Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-01-2013, 20:36   #9
daamian87
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Trakt prowadzący do wioski był miłą odmianą po przedzieraniu się przez nieprzyjemny las. Słońce miło grzało twarz wędrującego z plecakiem pełnym trofeów. Ptaki ćwierkały, w oddali miło szumiał rwący potok. Kyllan zapomniał na moment o świecie i bogach, przymykając delikatnie oczy. Z delikatnego odrętwienia wyrwał go dźwięk zbliżającego się konia. Kiedy powieki kleryka uniosły się do góry, jego oczy ujrzały jednego z najdziwniejszych wierzchowców, jakiego miał okazję oglądać. Cały był czarny, jednak nie czarny niczym noc. Czerń ta przypominała jednocześnie biel śmierci, bladość jaka widoczna jest tylko u nieboszczyka.


Dosiadał go wysoki mężczyzna, otulony szczelnie czarną szatą podróżną. Kaptur miał zarzucony na głowę, jednak nie chował twarzy w jego wnętrzu. Przyglądał się z uwagą nadchodzącemu z przeciwka mężczyźnie. Jego blada cera wyglądała równie dziwnie jak sierść konia. Twarz poznaczona była licznymi bliznami i zmarszczkami. Ponadto nie wyglądała całkiem normalnie, choć Kyllan nie był w stanie określić co było w niej nie tak. Usta odzianego w czerń jeźdźca wykrzywiły się w parodii uśmiechu.



- Witam, panie. - zwrócił się do kleryka. Jego głos był dość wysoki, zimny i bardzo niemiły.
- Cóż was prowadzi do Cienistej Doliny?-
Kyllan obrzucił jeźdźca uważnym spojrzeniem i to, co zobaczył, wcale mu się nie spodobało.
- Witam uprzejmie - skłonił głowę. - Najbliższa miejscowość - odparł na pytanie - a ja chwilowo mam dosyć wędrówki. Parę dni pod dachem dobrze mi zrobi.
- Karczma po prawdzie w wiosce stoi, jednak nie spodziewajcie się po niej panie cudów. - zupełnie jakby to Kyllan zagadnął mężczyznę odparł jeździec.
- A skąd przybywacie, jeśli można spytać. - ton jego głosu nie zmienił się choćby o jotę.
- Ano można - odparł Kyllan. - Ogólnie to aż z Wrót - powiedział. - A ostatnio w Tilverton byłem.
- A cóż we Wrotach słychać? Nie byłem tam już bogowie raczą wiedzieć jak długo.- mężczyzna zdawał się nie przejmować tym, że nie znał zupełnie swojego rozmówcy.
- Ja od dobrej połowy roku - odparł Kyllan. - Albo i dłużej. A tam wielcy książęta rządzą, Płomienna Pięść Eltana pilnuje porządku, kupcy handlują. Ale złodzieje też są - uśmiechnął się.
- Długo zabawicie na tych ziemiach panie? - jeździec zmienił nagle temat.
- Odpocznę trochę i wracam do domu, do Wrót - odparł kapłan. - Pora sprawdzić, co porabiają krewni.
- Jednego nie mogę panie zrozumieć. Jesteście z Wrót, jak sami twierdzicie. Jak też wspominaliście, po odpoczynku zamierzacie tam wrócić. Czemu więc przybywacie do małej wioski? Bo wierzyć mi się jakoś nie chce, że jedynie noclegu zaczerpnąć. Zwłaszcza, że nocowaliście już z tego co wiem w naszej karczmie. - o ile było to możliwe, jego głos stał się jeszcze zimniejszy.
- Waszej? - zdumiał się Kyllan. - Jesteście mieszkańcem wioski? - spytał. - Chyba nie chcecie mi powiedzieć, że jest tu coś, dla czego warto się zatrzymać. Piękne dziewczyny? I czemu uważacie, że dojściu do jakiegoś miejsca nie można zawrócić?
- Nie wiecie panie, że ciekawość to pierwszy stopień do piekieł? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Miło się z wami rozmawiało panie, dopóki nie okazaliście się kłamcą. - warknął ze złością w oczach. Jego ręka powędrowała do pasa skrytego pod czarnymi szatami, kiedy z tyłu dobiegł obu rozmówców niski, mocno zachrypnięty głos.
- Noż kurwa jego mać, czego stoicie jak glisty na mrozie na środku drogi i ją blokujecie?! - jak się okazało, słowa te należały do niskiego, acz bardzo szerokiego krasnoluda. Ten uzbrojony był w stary, aczkolwiek świetnie utrzymany topór, na plecach przytwierdzony miał pokaźnych rozmiarów plecak, zaś w drugiej dłoni dzierżył tarczę. Patrzył spode łba głównie na jeźdźca, sunąc powoli w kierunku mężczyzn.


