Kyllan, nie kończąc piwa, z bronią w ręku, pobiegł za krasnoludem. Co prawda istniała szansa, że to nie wrzask przerażenia, ale okrzyk przeżywającej rozkoszne chwile, ale strzeżonego bogowie strzegą...
Bogowie tym razem nie mieli w planach uraczyć krasnoluda i mężczyzny widokiem nagich, kształtnych piersi. Owszem, kobieta która krzyczała była niczego sobie, jednak biegła co sił w nogach w stronę wioski, drąc się wniebogłosy. Krasnolud zatrzymał ją siłą, łapiąc oburącz. Trzepnął ją w twarz otwartą dłonią, a jako że dysponował niemałą siłą, to z kącika ust polała się kobiecie krew.
- Wybacz ślicznotko. - O dziwo zreflektował się brodacz.
- A teraz mów, czego się drzesz jak popierdolona? - warknął tym razem z charakterystycznym dla siebie brakiem czułości.
- Trupy panie, trupy idą! - Po czym wyrwała się i pobiegła dalej.
- Ogień dajcie! - krzyknął Kyllan, by jego głos był słyszany w całej wiosce. Lub, przynajmniej, w jak największej jej części. - Oliwę, olej! Wszystko, co się dobrze pali!
Chłopi, których biegło w stronę kleryka i krasnoluda coraz więcej, o dziwo posłuchali słów mężczyzny i rozbiegli się w poszukiwaniu łatwopalnych materiałów. Kiedy oni szukali oliwy, szmat i chrustu, spomiędzy domów wyszły pierwsze cztery sylwetki kościotrupów. Dwa z nich uzbrojone były w miecze i tarcze, jeden dzierżył buzdygan, zaś ostatni z nich uzbrojony był w korbacz i puklerz. Wszystkie miały na sobie więcej bądź mniej elementów pancerza.
Kroczyły powoli w stronę dwójki nowych towarzyszy.
Kyllan nie wahając się uniósł kuszę i strzelił do uzbrojonego w korbacz szkieletu. Bełt trafił, wyłamując trzy żebra. Szkielet nie zatrzymał się, ale szedł dalej dziwnie się chwiejąc, wyraźnie przekrzywiony na lewą stronę.
Krasnolud trzymał w rękach swój oręż, przyglądając się temu co robił kapłan.
- W łeb celuj do cholery! - warknął brodaty wojownik.
Szkielety szły bardzo wolno. Kyllan zdołał przeładować kuszę i wycelować.
Bełt najwyraźniej posłuchał dobrej rady, bowiem wbił się dokładnie w nagi czerep, odrywając go od kręgosłupa i zwalając na ziemię. Reszta szkieletu zatrzymała się i padła obok nieruchomej czaszki.
Kleryk nie miał już czasu na kolejne przeładowanie broni. Musiał odłożyć kuszę i stanąć do walki wręcz. Na jego szczęście obok stał krasnolud, który był z pewnością bardziej doświadczony w walce wręcz niż Kyllan. Kiedy pierwszy z kościejów zbliżył się na odległość odpowiednią, by zaatakować, broń krasnoluda przecięła powietrze, trafiła jednak prosto w tarczę przeciwnika. Wyraz zdumienia na twarzy brodacza musiał wystarczyć kapłanowi za dowód, iż ten nie spodziewał się dłuższej walki z nieżywym już przeciwnikiem.
Kyllanowi nie powiodło się lepiej. Chociaż za cel obrał poszkodowany szkielet, to i tak jego uderzenie kolczastym łańcuchem chybiło.