Droga z Meznozberranzan zajęła Felethrenowi sporo czasu, jednak nie narzekał. W rodzinnym mieście musiał się ukrywać, wieść życie anonimowego najemnika. Ale w Podmroku czuł się swobodnie. Mógł iść którędy chciał i gdzie chciał. Żadna kobieta, ani żaden nóż nie ograniczał jego swobody. Podobnie było na powierzchni, ale to słońce!
Zmrużył oczy, gdy jego twarz skąpała się w świetle płynącej po niebie ognistej kuli. Miał nadzieję, że nie wezwano go na przyjacielską pogawędkę (na którą miałby nawet ochotę, po długim czasie spędzonym pod ziemią), ale w jakiejś bardziej pilnej sprawie.
-
Mogli umówić spotkanie po zachodzie... - mruknął do siebie, gdy jego oczy przywykły już do jasności.
W dolinie było pięknie. W tej chwili zaklinacz nie żałował wyjścia z Podmroku. Ból spowodowany słońcem był niczym w porównaniu do tych pięknych widoków. Uszy Felethrena rejestrowały obce sobie dźwięki, a nos wdychał rześkie i pachnące powietrze. Dziwne, dlaczego drowy tak bardzo nienawidziły czegoś tak wspaniałego? Każde stworzenie żyjące w świecie Nad miało tu swoje miejsce i nie czuło się niczym skrępowane. Tutaj liczyło się coś więcej, niż prymitywne "przeżyć".
***
Z trudem odnalazł kwaterę burmistrza. Wszystkie budynki wyglądały tak samo! Na szczęście zauważył znajomego barda Bodwyna, który również miał wziąć udział w spotkaniu. Śledząc go Felethren dotarł w końcu do miejsca spotkania. Przed wejściem zmierzwił krótkie, białe włosy i poprawił szatę. Wszedł delikatnie i cicho, jakby przemykał się obok leża bazyliszka.
I wtedy zobaczył kobiety. Brzydkie i nieposiadające gracji, którą tak kochał w Eilistraee. Nie dał po sobie poznać, że jest zniesmaczony. Zamierzał grać jak z wysokimi kapłankami Lolth. Usiadł na krześle obok Bodwyna i wlepił zaciekawione spojrzenie w kobietę w zbroi, wykrzywiając usta w paskudny uśmiech.
Randal Morn wymienił imię Felethrena toteż elf zmuszony był odwrócić spojrzenie i skinąć mu głową. Do tego momentu wszyscy zdawali się ignorować jego obecność. Jednak po chwili wybuchło nie lada zamieszanie. Kapłanka w zbroi wysepleniła kilka niezrozumiałych dla drowa słów, które i tak by zignorował, ale porównanie go do dzikiego zwierza było już przesadą.
-
Zrobiłaś tę zbroję - wypalił wskazując na pancerz kobiety -
z kości pokonanych drowów, czy może nabyłaś u wędrownego kupca?
Parszywy uśmiech znów zakwitł na twarzy zaklinacza, jednak chwilę później został zastąpiony przez komiczną parodię przerażenia, gdy kolejna blada kobieta wycelowała swój łuk w Felethrena.
-
Panie Morn, czy byłby pan łaskaw trzymać, jak wy tam je nazywacie... pieski na smyczy? "To" ma imię - zwrócił się do łuczniczki -
miło mi, Felethren.
Już chciał rzucić jakąś obelgą w nerwuskę, ale przerwał mu krzyk Morna.
-
Ma pan rację, panie Morn - Felethren natychmiast spoważniał. -
Nie chcę konfliktów, nie po to wlokłem tu swój tyłek. Kapłańskich hojdów-bojdów również chciałbym uniknąć.
Oparł się na krześle i splótł ręce na piersi, czując się urażony tak niemiłym powitaniem ze strony ludzi, którzy go nawet nie znali. Był za to wdzięczny Randalowi Mornowi i Bodwynowi za to, że nie kierowali się stereotypami. Ale to w końcu mężczyźni...