Wyraźna zmiana nastawienia rozmówcy nie uszła uwagi Kyllana. Nim jeździec zdążył skończyć swoje zdanie w dłoni kapłana znalazła się broń. Nie zdążył jej jednak użyć, gdy do rozmowy włączył się kolejny uczestnik.
- Już skończyliśmy - odparł Kyllan. - Prawda? - zwrócił się do jeźdźca. - Bo zdaje się klimat rozmowy się pogorszył. -Czekał na najmniejszy, nieprzyjazny gest jeźdźca. Ten jednak nie nastąpił.
Jeździec popatrzył mocno zdenerwowany na kapłana i krasnoluda, po czym bez słowa spiął swojego wierzchowca i ruszył w dalszą drogę, oddalając się od miasteczka.

Kiedy jeździec zniknął za drzewami, krasnolud warknął do kleryka.
- A tobie kurwa życie nie miłe? Po jaki chuj żeś z nim gadał?-
- Kto zacz? - spytał Kyllan. - Z głupoty zapewne - odparł na pytanie. - No i kulturalną rozmowę prowadził. Przez pewien czas. Dzban piwa u mnie masz. Albo i dwa - zapewnił.
- Jak widzę resztki rozumu ci zostały. - burknął krasnolud słysząc obietnicę dzbana piwa. Albo i dwóch.
- Jeśli się nie mylę to Toran, nekromanta. - z pełną powagą odparł krasnolud. Kyllan słyszał już gdzieś to imię, nie mógł sobie jednak przypomnieć gdzie i kiedy.
- Chodź do karczmy człowieku, piwo mi stygnie. - brodacz nie czekając na reakcję kleryka ruszył w stronę wioski.
Kyllan nie miał zamiaru zostawać na drodze i ryzykować ponownym spotkaniem z nekromantą.
- Kyllan - przedstawił się, gdy dogonił krasnoluda. - Gdzieś słyszałem o tym Toranie, ale nie pomnę, gdzie i kiedy - dodał.
- Zorgen. - odparł zdawkowo krasnolud.
- Nie dziwię się że słyszałeś, jak chyba każdy. To jego wypędzono z Candelkeep za studiowanie i praktykowanie zakazanej magii. - w umyśle Kyllana odpowiednia klapka otworzyła się z hukiem. Słyszał opowieści o potężnym czarodzieju, który został pozbawiony mocy i wydalony z twierdzy po tym, jak odkryto iż uprawiał czarną magię. Coś jednak kapłanowi nie pasowało. Słyszał tą historię bardzo, bardzo dawno temu, będąc jeszcze dzieckiem. A co ważniejsze, historia ta miała wydarzyć się dziesiątki lat przed jego urodzeniem.
- Nekromanta, i dlatego jeszcze żyje? - spytał. - Niech go szlag trafi, wraz z innymi przedstawicielami jego profesji. Ponoć wygnali go setkę lat temu. I co on tutaj robi? Od dawna tu się kręci?
- Podobno od niedawna. Jakiś zamek znalazł, przeklęty jak i jego dusza. - mówiąc to brodacz splunął na ziemię. Obaj weszli pomiędzy pierwsze zabudowania, kierując się do karczmy.
- W karczmie pogadamy, nie tutaj. Ludzie się boją, z resztą co się im dziwić. - rozglądając się szeptem przemówił krasnolud.
Kyllan skinął głową. Razem weszli do karczmy i usiedli przy stoliku, w kącie.

