Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-01-2013, 22:28   #10
andramil
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Pogoda nie sprzyjała wyjazdowi jednak deszcz nie był w stanie powstrzymać wyjeżdżające widma goniące niedoścignione marzenia swej pani. Niczym banda nieśmiertelnych upiorów ruszyli w milczeniu szerzyć zło, śmierć i zepsucie. Ich cele były jasne i dążenie do nich stanowiło dlań priorytet. Misje musiały zostać wykonane.

Podróż przebiegała im spokojnie. Nieczęste rozmowy przerywane przez ciągłe chlupotanie błota nie zaintrygowały nikogo. Podróżowali niby obojętni dla siebie, każdy skrywając swe emocje i uczucia. No może poza Biesem, który to prawie śliniąc się, gapił się na tyłek drowki.
Wieczór nie przełamał owej ciszy i oprócz niezobowiązujących dialogów spokój panował wśród antybohaterów.
Nie przeszkadzało to nikomu, a wręcz Elardowi było to na rękę. Gdy prowizoryczny obóz został rozbity, chłopak odszedł na chwilę od reszty by w samotności zwrócić się do swojej patronki i prosić ją o łaski. Co ciekawe nim tylko począł swą modlitwę, wypowiedział krótkie "Podmiana" a magia oblała jego ciało. Ubranie jakie do tej pory nosił zniknęło w błyskach światła, zaś na jego miejscu pojawiła się zbroja utkana niczym z powietrza. Rapier zastąpiła krótka włócznia którą teraz dzierżył w dłoniach, zaś nad ramieniem unosiła się nie mała tarcza. Wszystko to za sprawą pewnego pierścienia, pozwalającego mu zmieniać swe zbroje wedle życzenia. Zdobył go zabijając pewną czerwonowłosą rycerkę, zaś przybranie jej stylu było swoistym rodzajem hołdu dla jej wysokich umiejętności bojowych. Niestety nie wystarczających.

Gdy kapłan wrócił do reszty wciąż uzbrojony był niczym na bitwę. I w swej zbroi pozostał na resztę czasu.

***

Póki trzymali się razem, stanowili wręcz niepokonaną drużynę zdolną stawić czoła każdemu wyzwaniu. Czy to za pomocą brutalnej siły, czy ostrego języka. Jednak nie trwało to wiecznie. Gdy nastał dzień następny nie długo przyszło im razem podróżować. Bez słowa rozdzielili się na dwie grupy po czym skinając sobie głowami ruszyli w swe strony.

***

Wycieczka, choć zapewniała wiele ciekawych widoków, w końcu miała osiągnąć swój punkt kulminacyjny. Kleryk kilkanaście metrów przed fortyfikacją, ściszył swój głos i rzucił nieskomplikowany czar pozwalający mu przemawiać w języku zielonych istot. Trójka bohaterów czarnego półświatka dojechała pod bramę orkowego barbakanu, bacznie obserwowana przez oddziały strażników. Stanęli równocześnie niczym jeden mąż, wpatrując się we wrota i oczekując ich otwarcia.
Pięściarz stał spięty niczym prawiczek przed swoim pierwszym razem. Sytuacja w jakiej się znaleźli była bardzo krucha, i wiedział że byle jeden ruch może spowodować lawinę nieszczęść. Dla zielonych oczywiście.
-Proś o posła - wyszeptał kącikiem ust w stronę Elarda - albo oni przyjdą do nas, albo trzeba się będzie do nich przejść...
Tutaj można było dostrzec atut pięściarza, któremu winna jest jego ksywa. Uśmiech, pusty niczym kufel po piwie i demoniczny niczym baba przed krwawieniem. Wyrażać on mógł wiele, mieszanką był determinacji, szaleństwa, rozbawienia.
-... a ja bardzo dobrze rzucam - dodał przekonująco
- Chcemy gadać z waszym wodzem! - Zakrzyknął głośno w języku orków, unosząc głowę, by spojrzeć na strażników stojących za blankami. Rzadko używał mowy istot pierwotnych i za każdym razem nie przepadał za tym. Dość proste i nieskomplikowane słownictwo występujące w ich mowie czasem nie pozwalało wyrazić się jasno i dokładnie.
- A kto zacz? -ryknął doniośle jeden z orków.
Elard westchnął ciężko. Język tych istot był na tyle prymitywny, że nie zawierał wyrazów takich jak “przedstawiciele”, a i “posłańcy” mogło być źle odebrane. Zastanowił się krótką chwilę po czym odkrzyknął.
- Wojownicy wiedźmy Lith’ryi. Wiadomość od niej mamy!
- A cho jakaś kurwa, co wywary waży może mieć do naszego wodza?
- Jak Skumgard dowie się jaka wieść mu przepadła, boś bramy posłańcom nie otwarł, to ci kulasy z rzyci powyrywa i każe kundle nakarmić! - Spokojnie przyjął obrazę jego seniorki, obiecując sobie pomstę w czynach, a nie w czczych słowach rzuconych przed bramą.
Gdy padło imię wodza orków, strażnik wyraźnie się zaniepokoił. Uważniej przypatrzył się grupie stojącej pod bramą.
- Ty uważać, co mówisz! - ryknął w końcu ork - Życie ci niemiłe, że Ungarda obrażasz. Ungard wie, co ma robić. Czekajcie tutaj!
Ork, który z nimi rozmawiał zniknął im z oczu. Jego kompani nadal obserwowali tajemniczych przybyszy. Ungarda nie było dobrych kilka minut. Gdy w końcu wrócił od razu nakazał otworzyć bramę. Po raz kolejny okazało się, że cały wąwóz i jego architektura nie jest dziełem orków. Skomplikowany mechanizm jaki obsługiwał bramę nie mógł powstać w głowie, choćby najbardziej inteligentnego orka.
Słudzy Lith’ryi wjechali do środka i po raz kolejny mocno się zdziwili. Za barbakanem strzegącym wjazdu rozciągała się linia kilku fortyfikacji dodatkowo broniących dostępu do kilku jaskiń, jakie znajdowały się na końcu tej odnogi. Liczne rzesz zielonoskórych otoczyły w momencie przybyszy. I tutaj znowu najemnicy musieli stwierdzić, że plemię orków, które rządzi Czaszkowym Wąwozem nie należy do jakiś miernot, czy też typowych tępych band zielonoskórych. Zarówno ich uzbrojenie, jak i reszta rynsztunku była bardzo dobrej jakości. Porządne pancerze, często z magicznymi runami, porządne miecze, łuki, tarcze, czy też hełmy, to wszystko wskazywało, że ktoś naprawdę mocno zainwestował w orcze plemię. Mało prawdopodobne było, aby to sami zielonoskórzy z własnej woli i własnego konceptu tak się uzbroili.
Ungard stanął przed przybyszami i rzekł:
- Jeden z was ma iść ze mną. Który idzie?
- Chcą by tylko jeden z nas udał się na spotkanie -
kapłan przetłumaczył na wspólny.
- W takim razie idź z nim, jeśli rozumiesz co mówią. Obawiam się że zarówno ja i Bies znajdziemy z nimi tylko jeden wspólny język

Elard został wybrany, jako ten który ma udać się na rozmowę z orczym przywódcą. Ungard poprowadził go do jednej z jaskiń. Przeszli długim i wąskim korytarzem kilka metrów. O dziwo na ściana wisiały oliwne lampki umieszczone w wykutych specjalnie do tego celu wnękach. Gdy korytarz się rozwidlił ork skręcił w prawo. Po kilkunastu kolejnych metrach doszli do niewielkiej groty. Tam na Elarda czekał orczy szaman ubrany w gęste futro. Jego głowę zdobiła czaszka jakiegoś rogatego zwierzęcia. Ork podpierał się sękatym kosturem.


- Możesz odejść Ungard - odezwał się szaman - Dam sobie radę.
Ork skłonił się, mruknął coś pod nosem i wyszedł.
- Od kogo przybywasz? - zapytał szaman. Jego mowa była niezwykle płynna i pozbawiona typowego dla orków charczenia i warczenia - Kim jest wiedźma na którą się powoływałeś?
- Z tego co mi wiadomo Skumgard jest młodym orkiem - rzekł w jego mowie, wdzięczny, że nie musi starać się mówić jak najprostszym językiem. - Z całym szacunkiem, na takowego nie wyglądasz. - odparł stoickim głosem.
- Myślisz, że byle kto się może ze Skumgardem widzieć? To wódź orczych plemion, a nie kmiot z Zadupia Małego. Kim jest wiedźma która cię przysłała, pytam?
- Przynajmniej nie próbujesz mnie oszukać, ześ ty nim jest - wciąż spokojnym tonem przemówił do niego. - Jam jest Elard Klarken, posłaniec czarownicy Lith’ryi, pani na Netheryjskim zamku i może w przyszłości jednej z wielkich sojuszniczek Skumgarda. Ale o tym to już nie tobie decydować.
Szaman z uwagą wysłuchał słów Elarda. Pokiwał ze zrozumieniem głową, po czym uderzył kosturem w kamień. Ten wypełnił się magiczną esencją i jego powierzchnia w momencie zrobiła się gładka niczym lustro. Przez chwilę wypełnione mgłą, a po chwili ukazała się w niej twarz młodego orka. Uśmiechał się on zadziornie ukazując zdrowe i błyszczące kły.
- Jam jest Skumgard - rzekł pewnym siebie basowym głosem - Mów ze czym przybywasz?
- Wpierw chciał bym pogratulować powziętych środków ostrożności jak i progresu twego ludu. Jesteśmy mile zaskoczeni - chłopak odwzajemnił uśmiech po czym kontynuował - Wasz rozrost w siłę jest nam wybitnie na rękę, jednak brak skoordynowania naszych działań może mieć zgubne skutki zarówno dla nas, jak i twoich plemion - dodał, mając nadzieję, że młody wódz rozumie jego słowa. - Tak więc przybywam z ramienia mej seniorki, proponując wspólną kampanię wojenną w zamian, za chwilowe powstrzymanie się od wszelakich ingerencji poza wąwóz.
Skumgard wybuchnął szczerym nie skrępowanym śmiechem.
- Tera jak my silni, to się wszyca w pas kłaniacie. A jak roków tem wiela my słabi, to nikt z nami nie gadał. Co to ma być? Kpiny ze Skumgarda i jego ludy? My mamy swoje plany i nic nikomu do tego. Podziękuje swej pani, ale Skumgard nie kiep i swoje wie i lud swój mondrze prowadzi. Tyle.
- Wiela roków temu, jak to określiłeś, nasze działania były na mniejszą skalę bo i my słabi byliśmy. Zresztą, jak chcesz, twoja wola, twoje ludy. Ja cię do niczego zmuszać nie zamierzam. Jednak powiem ci tyle. Sami najwyżej ludzkie wsie i małe miasta zdobędziecie. I to nie na długo. Postęp macie ogromny, jednak to wciąż za mało. A wywołując teraz wojnę nie tylko z ludzi wrogów sobie zrobicie, jak i z ras potężniejszych niźli ziemskie mieszkańce. - powoli gwara orka ukazywała swe wpływy w mowie kapłana. Elard nie stracił rezonu. Ani strach, ni inna emocja nie wykwitła na jego twarzy.
- Ty się o naszą startategie nie martw. My swój rozum mamy i wielkie plany. Powiedz tylko co ta twoja wiedźma planuje, to przemyślimy sprawę.
- Przejąć władzę nad wszystkimi planami...
- rzekł po czym doszedł do wniosku, że ork może go źle zrozumieć - Światami, wynagradzając swych sojuszników i pogrążając wrogów w wiecznej rozpaczy. - dodał z uśmiechem tak jakby tak banalne cele były wręcz oczywiste.
- Zakładam, że nie traktujesz nas poważnie gdyż siły naszych nie znasz. Nie martw się, szybko nadrobimy ten nietakt.
- Nade wszystkimi? - zdziwił się orczy wódz - To mocarna musi być ta wiedźmicha skoro takie plany ma. Mocarna, abo gupia jako but. Ja to se myśla, że raczej to drugie. Gdyby ona taka mocarna była, coby nad całym Fearunem władzę mieć mogła, toby Skumgarda o pomoc nie prosiła. He, he, he - ork zaśmiał się szyderczo - Przekaż swej pani, że orcze plemiona z jego wodzem na czole, dziękują za zainteresowanie, ale insze plany mamy. Nie tak może gigantyczne, ale mamy. Sami je sobie będziem robić i wiedźmiej pomocy nam nie trzeba. Bywaj.
Ork widoczny w magicznym lustrze machnął dłonią niczym jakiś udzielny książę na znak, że audiencja skończona.
- Bywaj. Życzę nam obojgu, by nasze interesy się nie skrzyżowały. - Dodał kłaniając się delikatnie wodzowi, po czym skinął szamanowi, na znak, że on już skończył. Poczekał krótką chwilę po czym odwrócił się i ruszył w kierunku swych towarzyszy.

Gdy tylko ujrzał Biesa i Ulihiona uśmiechnął się wesoło. Choć obawiał się konsekwencji ich przyszłych czynów, jego dusza radowała się na myśl o tak przedziwnej kampanii. Trójka potężnych wojowników na przeciw całym plemionom.
- Przekaż mu, że zabawa się właśnie zacznie. Nie wzięli nas na poważnie, więc musimy siłą zmienić ich stosunek do nas - Syczące słowa w języku prastarych jaszczurów delikatnie spłynęły z ust chłopaka. Wciąż uśmiechnięty spojrzał się w ciemność zakrywającą twarz opancerzonego towarzysza. - Choć w sumie nie konieczne. Sam domyśli się co się dzieje - rzekł, a gdy wyobraził sobie radość jaka ogarnie pięściarza na myśl o tak przedniej rozróbie, czuł nikłe ciepło na sercu.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline