych pomieszczeń. Po minięciu zakrętu, dostrzegł padającą na korytarz smugę falującego światła, wychodzącą z jednego z pomieszczeń. Kleryk bez problemu rozpoznał źródło światła - była to niewątpliwie świeca. Z pokoju dochodziły też odgłosy kroków, ktoś tam z pewnością był.

Kyllan zajrzał ostrożnie przez szparę w uchylonych drzwiach.
Po pomieszczeniu krzątał się niezbyt wysoki, ogolony na łyso młodzieniec, w długiej do kostek czarnej szacie. Z pewnością nie była to wspomniana przez karczmarza zaginiona córka wieśniaka.
Młodzian krzątał się po pomieszczeniu układając jakieś rzeczy. Z miejsca, w jakim znajdował się Kyllan, nie bardzo było widać, co to takiego. Nawet nie można było powiedzieć, co to za pomieszczenie, jako że kapłan widział tylko stojący przy ścianie regał, na którym stało kilkanaście ksiąg. Równie dobrze mogły to być księgi maga, jak i miłośnika historii.
Problem był jeden. Aby wejść na wyższe piętro, trzeba było przejść obok otwartych drzwi, bowiem schody znajdowały się, jak na złość, za owym pokojem.

Kyllan przyglądał się młodzieńcowi przez dłuższy moment. Wyczekiwał chwili, kiedy będzie mógł przebiec niezauważony. Schemat działania tajemniczego człowieka był prosty. Podejście do jednej z półek, wzięcie czegoś, odwrócenie się, przejście przez pomieszczenie, odłożenie niesionego przedmiotu. I tak raz za razem. Kleryk spiął mięśnie, chcąc wykorzystać następny, niemal machinalny, ruch tajemniczej postaci. Młodzieniec w czarnej szacie chwycił przedmiot, już się odwrócił. Kapłan zrobił pierwszy, niemal niesłyszalny krok. Druga noga ruszyła na miejsce. Był na wprost drzwi. W tym momencie łysy chłopak wewnątrz pomieszczenia upuścił przedmiot trzymany w ręku. Odskoczył do tyłu, klnąc pod nosem, gdy szklany pojemniczek rozpryskał się na ziemi. Kątem oka zobaczył na korytarzu kogoś, kogo być tam nie powinno. Oczy chłopaka zrobił się szerokie z mieszaniny zdumienia i przerażenia. Wpatrywał się w stojącego w rozkroku Kyllana.
Chłopak stanowił idealny wprost obiekt ataku.
- Dzień dobry! - powiedział uprzejmie Kyllan. - Nie chciałem przeszkadzać. Pomóc ci w uprzątnięciu tego bałaganu?
 
Kerm jest offline