Wnętrze karczmy nie zmieniło się przez te parę godzin. Karczmarz, gdy tylko zobaczył kleryka, podbiegł do niego. Kiedy znalazł się u boku Kyllana, zasapany spytał.
- I co panie, i co? -
- Dajcie nam coś do jedzenia i picia - powiedział - a potem porozmawiamy. Co pijesz, Zorgenie?
- Wodę. - ironicznie odparł krasnolud.
- Piwo, tylko żeby mi niechrzczone było!- warknął w stronę karczmarza. Ten nie był zadowolony odpowiedzią kapłana, jednak nie odezwał się słowem i ruszył z powrotem w stronę lady. Po chwili gruba dziewka, która miała niegasnącą ochotę na kapłana, podała do stolika dzban piwa i dwa kufle. Mrugnęła oczyma do Kyllana i wystawiła język, aż ślina pokapała na podłogę.
Przez moment Kyllan zastanawiał się, jak służącą do siebie zniechęcić, ale chwilowo nie wymyślił nic innego jak poderżnięcie jej gardła. Chwilowo jednak wolał tego nie robić
- Coś jeszcze do zjedzenia - poprosił służącą. - Dużo i dobrego - dodał.
Nalał piwo do swojego kufla i podsunął cały dzban swemu towarzyszowi.
Krasnolud pochwycił dzban, przechylając jego zawartość bezpośrednio do swojego gardła. Po osuszeniu naczynia przetarł usta rękawem i beknął donośnie.
Po chwili na stole wylądowała miska z gulaszem tej samej receptury, jaką poprzedniego dnia miał okazję spróbować kleryk. Po skończonym posiłku przyszedł czas na pytania i odpowiedzi.
- Widzę żeś kapłan czy inne tałątajstwo, więc i zrozumieć ci będzie łatwiej. Na mieszkańca też nie wyglądasz, więc coś więcej ci mogę powiedzieć. - zaczął krasnolud po tym, jak upewnił się że nikt nie jest w stanie ich podsłuchać.
- Od jakiegoś czasu dochodziły z wioski znikają ludzie. Mniejsi, więksi, kobiety i mężczyźni. Nikt nic nie wie. Z tego co udało mi się dowiedzieć, krew potrzebna jest temu Toranowi do odbudowania zamku. Domyślam się, że już co nieco odbudował, pewnie główny budynek kończy. Gorzej, bo będzie za jakiś czas mógł przyzywać istoty, o jakich nam się nawet nie śniło. W zamku był umieszczony Kamień Śmiertelnych. Łaknął krwi, a w zamian dawał swojemu ofiarodawcy to, czego ten potrzebował. Jeśli się do niego dokopie, będzie źle. - słowa krasnoluda brzmiały jak najbardziej poważnie.
- Zamek? - spytał cicho Kyllan. - Ten tam...? - Skinął głową w odpowiednim kierunku.
- No ruiny, przecież ci mówię że ruiny. - warknął krasnolud, potwierdzając skinieniem głowy kierunek wskazany przez kapłana.
- Gówno, a nie ruiny - odparł kapłan. - Jeśli nie miałem przywidzeń, to zamek stoi jak byk.
Oczy krasnoluda nie urosły do wielkości złotych monet, jednak wyraźnie się spiął.
- Jeśli robisz sobie ze mnie jaja człowieku, to łeb ci upierdolę. U samych jaj. - burknął brodacz.
- Kiedyś tam był i po jaką cholerę?- przysunął się bliżej kleryka.
- Wracam właśnie z tej wycieczki - odparł kapłan. - A jaj sobie nie robię. Byłem tam, bo karczmarz prosił. Za wynagrodzeniem niewielkim.
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Karczma, jak i poprzedniego wieczoru, zaczęła zapełniać się gośćmi, przez co prowadzenie rozmowy na ten temat nie było możliwe.
- Trzeba będzie zawiadomić kogoś, sami nie damy rady tego pokonać. - powiedział jeszcze krasnolud.
- W życiu nie damy rady - potwierdził Kyllan. - Magii tam tyle, że chociaż z Wrót Baldura pochodzę, w życiu nie tyle widziałem. I ty pewnie też, choć starszy jesteś ode mnie.
- Domy...- słowa krasnoluda przerwał krzyk dochodzący z zewnątrz. Daleki, kobiecy pisk rozerwał powietrze. Brodacz popatrzył na kapłana nie tyle zdziwiony, co spokojny. Zupełnie jakby wiedział co się dziej.
- Chyba nie będziemy mieli czasu na sprowadzenie pomocy. - mruknął, po czym zabrawszy swoją broń wstał i popatrzył wymownie na kapłana.
- Chodź klecho, czy ci się to podoba czy nie, trafiłeś w gówno po same uszy.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline